Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy być znaczy mieć?

Robert Głodek
Robert Głodek
Urzędy Pracy – relikt PRL-u, czy nowoczesne państwowe pośrednictwo pracy. Odpowiedz już ciśnie mi się na usta, ale zanim odpowiem napisze, dlaczego tak uważam.

Co to jest Urząd Pracy każdy wie. Jedni musza się w nim systematycznie meldować, inni czerpią z niego niewielkie dochody, jeszcze inni, psioczą że nic nie robi, a jeszcze inni, tacy jak ja, nie korzystają z jego usług i wkurzają się, ze marnuje pieniądze. Gdyby jeszcze nie były to moje pieniądze, jakoś bym to przeżył. Jeśli przyjąć zasadę swobody z dysponowaniu własnym majątkiem, i ktoś łożyłby na utrzymywanie tych przybytków, to jego sprawa. Jednak jest tak, ze ów przybytek działa także za moje pieniądze (czytaj podatki), a to z kolei napawa mnie to gniewem niebylejakim.

A zaczęło się wszystko od kilku rozmów, w jakie nieostrożnie wdałem się w ciągu ostatniego półrocza. Pierwsza z nich odbyła się na korytarzu pewnej kieleckiej uczelni. Jedna z moich koleżanek studentek, jak to zwykle bywa, narzekała na brak pracy. Nie byłoby w tym narzekaniu nic nadzwyczajnego, w końcu 80% moich znajomych w ten sam sposób narzeka, gdyby nie fakt, ze wysłuchawszy po raz chyba 1000-czny tego samego biadolenia w końcu nie wytrzymałem i wdałem się w rozmowę. Panna ponadprzeciętnej urody oświadczyła zebranym w kółeczku innym pannom i mnie, że szuka zajęcia, że była w kilku miejscach, ale nic z tego nie wyszło, że skalda CV wszędzie, a jej starania niczego do jej życia nie wnoszą. Reszta panien pokiwała głowami łącząc się z nią w bólu i tym samym oświadczając, że są w mniej więcej takiej samej sytuacji. W tym momencie padło moje pytanie: a co ty chciałabyś robić? Panny odwróciły się do mnie i przez chwile patrzyły jak na kosmiczne zjawisko, po czym jedna powiedziała - Co ty! Przecież ona szuka stażu, a nie pracy.

Ta rozmowa spowodowała, ze zacząłem się tematem interesować i przy różnych okazjach pytać jak sprawy się mają. Młodym ludziom z pewnością nie trzeba tłumaczyć, na czym polega staż. Starsi mogą tego nie znać, wiec powiem w skrócie, ze staż z Urzędu Pracy na być sposobem na „aktywizację zawodowa” człowiek bezrobotnego. Czyli, żeby miał prace. Polega to na tym, że ów człowiek przebywa u jakiegoś przedsiębiorcy „na stażu”, ma się w tym czasie czegoś nauczyć, za staż płaci mu Urząd Pracy, ale przedsiębiorca musi późnej tego bezrobotnego zatrudnić. W pierwszej chwili wydawałoby się, że intencje takiego rozwiązania są dobre. A jak to się ma do praktyka?
Kilku moich znajomych, właścicieli różnych firm, mniejszych i większych zapytałem, co oni o tym myślą. Pozornie oferta całkiem korzystna. Człowiek pracuje, nie trzeba mu płacić przez kilka miesiącu, zdąży się czegoś nauczyć, a jak już umie to mamy pracownika, który może przynieść firmie jeszcze większe dochody. I tu moje przypuszczenia okazały się całkowicie niecelne. Wszyscy moi znajomi, prawie zgodnie oświadczyli, że owszem, mieli stażystów, ale tylko raz i więcej na taki numer się nie dadzą nabrać. Dlaczego? – pytałem. Oto główne powody. Powód pierwszy – stażyści to kompletni nieudacznicy, trzeba ich pilnować żeby nie narobili kłopotów, w efekcie zamiast pożytku mamy dodatkowy obowiązek. Ci, co potrafią coś robić już dawno pracę mają. Powód drugi – stażysta nic nie umie i (uwaga!) nie chce się nauczyć, nie można mu nic powierzyć, bo za nic nie odpowiada, większość stażystów wykorzystywana jest do parzenia kawy, ewentualnie sprzątania, a i to nie zawsze. Powód trzeci – stażystę trzeba potem zatrudnić. W firmach działających sezonowo, lub gdzie takie zjawisko, jak sezonowość występuje to może być kłopot. Powód czwarty najważniejszy – stażyści przychodzą do firm, z którymi nie wiążą żadnej przyszłości. Nie szukają pracy, tylko miejsca stażu, aby mogli pobierać pieniądze z urzędów pracy. Generalnie jest im wszystko jedno gdzie będą stażować, aby nie było zbyt wiele do roboty. Dwoje moich znajomych powiedziało tylko, że mieli stażystów i byli ogólnie zadowoleni, ale gdy skończył się okres zatrudnienia zwolnili ich natychmiast. Policzyli zwyczajnie, do którego momentu to się jeszcze opłaca, biorąc pod uwagę ze przez 4-5 miesięcy nie płacili za ich prace wcale.

Pomyślałem, że może zbiegiem okoliczności tylko moi znajomi maja tak złe doświadczenia, lub są po prostu „bezdusznymi kapitalistami” liczącymi tylko własną kasę. Może staże, jako takie, mimo wszystko dają jakiś pozytywny efekt. Jaki efekt? Co najmniej zmniejszenia bezrobocia. W końcu niektórzy z tych stażystów chyba jednak prace znajdują. Najpierw sięgnąłem po koszty. Okazało się, że budżet przewidziany na staże oraz inną pomoc bezrobotnym, czyli szkolenia, dofinansowania, prace interwencyjne, to dość pokaźne kwoty. Kilkumilionowe. Porównałem to z danymi Głównego Urzędu Statystycznego dotyczącymi bezrobocia w naszym powiecie (powiat ostrowiecki, województwo świętokrzyskie). I co? I nic! Oto liczby. Wydatki na aktywizację zawodową widnieją na stronie ostrowieckiego Urzędu Pracy. Oto one w zestawieniu z ilością bezrobotnych.
2011r, wydano 2,9 mln złotych, bezrobocie na koniec listopada 19,9%, czyli 8,4 tyś osób.
2012r, wydano 3,1 mln złotych, bezrobocie na koniec listopada 20,1%, czyli 8,6 tyś osób.
2013r, wydano 5.8 mln złotych, bezrobocie na koniec listopada 21,8%, czyli 9,0 tyś osób.
Listopad tylko dlatego, że w chwili pisania tego tekstu nie było jeszcze danych na koniec 2013r. Gdy się temu przyjrzeć można nawet dostrzec pewną tendencję wzrostową. Im więcej kasy wpompowujemy w bezrobotnych tym więcej się ich pojawia. Czyżby ludzie garneli się tam gdzie dają coś za darmo? W 2014r Urząd Pracy w Ostrowcu Świętokrzyskim przeznaczył na ten cen kwotę ponad 14 mln złotych, ciekawe ilu bezrobotnych się teraz pojawi. Ciężko powiedzieć czy to są wszystkie pieniądze. Trzeba wiedzieć, że na ten cel idą środki z Funduszu Pracy, ale także z różnych unijnych, pożal się Boże, programów walki z bezrobociem. Powyższe sumy nie uwzględniają zapewne kosztów działania samego urzędu, etatów urzędniczych, utrzymania budynków itd.

Pytam zatem ponownie, czy NAM się to opłaca? Czy podatnicy łożący na utrzymanie takich instytucji mają z tego korzyść? Kto na tym zarabia? Poza urzędnikami chyba nikt. Żadna ze znanych mi osób nie traktuje staży zbyt poważnie. Właściciele firm - bo to nie z ich kieszeni, a stażyści - bo i tak nie będą tam pracować. Wniosek narzuca się sam. Sztuczne stymulowanie rynku pracy nie działa. Ponoszone przez nas koszty nijak się mają do osiąganych efektów. 600 czy 700 złotych wynagrodzenia za staż to za mało, aby żyć godziwie, ale dostatecznie dużo, aby zablokować człowieka w dążeniu do samodzielności. Te kilka stówek ma niesamowitą moc, która odbiera ludziom chęć do działania, demoralizuje i rodzi apetyt na więcej. Kształtujemy pokolenie kompletnych niedorajdów i przyzwyczajamy ich do tego, ze wystarczy być, aby mieć.

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto