Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

18 mieć lat to nie grzech, czyli moja pierwsza praca

Redakcja
Telefon na korbkę, to początek mojej pracy.
Telefon na korbkę, to początek mojej pracy. http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/02/Telefon.png
To było dawno temu, miło czasem wrócić do tamtych chwil, które darzę wielkim sentymentem. Tak wspominam moją pierwszą pracę, którą rozpoczęłam w 1972 r. To miały być tylko dwa miesiące, a były długie lata na różnych stanowiskach na poczcie.

Jak to się zaczęło?

Kiedy ukończyłam Szkołę Odzieżową w Poznaniu pomyślałam, że trzeba rozejrzeć się
za pracą, ale nie w mieście do którego musiałabym dojeżdżać pociągiem. Kilka lat codziennych dojazdów skutecznie uczuliło mnie na ten środek lokomocji. I jeszcze czas, kilka godzin dziennie w przedziale, tego nie chciałam przeżywać na nowo. Postanowiłam znaleźć pracę i ewentualnie wynająć pokój. Ale z tym też były problemy, jak był pokój nie było pracy, i odwrotnie.
Pozostało więc na razie zostać w moim miejscu zamieszkania i tutaj czegoś poszukać, albo później znów spróbować.

To przypadek sprawił, że znalazłam akurat tę pracę

Pewnego dnia zainteresował się mną naczelnik Poczty, widując mnie często na wsi i w urzędzie. Zaproponował pracę telefonistki, na dwa miesiące, bo jedna z pań zachorowała. Umówiliśmy się że przyjdę i zapoznam z zadaniami jakie mnie czekają, nie miałam żadnego wyobrażenia o pracy w centrali telefonicznej. Ciekawość wprost mnie rozpierała. Niezwłocznie podzieliłam się moją radością z rodzicami, byli tak samo zadowoleni jak ja, zawsze to nowe wyzwanie i to na początku drogi w dorosłe życie, czułam się ważna i dumna, że będę zarabiać.

Ale gapa ze mnie wtedy była

Ciekawość moja nie znała granic, dlatego wypytywałam rodziców, co oni wiedzą na temat poczty. Spokojnie wytłumaczyli że poczta to nie tylko list, paczka, doręczyciel lecz jeszcze telefonia. Mądrzejsza z radością i entuzjazmu poszłam na pocztę, tak jak zaproponował mój przyszły szef. Tak to trochę uświadomiona poszłam na umówione spotkanie z panem naczelnikiem. Opowiedział, pokazał centralę telefoniczną i powiedział "To tutaj jest nam pani potrzebna". Na razie tylko na dwa miesiące, bo jedna z pań choruje. Czemu od razu się nie zgodziłam?

Och co to się nie działo

W pierwsze kanony pracy wprowadziła mnie telefonistka do której zostałam przydzielona na dyżur. Z niebiańską cierpliwością zdradzała mi tajniki obsługi rozmów telefonicznych. Dostałam
spis telefonów, który musiałam znać na pamięć, to bardzo ważne przy łączeniu abonentów, oni nie mogli czekać aż znajdę nr w spisie, szybkie połączenie to piorytet pracy telefonistki. Z wielkim więc uporem wkuwałam numery i nazwy abonentów, jak kiedyś tabliczkę mnożenia. Pomagał mi w tym mój tata, który znał prawie wszystkich i wszystkie instytucje w okolicy. Po niedługim już czasie byłam prawie chodzącą książką telefoniczną, co znów wprawiało mnie w dumę, jak mało było trzeba, aby być szczęśliwym.

Mówić, słuchać - trzeba umieć

Kiedy po raz pierwszy założono mi słuchawki na uszy, wydawało się to tak proste jak zrobienie szalika. Kilkanaście par sznurów- wystarczyło z sobą parami połączyć. Opadające klapeczki na łącznicy to jak spadające gwiazdki ,jedna po drugiej. Klapki opadały kiedy dzwoniący pokręcił korbką telefonu. Był to sygnał od dzwoniącego, musiał on wtedy usłyszeć jak najszybciej mój głos, nie mogli zbyt długo czekać, bo to świadczyło by o nie najlepszej pracy. Wiadomo było kto dzwoni. Wówczas sznur z jednego rzędu do dzwoniącego i drugi sznur do numeru jaki zażądał dzwoniący. Co pewien czas trzeba było wchodzić i podsłuchać- czy jeszcze rozmawiają.
Rozmawiać mogli godzinami, za to się nie płaciło. Po skończonej rozmowie, sznury wracały z zawrotną prędkością na swoje miejsca.

Skąd ja to miałam wiedzieć?

Jak to bywa na początku każdej pracy wpadki zdarzają się nawet najświętszemu. Nie zapomnę jak pewien pan z banku wpadł na pocztę z wielkim hukiem że od godziny kreci korbką telefonu niczym kataryniarz na katarynce i nikt mu się nie zgłasza. A ja gapa nie wiedziałam że dawno skończył rozmowę i nadal był połączony z kimś, z kim już dawno skończył rozmowę(...)
Pani telefonistka z uśmiechem i anielskim spokojem przedstawiła mnie i powiedziała– mamy nową... i ona tak namieszała. Zaakceptował zaistniał sytuację. Pomieszałam, zaplątałam lecz się upiekło.

Mój pierwszy samodzielny dzień w pracy.

Po wcześniejszym kilku godzinnym przeszkoleniu, uskrzydlona radością pracy, i radością najbliższych- 1 listopada 1972 roku, podjęłam moją pierwszą pracę.
Popołudniówka, w święto ruch był na szczęście niewielki. Jakoś poszło. O 21 przyszła zmienniczka, wytłumaczyła co zrobiłam źle a co dobrze, okazując wiele wsparcia i wyrozumiałości. Nie mogła za bardzo mnie strofować bo rano ja obejmowałam po niej dyżur. Może się bała, że mnie przestraszy i nie przyjdę. Ale przyszłam, a koleżanka po 10 godzinnej nocnej zmianie mogła spokojnie odsypiać. Ja miałam jeszcze jedno szczęście. Otóż z urzędu do mojego domu było bardzo blisko, kilka minut drogi. Nie traciłam czasu na uciążliwe dojazdy, byłam z rodziną, no i miałam ciekawą pracę... czy można było jeszcze więcej chcieć?

Następny dzień i kolejna zmiana

Zadowolona z siebie, że pierwsze siedem godzin telefonistki miałam za sobą z niecierpliwością czekałam na następne zmiany. Tak mi się spodobało. W kolejnym dniu czekały mnie aż dwie zmiany- ranna i nocka. Do południa ruch był większy- pracowali w biurach, szkołach, sklepach a tam było najwięcej telefonów. Telefonów w mieszkaniach prywatnych na początku lat siedemdziesiątych było bardzo mało- ostatnim numerem było 60. Mniej więc było zamawianych rozmów. Dlatego na zmianach popołudniowych oprócz obsługi centrali dochodziły dodatkowe czynności pocztowe. Dzieliło się listy, szykowało pocztę do wysyłki. Wykorzystana musiała być każda minuta dyżuru. Po siedmiu godzinach odpoczynku w tym samym dniu przypadała jeszcze długa nocka.

Pierwsza nocka

Przyleciałam na tą zmianę, prawie na skrzydłach, dużo wcześniej przed godzina 21.
Gnały mnie ciekawość i trema. Nie wiedziałam jak uporam się z sennością, z reguły byłam śpiochem. Jak przetrwam te 10 godzin, czy zdołam wykonać wszystkie zamówione połączenia, czy dobrze sporządzę sprawozdania?. Na szczęście rozmów było kilka, szybko zrealizowane, trochę kleiły się oczy, najgorzej było nad ranem, ale cóż następne koty za płoty. Teraz już tylko z górki.

Z dnia na dzień, ze zmiany na zmianę stawałam się mądrzejsza i byłam z siebie dumna

Nadal miałam problem z rozpoznawaniem głosów. Nie zapomnę nigdy jak, pewien pan usiłował się dodzwonić do Spółdzielni Produkcyjnej w miejscowości oddalonej o 3 kilometry od jego miejsca pracy. Zaniepokojony tym że pod danym numerem nikt się nie zgłaszał, spytał, co ma teraz zrobić. Moja odpowiedź była szybka a zarazem krótka- jeżeli się nie zgłaszają to proszę po prostu pójść do nich i się dowiedzieć, dlaczego nie odbierają telefonów... Byłam chyba trochę nieuprzejma. Lecz wtedy tylko taka odpowiedź przyszła mi do głowy.

Skutki nie rozpoznawania po głosie.

Jak się okazało telefonującym panem, był mój ojciec, którego nie rozpoznałam po głosie Dostałam za to w domu niezłą reprymendę. Tamto zdarzenie nauczyło mnie że każdy człowiek na inną barwę głosu, wystarczy się wsłuchać- to nie będzie kolejnych pomyłek. Zajęć na
służbach nie brakowało- cóż mając osiemnaście lat, doskonale sobie radziłam...
Za każdy miesiąc sporządzało się zestawienia rozmów, wystawiało rachunki abonentom.
Czynności te należały do telefonistek pracujących na ostatniej zmianie nocnej w danym miesiącu. Gotowe sprawozdania zanosiło się Naczelnikowi Urzędu.

Drugi miesiąc pracy dobiegł końca

Szybko minęły, bogate w przeżycia, nowe doświadczenia dwa miesiące pracy telefonistki
W noc sylwestrową 1972/73, urząd otrzymał nową centralkę. Sygnałem od abonenta dzwoniącego już nie była "spadająca klapka", ale zapalająca się lampka, wymieniono też aparaty telefoniczne, na nowocześniejsze, takie bez korbki. Wystarczyło podnieść słuchawkę z widełek a na centralce zapaliła się lampka z numerem telefonującego abonenta. Telefonistki przedstawiały się numerem, to był znak identyfikacyjny w przypadku jakichkolwiek uwag, reklamacji, pochwał naszej pracy. No chyba, że ktoś znał ją osobiście, to wiedział kto go obsługuje. Spotykaliśmy się z różnymi opiniami, czasem niepochlebnymi, ale najczęściej z miłymi, doceniającymi nasze starania, uprzejmość. Bardzo przyjemnie było podsłuchać stojąc w kolejce, albo gdzieś w urzędzie pochwałę na swój temat.

To miały być tylko dwa miesiące, a były długie lata.
&#8222

od 12 lat
Wideo

echodnia Ksiądz Łukasz Zygmunt o Triduum Paschalnym

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto