Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ekstraklasa: co wiemy po pierwszej kolejce?

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Legia, gromiąc Widzew bez wytężonego wysiłku, zajmuje przeznaczony sobie fotel faworyta. Cracovia z Piastem piszą scenariusz rodem z Premiership. To tyle z pozytywów startu ligi, która dawkuje wrażenia powoli jak szpitalna kroplówka.

Pierwszy gwizdek sędziego na polskich murawach, niczym dzwoniący telefon w serii marnych horrorów "Krzyk", zapowiada nadchodzącą grozę w lekkiej, raczej tandetnej i kiczowato komediowej konwencji. I tak, skala niechlujstwa w rozpoczynającym sezon meczu Zagłębia z Pogonią była większa niż pokłady miedzi KGHM. Piłka zmieniała właściciela od przypadku do przypadku, sprawiała wrażenie, że to ona rządzi piłkarzami, nie oni ją. Rzut oka w statystyki: co piąty strzał leciał w światło bramki, a te, który doleciały... hm... doturlały się, można zaliczyć wręcz do kategorii strat. Prezes gospodarzy mówił kilka dni temu, że jego zespół nie będzie już niewolnikiem jednego zawodnika (Szymona Pawłowskiego), a odpowiedzialność rozproszy się równomiernie na wszystkich. No, rozproszyła się tak, że nikt nie chciał jej dźwigać. Zagłębie nie zbacza z kursu i wciąż pracuje na opinię przeprowadzającego najgorsze transfery w lidze.

Franciszek Smuda, jak Vicente del Bosque na Euro 2012 nie wystawił napastnika (na dobrą sprawę takiego nie posiada), a w roli wysuniętego Cesca Fabregasa obsadził Łukasza Gargułę. Zgodnie z oczekiwaniami Wisła do bramki Górnika nie trafiła - Sarki nadal chaotyczny, Patryk Małecki zbyt przewidywalny w dryblingach i jednak wcale nie wyróżniający się szybkością. Pozostali - nie pokazali nic ponad ekstraklasową średnią. Jakby problemów było mało, na ławce rezerwowych zaczął Cezary Wilk, który po odejściu hucznie pożegnanego przed meczem Radosława Sobolewskiego (jakże nienaturalny uśmiech na twarzy Jacka Bednarza) miał stanowić oś drużyny. Były selekcjoner widocznie dostrzegł zalety w jego konkurentach (debiutujący Stjepanović - dramat) i zaskoczy jeszcze nie raz.

Legia dokonała na Widzewie drastycznego uboju rytualnego. Demonstracja siły w połowie rezerwowej (średnia wieku 25 lat) ekipy była efektowna w formie i efektywna w treści, i to właśnie teraz, kiedy Jan Urban wyraźnie zaznaczył (jak to nie on), że rozgrywki krajowe na razie pozostają na drugim planie. Jakub Rzeźniczak, zdegradowany wiosną do roli trzeciego prawego obrońcy, po raz pierwszy w lidze założył opaskę kapitana i tryskał energią jak elektrownia atomowa, debiutujący Patryk Mikita wyglądał na stałego bywalca ekstraklasowych boisk, Dominik Furman przy dość pasywnym Helio Pinto, po którym oczekuje się najwięcej z nowych nabytków, sprawiał wrażenie bardziej ogranego i zdecydowanie bardziej kreatywnego. Z Łazienkowskiej poszedł sygnał do konkurencji: zapomnijcie, że można się z nami ścigać.

Otwarta gra, wiele okazji, sporo kontrowersji (niepodyktowany rzut karny w doliczonym czasie gry) i pogoń za wynikiem do ostatnich sekund (strzał w poprzeczkę Edgara Bernhardta) przy dość licznie zgromadzonej publiczności. Cracovia i Piast udowodnili, że można stworzyć widowisko bez wielkiej finansowej pompy. Gospodarze powtarzają stare grzechy: póki są przy piłce ich gra jeszcze jako tako wygląda, ale kiedy muszą biegać za rywalem, są absolutnie bezsilni. Tym sposobem główny kandydat do miana najgorszej defensywy nominował się sam. Natomiast Piast robi wrażenie dającej się lubić drużyny, która wyciska maksimum ze swoich zasobów, czyli Tomasza Podgórskiego, który gra na kilku pozycjach jednocześnie, pokazującego się do gry Rubena Hurado i ofensywnych bocznych obrońców - Damian Zbozień już bez hełmu a'la Petr Cech może zastąpić Łukasza Brozia w klasyfikacji najskuteczniejszych defensorów. Ubiegły sezon pokazał, że dobrą organizacją i zaangażowaniem można uplasować się wysoko.

Ruch, po którym można spodziewać się wszystkiego poza minimum estetyki i umiejętności, wyszarpał punkt Lechowi dzięki weteranowi Marcinowi Malinowskiemu, który strzela średnio mniej niż bramkę na sezon. Wicemistrzom Polski starczyło pierwszych 90 minut na pokazanie, co na dziś dzieli ich od Legii. Poza Kebbą Ceseey'em i Rafałem Murawskim zagrali zawodnicy pierwszego wyboru, ale jak im nie idzie, nie ma nikogo, kto zmieniłby obraz gry. Zakładając wariant optymistyczny, czyli długi staż w pucharach, nie należy oczekiwać nadzwyczajnej dyspozycji lechitów w lidze. Ale to właśnie oni mogą się okazać największym beneficjentem podziału punktów (czytaj: zmniejszenia straty). Co do "Niebieskich" - mogły się podobać kombinacje przy rzutach rożnych, gdyby tylko Filip Starzyński nie strzelał w kierunku własnej bramki. Poza tym młócka, walka, młócka, faul, młócka, walka... I jeszcze jedno: 94. minuta, mają rzut wolny na wysokości środki boiska. Wiadomo, że to ostatnia akcja, sędzia Szymon Marciniak patrzy na zegarek. Zamiast zagrać "na aferę", a nuż coś wpadnie, obrońcy Ruchu wycofali piłkę... Podsumowując: obie ekipy zdefiniowały minimalizm.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto