Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dour Festival - jak to się w ogóle wymawia?

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Dour to enigma wśród festiwali w moim odczuciu. Przedziwna mieszanka niszowości, alternatywy, hipisowskiej wolności (nie mylić z hipsterką), muzycznych odkryć i świetnej atmosfery. Jeśli chcesz zapomnieć o wszystkim, to najlepsze miejsce.

Oj było to niesamowite doświadczenie - pojechać pierwszy raz na festiwal z bardzo długą, bo ćwierćwiekową tradycją, pobyć wśród jednej z najdziwniejszych nacji w Europie, i to w czasie, kiedy monarcha oddawał pałeczkę swojemu następcy podczas narodowego święta. Całość stanowiła ciekawy kolaż różnych zjawisk, wykraczających poza ramy samego festiwalowego doświadczenia. To był po prostu kawałek spotkania z Belgią w ogóle.

Dour to impreza o specyficznej renomie - nie jest tak duży, jak Wrechter czy Pukkelpop, więksi bracia naszego Openera. Nie jest też mały i niszowy jak Off. Ma nietypowy line-up i ogromną publiczność, a cały festiwalowy obóz zajmuje może połowę przestrzeni polskiego Heinekena. 183 tysiące osób przyszło na Dour w tym roku - jakim cudem logistycznie to się w ogóle dało zrobić? Na łazienkę nie czekałam nigdy dłużej niż 2 minuty, prysznic - najwyżej 40 minut, i to w godzinach szczytu, a uciążliwość tłumów dotyczyła tylko momentów, w których trzeba było przejść z jednego końca na drugi - i wtedy zaczynała się poważna przeprawa. Czyli w ogóle rzecz niebywała. Inna sprawa, że Dour to impreza zrobiona raczej niewielkim kosztem, bez wielkich sponsorów, co widać - ichniejsze toitoie są straszne, papier toaletowy przy wejściu do toalet rozdają wytatuowani chłopcy z gatunku polskich dresów albo starsze, zadbane kobiety, które rozbrajająco uśmiechają się do nietrzeźwej gawiedzi. W strefie "VIP", która działa raczej jak festynowa stołówka, panie przy toaletach chodzą z mydłem w płynie. Rzeczy dziwne i zaskakujące, drobne szczegóły determinujące ostateczną wizję imprezy.

(A tu rodzynek, który zakończył DJ set Rustie'go)

Pomysł na recycling mieli natomiast cudny - za zebrane kubki (40) dostawałeś drinka. Wiadomo, jak duże piwo kosztuje 5 euro, warto się trochę pogimnastykować. Po plastiku nie było faktycznie śladu. Katering przygotowany był przez rodziny, mnóstwo dzieci kręciło się zawsze dookoła stoisk. Kuchnia trochę bardziej rodzinna i stosunkowo zdrowa, acz zdecydowanie dominowało wszelkiej maści smażone. Wreszcie wspomniany VIP wypełniony głównie mieszkańcami Dour, którzy dostają od organizatorów wejściówki i przychodzą całymi rodzinami. Siedzą, palą papierosy, dzieci biegają, słuchają trochę muzyki. Ot wiejski festyn, tylko że zamiast Dody mamy Smashing Pumpkins. Zaskoczył mnie ogromnie ten liberalny klimat, barwny, międzynarodowy tłum fanów pięciu dni przyjmowania narkotyków fenomenalnie uzupełniał rodzinno-wiejski, sielankowy element (powiedziałabym wręcz, że jeśli już próbować używek, to właśnie w takich miejscach - towarzystwo doświadczone, a personelu medycznego od liku, myślę, że oni widzą problem zanim się zacznie, więc to bezpieczne środowisko na robienie tzw. "głupot") . Mieszkańcy Dour potrafili wręcz, o ile znali trochę angielskiego, podchodzić do obco wyglądających słuchaczy i mówić, jak bardzo się cieszą, że przyjeżdżamy, i że dla nich to ważny festiwal, i że są tu od 25-lat co roku, i tak dalej. No wyobraźcie sobie takie rzeczy w Polsce?

Inną uroczą ciekawostką byli ochroniarze - przeuroczy, przemili i pomocni ludzie. Ci pod sceną stanowili wyjątkowe przypadki - było wśród nich trochę dziewczyn, a w tych rzadkich sytuacjach, kiedy zdarzało mi się być blisko sceny, widziałam jak tańczą i odbijają sobie z publicznością balony. Tak było na Thee Oh Sees chociażby. No i jak tu się nie zakochać?

Wreszcie publiczność belgijska doprawiona elementem obcym, raczej szczyptą podróżników, była kolejnym fenomenem godnym wnikliwej obserwacji. Tak wyluzowanych tłumów spodziewałabym się raczej po Woodstocku niż festiwalu, który kojarzyłam ze znanymi mi imprezami. Tymczasem nie ma tam pokazów mody ani hipsterstwa (rzadkie przypadki i owszem się zdarzają), publiczność jest ogromnie zróżnicowana, od chłopaków z sąsiedztwa co to lubią dobre techno, po metali, którzy przyjechali pocieszyć się Converge, nie mówiąc już o całej tęczy innych możliwości, a łączy ich i tak zamiłowanie do narkotyków. Czymkolwiek się ludzie będący na Dour zajmują na co dzień, przez cztery dni w roku zdejmują oficjalne stroje, wyjmują rozpadające się kalosze lub trampki, wyciągnięte koszulki i zajmują się gigantycznym piknikiem. Od 13 do 5 nad ranem. Są przy okazji niesamowicie przyjaźni i otwarci, telefon możesz zostawić na solarowym stoisku bez opieki, a po powrocie z piwa on będzie już czekał naładowany. Obowiązkowa jest też festiwalowa spontaniczność, która w przypadku Belgów może porównywać się z polską - tańczący w namiotach ludzie, skakanie po tornadach przechodzących przez festiwal (tak, ostatniego dnia mieliśmy sporo małych tornad na miasteczku), wspinaczki po rusztowaniach, tłuczenie blach i stadionowe wołanie DUREEEE, DUREEEE, a nawet nadzy tancerze i śpiący z japonką pod głową wikingowie.

Było na Dour sporo małych niespodzianek - loteria na 25-lecie, odcięte końcówki opasek służyły jako losy - można było wygrać dożywotnią wejściówkę na festiwal. Była energia słoneczna i publiczne miejsca do ładowania telefonów, wreszcie tania infrastruktura i minimum przygotowania - skoro i tak wszystko nieuchronnie ulegnie degradacji. No i niekończąca się zimna woda w kranach, którą w upałach można się było chłodzić.

Jeśli chodzi o nazwę, to przysparzała ona problemów: od mojej wersji "dor", przez Pattonowskie "dałer" (dour to srogi po angielski, zdecydowanie coś w tym jest), francuskie "duhr", wreszcie "dur" w ustach przeciętnego Belga i festiwalowe "DUREEEE", którego źródła nie poznałam. Kwestia nazwy była więc nie mniej problematyczna niż zaklasyfikowanie tej imprezy - nazwałabym ją reggae party pod przykrywką alternatywy, ale to też nie tak do końca.

Muzykę pozostawię na jutro. Pierwsza odsłona - gitary, a więc między innymi Tomahawk, Pelican, Torche, Converge, And So I Watch You From Afar, Two Gallants, Maybeshewill i parę innych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto