Trzeba stwierdzić jedno - powodzenie tego spektaklu opiera się na aktorach. Zwłaszcza tych obsadzonych w głównych rolach. Zieliński i Orzechowski nie tylko wykreowali postaci budzące sympatię, ale i dali pokaz aktorskiego kunsztu. Głos, gest i mimika – nieprzypadkowe, znaczące, adekwatne do tekstu. Można rzeczywiście momentami ulec wrażeniu, że oni nie graja Paszkina i Stroncyłowa – oni nimi są!
Bohaterowie dramatu Wiktora Szenderowicza łatwo wkupują się w łaski publiczności. Są tacy „swoi” z ich wadami i grzeszkami. Sam pomysł na temat przewodni nie jest ani nowy, ani zbyt oryginalny. Ot przychodzi „wysłannik z zaświatów”, by przeprowadzić bynajmniej nie świętego śmiertelnika na „tamten świat”. Ten zaś „targuje się” o przedłużenie swojej ziemskiej wędrówki, błaga, wymyśla fortele, wreszcie docieka, co go czeka po „drugiej stronie”. Paszkin – bo o nim mowa – to rosyjski drobny „biznesmen”, który najpierw w komunizmie potem w kapitalizmie „kombinuje” stosownie do czasów.
Kiedy odwiedza go strącony anioł Stroncyłow – podając się początkowo za urzędnika zajmującego się spisem powszechnym – zupełnie nie chce pogodzić się z nadchodzącym końcem. Anioł natomiast zachowuje się zupełnie, jak namolny urzędnik-służbista lub pracownik korporacji niższego szczebla (oczyma wyobraźni wyobrażałam go sobie jako agenta ubezpieczeniowego lub akwizytora…). Ma papierki do wypełnienia, podpisania, potwierdzenia itp. Zna życie swojego „klienta”. Jego (a ściślej umieszczona w niebiańskiej dokumentacji) interpretacja poszczególnych wydarzeń z życia Paszkina nie pozostawia cienia wątpliwości, na którą stronę „zaświatów” powinien trafić towarzysz-biznesmen.
I tu niespodzianka – otóż według relacji anioła - i przed Sądem Ostatecznym można wiele „załatwić” - w sensie: łagodniejszą karę.
Słuchając dialogów, zakrapianych co raz wyżej „oprocentowanym” alkoholem, można dowiedzieć się nie tylko o niechlubnych faktach z życia Paszkina, ale też o niebiańskiej „administracji”, „kondycji Szefa” oraz o grzeszkach samego anielskiego posłańca. Ten okazuje się całkiem po ludzku „kombinującym” strąconym aniołem, zesłanym na ziemię za karę. Odgrażając się, że jeszcze „im pokaże” i wróci w chwale na niebieskie pastwiska, pijackim bełkotliwym głosem opowiada o tym, jak „funkcjonuje” niebo i piekło.
Można się na przykład dowiedzieć, że wizje piekielnych czeluści zionących ogniem to tylko „trasy turystyczne dla wierzących”. Można też wysłuchać opowieści o tym, jak wygląda piekło Goebbelsa czy Cezara. A wszystko - także za sprawą salw śmiechu dobiegających z widowni - utrzymane niemal w konwencji telewizyjnego sitcomu.
Postaci epizodyczne: Lekarz (Leon Charewicz), Sanitariusz (Michał Piela), oraz Anioł Likwidator (Janusz R. Nowicki) dopełniają całość tego satyryczno-kabaretowego skeczu, jakim zdaje się być cały spektakl.
A wszystko rozgrywa się na tle nocnej Moskwy (prosta, ale bardzo adekwatna scenografia - brawo), ze świecąca w oddali czerwoną, Kremlowską gwiazdą. Tu i ówdzie tragifarsa ozdobiona jest klimatyczną muzyką. Chociaż jakoś do tego klimatu "średnio" pasuje "Modlitwa" Bułata Okudżawy (przed trzecim aktem).
I tak to w tragifarsie wyreżyserowanej przez Wojciecha Adamczyka anioły zdają się być całkiem ludzkie, a ludzie (w każdym razie Paszkin) okazują się mieć w sobie anielski pierwiastek dobroci.
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?