Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Do zakochania jeden krok" - rozmowa z Andrzejem Dąbrowskim

Redakcja
Andrzej Dąbrowski
Andrzej Dąbrowski Adam Sęczkowski
Andrzej Dąbrowski był gwiazdą koncertu charytatywnego Fundacji „Połączeni Pasją”, który odbył się 16 grudnia w Łodzi. Po występie opowiedział nam o swoich pierwszych krokach na scenie, pasjach, miłości, świętach Bożego Narodzenia i sylwestrze.

Adam Sęczkowski: Andrzej Dąbrowski – człowiek renesansu czuje się przede wszystkim muzykiem, piosenkarzem, wokalistą jazzowym, perkusistą, kompozytorem, dziennikarzem, fotografikiem, czy kierowcą rajdowym?
Andrzej Dąbrowski: - Takie trudne pytania Pan mi zadaje. Mam takie okresy w życiu, że jedno z tych wymienionych zainteresowań zaczyna przeważać. Obecnie najbardziej czuję się wokalistą. Perkusistą czułem się przez ponad 50 lat, ale przyznam Panu, że postanowiłem skończyć z tą profesją, dlatego, że jest to troszkę męczące. Nie chodzi tu o to, że gra na perkusji mnie męczy, bo granie z dobrymi muzykami jest bardzo przyjemne, natomiast samo przenoszenie 35 kg, bo tyle waży cały komplet perkusji, sprawia problemy, a chętnych do pomocy raczej nie ma (śmiech – przyp. red.). Najczęściej sam muszę targać ten sprzęt z samochodu do budynku, w budynku po schodach itd. Gdybym był młodszy to być może zajmowałyby mój czas: samochody, rajdy, wyścigi. Motoryzacja jest moją największą pasją. Moi koledzy jazzmani mieli mi to zawsze za złe, że zamiast cały czas ćwiczyć na perkusji to ja jednocześnie śpiewałem i jeździłem na rajdy. No cóż. Tak to bywało.

Do tematu rajdów samochodowych i pańskiej profesji kierowcy rajdowego pozwolę sobie jeszcze wrócić w tej rozmowie, a tymczasem porozmawiajmy o początkach Pańskiej działalności muzycznej. Pierwsze kroki to występy w jazzowym trio wspomnianego wielokrotnie podczas dzisiejszego koncertu - Wojciecha Karolaka. Ponadto współpracował Pan z takimi gwiazdami światowego i polskiego jazzu jak m.in.: Josefine Baker, Stan Getz, Andrzej Kurylewicz, Jan Ptaszyn Wróblewski, czy Krzysztof Komeda. Jak wspomina Pan początki obcowania z jazzem? Jak by Pan przekonał naszych czytelników do słuchania tego rodzaju muzyki?
Przekonać? Hm w dzisiejszych czasach jest to bardzo trudne zadanie, aby przekonać młodzież, która jest „karmiona” muzyką dość prymitywną; głośną, zawierającą mało wartościowych elementów. Jestem osobą, która wychowała się na jazzie, dlatego zupełnie inaczej traktuję współczesne trendy muzyki rozrywkowej, które wielokrotnie bardzo mnie drażnią. Jazzowe ballady, które są wspaniałe, piękne; zawierają harmonię, melodię i interesujące teksty trudno porównać do współczesnej muzyki; nie mówiąc już o techno czy metalu gdzie jest zbyt wiele decybeli. Wymienił Pan Josefine Baker jako osobę, z którą współpracowałem...

W Pańskiej nocie biograficznej znalazłem informację na ten temat.
Nie była to współpraca. To był przypadek, o którym chętnie opowiem. Zdarzenie miało miejsce w Szwecji. Josefine Baker koncertowała w hali w Malmo z big-bandem amerykańskim i na jakąś godzinę przed koncertem okazało się, że perkusista z big-bandu spił się do nieprzytomności. Do klubu, w którym grał nasz sekstet przybiegł menadżer wspomnianej orkiestry. Mój band-lider zwolnił mnie z gry w klubie i w ciągu dosłownie pół godziny musiałem zapoznać się z nutami i cały koncert zagrałem z Josefine Baker. Ludzie z big-bandu oglądali się do tyłu wypatrując, kto gra na perkusji, bo wiedzieli, w jakim stanie jest etatowy perkusista. Po dwóch, trzech utworach zaczęli pokazywać mi podniesione kciuki, że jest w porządku. Po całym koncercie zagranym bez żadnej mojej próby Josefine Baker dostała duży kosz kwiatów, który kazała postawić koło mnie. To była dla mnie niezapomniana chwila.

Początki śpiewania

Jest Pan zaliczany do czołówki polskich wykonawców. Ma Pan swoje miejsce w encyklopedii. Czy może Pan opowiedzieć o swoich pierwszych krokach w profesji piosenkarza? Czy to prawda, że początki Pańskiego śpiewania zaczęły się w Skandynawii?
-Tak, było to z zespołem Michała Urbaniaka. Graliśmy przede wszystkim w restauracjach, mając w repertuarze właściwie pięćdziesiąt procent jazzowych standardów. Dla takiej publiczności trzeba było też wykonywać najbardziej popularne melodie na świecie. Śpiewała Urszula Dudziak, a wybór męskiego głosu padł na moją osobę. To były początki mojego śpiewania.

Przygotowując się do dzisiejszej rozmowy przeczytałem, że sporo Pan podróżował statkami koncertując na otwartym morzu...
(Śmiech – przyp. aut.) Jest Pan bardzo dobrze przygotowany, jak Pan wyczytał takie informacje. Otwarte morze, ale wewnątrz klimatyzowane kabiny i przez kilka lat pływając grałem i śpiewałem ze wybitnymi muzykami. W pewnym momencie występowałem tam również z Wojciechem Karolakiem, Janem Ptaszynem Wróblewskim. To były lata 70. i wielu jazzmanów wyjeżdżało poza kraj. Można było wtedy odłożyć tysiąc dolarów, co w przeliczeniu na polskie pieniądze pozwalało żyć cały rok w Polsce.

Koncerty charytatywne

Dziś wystąpił Pan w Pałacu Poznańskiego w Łodzi podczas koncertu charytatywnego na rzecz podopiecznych Fundacji "Połączeni Pasją". Jakie odczucia towarzyszą Panu dając cząstkę samego siebie innym?
- Cieszę się, że mogę uczestniczyć w koncertach charytatywnych. Jest to świetna inicjatywa i już szereg razy w życiu występowałem na tego typu uroczystościach. Bardzo dużo ludzi jest pokrzywdzonych przez los. Często widzę w telewizji i czasem mnie to smuci i przeraża, jakie ciężkie życie mają ludzie chorzy. Z tego powodu, gdy mogę pomóc to staram się przyjąć zaproszenie na taki koncert. Ostatnio zastanawiałem się nawet czy mojego kompletu perkusji nie przekazać na licytację, na szczytny cel. Powstrzymuje mnie tylko myśl, że może jeszcze kiedyś zachce mi się na niej zagrać (śmiech – przyp. red.)

"Do zakochania jeden krok"

Gdy przekazałem swoim najbliższym informacje, że będę miał możliwość rozmowy z Andrzejem Dąbrowskim to od razu usłyszałem skojarzenie Andrzej Dąbrowski – przebój „Do zakochania jeden krok”. Często jeden numer prześladuje artystów przez całą karierę i gdy ludzie domagają się tego utworu podczas koncertów to artyści mają go dosyć. Jak jest w przypadku Pana i tego przeboju?
- Dokładnie tak samo (śmiech – przyp. aut.). Zdaję sobie jednak z tego sprawę, że była to piosenka, który dała mi ogromną popularność w latach 70. i do dziś jest bardzo lubiana przez publiczność.

Czy zdarzają się Panu występy, podczas których ominie Pan wykonanie tego utworu?
- Nie, tego utworu nie unikam. Wiem, że Zbigniew Wodecki także stara się ominąć „Pszczółkę Maję”, ale tak jest nie tylko w Polsce. Zagraniczni wykonawcy również mają jeden utwór, który robi z nich gwiazdę.

Historia pewnej miłości

Kontynuując temat tej piosenki śpiewa Pan, że „Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok nic więcej”. Zastanawia mnie czy Andrzej Dąbrowski jako nastolatek był bardzo kochliwym chłopakiem?
- Oj ponownie Pan mnie zaskoczył (śmiech – przyp. aut.). Trudno powiedzieć czy byłem kochliwy. W młodości miałem kilka miłości. Pamiętam taką dziewczynę w Krakowie, w której się strasznie zakochałem. Uczęszczałem wtedy do Liceum Muzycznego. Chodziłem za nią po ulicach, ale byłem taki nieśmiały… Ona chodziła na balet do Młodzieżowego Domu Kultury i gdy wchodziła na lekcje, ja czekałem na nią po drugiej stronie ulicy. Po zakończeniu lekcji baletu wychodziła z budynku, a ja znów zaczynałem iść za nią. Przez wiele dni mówiłem sobie: ”Andrzeju musisz podejść do niej” i gdy już byłem metr za jej plecami pomyślałem: „Nie no, co ja jej powiem? Przepraszam, która godzina?” i… nie rozpoczynałem rozmowy. Szedłem za nią jeszcze przez kilka ulic aż w końcu skręcałem w boczną drogę. Taki mój miłosny paraliż trwał około dwóch miesięcy. Muszę jednak powiedzieć, że przyszedł czas, że się zaprzyjaźniliśmy ze sobą.

Czyli odważył się Pan na rozmowę?
-Oj to było tak, że ona zrobiła pierwszy krok. Gdy byliśmy sam na sam w samochodzie i wiedziałem, że powinienem ją pocałować a nie poczyniłem tego, ale ona odważyła się. Tak zaczęła się nasza przyjaźń.

Drodzy czytelnicy, oto historia pewnej miłości Andrzeja Dąbrowskiego.
- No tak, człowiek był młody, a młodość to miłość. Teraz jestem bardzo spokojny, bo obserwując innych artystów to mam na koncie dopiero drugie małżeństwo, ale od 35 lat.

Gratulujemy.
Dziękuję.

Sportowe wspomnienia

W 1957 roku był pan wicemistrzem Polski w rajdach samochodowych. Skąd u Pana miłość do aut? Jaka była atmosfera podczas wyścigów kiedyś, a jaka jest teraz?
-Jest to moja pasja od młodego chłopaka. Mój ojciec miał samochód i gdy miałem 16 lat zdałem egzamin prawa jazdy na Harleyu Davidsonie z przyczepką. Po maturze zacząłem jeździć radzieckim motocyklem Iż 350 i w końcu ojciec sprzedał Harley’e bo u nas w domu były dwa i kupił samochód. Zapisałem się do automobil klubu, gdzie zacząłem trenować, a z czasem jeździć na rajdy. W 1957 roku zdobyłem drugie i trzecie miejsce w wyścigach. Wtedy suma punktów z obu wyścigów dała mi wicemistrzostwo Polski.

W przyszłym roku Polska i Ukraina będą organizatorami ME w piłce nożnej. Przed laty w piosence „A ty się, bracie, nie denerwuj” będąc pełen wiary w polskich piłkarzy przed MŚ w RFN w 1974 r. uspakajał Pan polskich kibiców słowami: „A ty się, bracie, nie denerwuj, tam Lubański gra, Nerwy swoje zwiąż na supeł, obok Deynę ma.” Czy śledzi Pan obecne poczynania Reprezentacji Polski i czy mógłby Pan zaśpiewać: „A ty się, bracie, nie denerwuj, tam Lewandowski gra, nerwy swoje zwiąż na supeł, obok Błaszczykowskiego ma”.
Jak Pan uważa czy Orły Smudy mają szansę na powtórzenie sukcesu Orłów Górskiego i wywalczenie trzeciego miejsca na tak ważnym turnieju?
- Kategorycznie nie. Piłką nożną raczej nie interesuję się, bo pasjonuje mnie sport motorowy, boks i tenis ziemny. Jeżeli gra Reprezentacja Polski to owszem oglądam mecz, ale na razie występy nie są jakieś budujące. Przyznam, że były plany, aby nagrać tę piosenkę raz jeszcze z nazwiskami aktualnych piłkarzy Reprezentacji Polski, ale na chwilę obecną ten temat ucichł. Powiem tylko, że Błaszczykowski nie mieści się już w rytmie tylko trzeba by np. zaśpiewać „obok Błaszczka ma” (śmiech – przyp. aut.). Mówiąc poważnie, oprócz tej dwójki jest kilku dobrych zawodników naszej Reprezentacji, ale wtedy była jakaś lepsza atmosfera, był wspaniały trener Górski. Nie wiem, jakie będą poczynania Polski w rozgrywkach Mistrzostw Europy w przyszłym roku, ale wiem, że na ten okres muszę uciekać z Warszawy (śmiech – przyp. aut.)

"Czuję się spełniony, ale cały czas czegoś mi brakuje"

Dziesiątki utworów, setki koncertów, mnóstwo muzycznych przygód. Jakie były najpiękniejsze momenty Pana kariery?
Piękny był dzisiejszy koncert na rzecz Fundacji Połączeni Pasją, z zacnym celem, świetną publicznością i miłą atmosferą.

Naszych czytelników zapewne zainteresuje jak postrzega Pan dzisiejszą scenę muzyczną, o czym należałoby przestrzec młodych adeptów tej sztuki, jakie udzieliłby Pan im rady z pozycji mistrza?
- Życzyłbym, aby młodzi muzycy szli pod prąd, a nie płynęli z nim. Nurt, który lansują media jest często naprawdę żałosny. Coraz rzadziej spotyka się dobrych młodych wykonawców. Oglądam w telewizji programy mające na celu promocję młodych artystów i od czasu do czasu występują w nich naprawdę fantastyczne osoby. Często zostają one wtłoczone w tryby aktualnych trendów muzycznych; głośnego śpiewania, śpiewania na siłę, a nie jest to wskazane. Przed rokiem w jednym z tego typu programów występowała młoda dziewczyna, która mnie zachwyciła. Nazywała się Sabina Jeszka i była obdarzona niezwykłym głosem. Do dziś jestem zauroczony jej wykonaniem piosenki zespołu Destiny’s Child, ale obecnie jest cisza wokół tej dziewczyny i jej głosu. Ponoć śpiewa w jakiś klubach, na miejscu niektórych osób promowałbym ją na światową gwiazdę.

Czy czuje się Pan spełnionym w życiu osobistym i zawodowym?
-Tak, czuję się spełniony, ale cały czas czegoś mi brakuje. Chętnie nagrałbym jeszcze kilka płyt, ale nie wiem czy potrzeba tego światu muzyki w dzisiejszych czasach. Wiem, że byłaby to świetna muzyka, ambitna i trochę jestem rozczarowany tymi nowymi trendami.

Z pewnością byłby to znakomity prezent dla pańskich fanów.
Tak, ale wie Pan, nagranie płyty wiąże się także z kosztami między innymi na reklamę.

Święta Bożego Narodzenia i Sylwester w rodzinie Andrzeja Dąbrowskiego

Za kilka dni okres Świąt Bożego Narodzenia, Sylwester oraz Nowy Rok. Czy spędza Pan święta w gronie rodzinnym?
- Najczęściej razem z żoną, ponieważ jeden mój syn mieszka w Chicago, drugi w Bułgarii tak, więc w tym roku będziemy kolędować z żoną. Nie planujemy świąt z bardzo liczną rodziną od strony żony we Wrocławiu, bo przyznam Panu, że ciężko jeździ mi się samochodem po naszych polskich drogach. (śmiech – przyp. aut.)

Idealna piosenka z Pańskiego repertuaru na noc sylwestrową to hit „Szał by night”. Jak wyglądał najbardziej szampański Sylwester w Pana życiu?
- Nie obchodzę szampańsko wieczorów sylwestrowych. Mogę nawet powiedzieć, że w ogóle nie lubię tego dnia. Ostatni dzień w roku kalendarzowym często spędzałem w pracy, a sam nigdy w życiu nie byłem na zabawie sylwestrowej. Jeśli mogę to wolę ten czas spędzić w domu, w piżamie oglądając telewizję i zmagania koleżanek i kolegów z branży. (śmiech – przyp. aut.)

Spełnienia, jakich marzeń i postanowień noworocznych możemy Panu życzyć?
- Powinienem się odchudzić. (śmiech – przyp. aut.) Walczę z tym moich brzuchem już czterdzieści lat, aby wyszczupleć i jakoś mi się to nie udaje.

Tego, więc Panu życzymy. Na koniec przekazujemy również najlepsze życzenia świąteczne i noworoczne. Zapraszamy ponownie do Łodzi.
Dziękuję. Czy ja nasz wywiad także będą mógł przeczytać w internecie?

Tak, będzie on zamieszczony pod adresem www.wiadomosci24.pl.
Dziękuję. Pozdrawiam, zatem wszystkich internautów i czytelników serwisu Wiadomości24.pl.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto