W filmie ukazano wydarzenia z grudnia 1970 widziane oczyma jednej z polskich rodzin. Poznajemy ją podczas wigilii w 1969 roku.
Brunon Drywa jest jednym z tysięcy robotników stoczni gdańskiej. Ma rodzinę, trójkę młodych dzieci. W chłodny zimowy poranek 13 grudnia 1970 roku dojeżdża miejską koleją wraz z innymi robotnikami. Pociąg zatrzymuje się, przecina go seria strzałów - to wojsko strzela do robotników. Niedaleko na moście, kilka minut wcześniej, wojsko zagrodziło dojście do stoczni ogłaszając, że nikt nie ma wstępu. Karabiny wycelowane w ludzi, gotowe do strzału. Tłum się rozsierdził - ktoś dał znak do strzału... A wszystko, było z góry ustalone i zaplanowane wcześniej... Ktoś wyżej napisał rozgrywkę, której zasady nie były równe... Gdyż ludzi mieli kamienie i gołe pięści, a tamci: milicyjne pałki, ostrą amunicję, czołgi...
Siła filmu tkwi w bezkompromisowym przekazie na przykładzie konkretnej rodziny. To nie jest film, gdzie giną anonimowi ludzie, których można zawrzeć w takiej czy innej cyfrze. Ci ludzie mają życie, bliskich... W pewnym momencie uzmysłowiłem sobie, jakim szczęściem było się urodzić w wolnej Polsce - równie dobrze to ja mógłbym być tym skatowanym studentem... Widz dotyka z bliska tej rodziny, szczególnie mocne są sceny związane z pogrzebem Brunona, reakcje jego żony i syna Romka. Jednak moim zdaniem, trochę za mocno rozbudowano ten wątek. To, co dzieje się w rządzie i na ulicach miasta, wydaje się być tłem dla całego filmu.
A szkoda, bo sceny masowe są naprawdę godne uwagi. Wkroczenie milicji do budynku związkowców, ich pojmanie, a następnie "ścieżka zdrowia". Wszystko dzieje się wartko i dynamicznie. Tak jak realizacja samych zamieszek na ulicach. Dodatkowym atutem jest wykorzystanie oryginalnych nagrań, do których są płynne przejścia, dzięki czemu widz poniekąd sam staje się świadkiem opisywanych w filmie wydarzeń. Wrażenie robi scena budynku, gdzie milicja zgarniała ludzi, a następnie biła, szykanowała, pałowała, ucinała nożem włosy...
Kolejnym elementem wartym uwagi, jest ukazanie polskiego rządu - PZPR-u, który jest zależny od USSR i tego "co powiedzą w Moskwie". Sami jego członkowie mają niekiedy wewnętrzne rozterki, ponieważ nie zawsze zgadzają się z bezwzględnym myśleniem partii. Jedni chcą pertraktować z robotnikami, gdy przełożeni im tego bezwzględnie zabraniają. "Z kontr rewolucją się nie rozmawia. Do kontr rewolucji się strzela" - mówi Zenon Kliszko, którego gra Piotr Fronczewski. Czuć atmosferę zastraszenia i niepewności, pomieszanej z przypływami zdrowego rozsądku, jak np: komunikat, który dzień wcześniej, w nocy dostali milicjanci o zamieszkach, które "odbyły się" dnia następnego. Przeczuwając zagrożenie, zadzwonili dalej, aby powstrzymać ruch pociągów pod stocznię, niestety, byli bezradni wobec z góry zaplanowanej akcji.
Mimo pewnych niedociągnięć, "Czarny czwartek" jest filmem wartym obejrzenia. Tak samo jak "Katyń", czy "Popiełuszko: Wolność jest w Nas". Również on, po seansie skłania do samodzielnych przemyśleń i zgłębienia tematów poruszanych w filmie. Najbardziej martwi mnie to, w jaki sposób możemy być igraszką w rękach rządu, który potrafi być bezwzględny w stosunku do swoich obywateli. Bezradność ludzi wobec systemu. Polacy po dwóch stronach barykady "strzelający do rodaków". Różne oblicza władzy, która potrafi z pasją katować i prześladować ludzi, ale też pomóc im w potrzebie.
Trudno również nie zadać sobie pytania: co stało się dalej z tą rodziną? Jak matka poradziła sobie z wychowaniem dzieci bez ojca? Na jakie osoby one wyrosły... A przecież takich rodzin jest zdecydowanie więcej. Komunizm się skończył, ale jego skutki noszą po cichu jego ofiary, które odchodzą w zapomnienie. No i jeszcze kwestia milicjantów, wojska, zomowców - przecież oni nie odeszli... nadal są i żyją wśród nas... Jakimi są dziś ludźmi?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?