Był taki dzień majowy w Sejmie, który pobił wszelkie wcześniejsze rekordy pyskówek i przejawów złości oraz wrogości posłów wobec swoich oponentów i politycznych przeciwników. Podczas debaty sejmowej nad reformą emerytalną, posypały się w głębokim napięciu emocji słowa typu: "naćpana hołota", "poziom marzeń Hitlera", "hańba" , "zdrada", "tuszowanie sprawy smoleńskiej", "zadzwoń do brata", "bezideowy cham", "człowiek, który był gotów wysłać swojego brata na śmierć do Smoleńska, jest zdolny do każdej podłości" – czytamy w SE, itp.
W trakcie obrad planarnych Sejmu, zwłaszcza w debacie publicznej, 11 maja 2012, posłowie obrzucali się epitetami w sposób nieznośny i niebezpieczny, a chwilami groźny. Na sali odbył się, jak to ktoś określił, "pokaz chamstwa". Ruch Palikota przełamał "monopol PiS na agresję". Zaczął - jak większość ocenia - Jarosław Kaczyński. Potem ruszyła lawina. Nie wytrzymał premier Tusk, a rozgrzał atmosferę do czerwoności na sali i na zewnątrz, poseł Janusz Palikot. Resztki awantury z sali rozlały się pod Sejmem, gdzie blokadę urządzili posłom "apolityczni" związkowcy "Solidarności".
Kopacz: Będą kary za naruszenie etyki poselskiej
Oburzona i przejęta chamskimi słowami i epitetami posłów różnych opcji, marszałek Sejmu, Ewa Kopacz, zapowiedziała rychłe przygotowanie projektu systemu kar, za naruszenie zasad etyki poselskiej. Projekt kar gotowy. W programie RMF FM pani marszałek oświadczyła, że "skandaliczne zachowanie może kosztować posłów nawet 15 tysięcy zł", czyli sumę wartości sześciu miesięcznych diet poselskich.
Marszałek Ewa Kopacz powiedziała, że w związku z awanturą działaczy "Solidarności" pod Sejmem i zajść posła Niesiołowskiego z dziennikarką Ewą Stankiewicz (zasłynęła m.in. filmem "Solidarni 2010"), odbyła z nim stosowną rozmowę. Poseł Niesiołowski przyrzekł, że "jeśli tylko spotka panią redaktor i jeśli poczuła się urażona, to będzie skłonny przeprosić".
Pani marszałek powiedziała, że treści filmu z zajścia pod Sejmem umieszczonego w internecie, na którym poseł Niesiołowski mógł obrazić dziennikarkę Stankiewicz – nie widziała i nie zna. Przyznała i podkreśliła, że Stefana Niesiołowskiego zna długie lata i wie, że dzięki wcześniejszej jego postawie i determinacji, dziennikarze dzisiaj mogą pytać, mówić, krytykować.
W trakcie rozpatrywania wniosku PiS o odwołanie posła Stefana Niesiołowskiego, w związku z incydentem z dziennikarką, z funkcji szefa sejmowej komisji obrony, postanowiono większością głosów, że pozostanie nadal przewodniczącym komisji.
Biorąc pod uwagę zarzuty PiS, poseł Niesiołowski mówił w obecności Ewy Stankiewicz, że "fakty były takie", że był "molestowany, nękany i atakowany" przez Stankiewicz" – cytuje "Wprost". I nazwał ją "agitatorką". Dodał, iż jest ona osobą, która o premierze Tusku mówiła, że "może uczyć zdrady Branickiego i Rzewuskiego, i Targowicę". Czy to jest dziennikarstwo? Według niego mówiła ona o mordowaniu ludzi i o smoleńskim zamachu.
Jednocześnie kolejny raz podkreślił, że Ewy Stankiewicz nie dotknął, ale przyznał, iż "niewłaściwością" było użycie słów "won stąd". Za to słowo, które jeśli dotknęło panią, powiedział zwracając się do dziennikarki, "bardzo panią przepraszam". Bo to słowo nie powinno paść – oświadczył poseł na posiedzeniu komisji.
Ewa Stankiewicz powiedziała, że poseł "Niesiołowski kłamie" i że on ją zaatakował pod Sejmem i uporczywie ją obrażał. Podkreśliła, że poseł nie wie, jak trudna jest "rola i misja dziennikarza w kraju demokratycznym" i "powinien się cieszyć, że jest dziennikarz, który chce patrzeć na ręce władzy". Zapowiedziała, że skieruje przeciwko posłowi Niesiołowskiemu sprawę do sądu.
Stanisław Cybruch
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?