Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Filmowe adaptacje gier. Kiedy podbiją nasze serca?

Robert Szymczak
Robert Szymczak
Ekranizacje komiksów ("Avengers", "Mroczny rycerz") święcą triumfy w kinach. Czy to samo czeka produkcje oparte na grach komputerowych?

Jeszcze 10-20 lat temu nikt nie mógłby przypuszczać, że film taki jak "Avengers" Jossa Whedona w ogóle powstanie. Ogromny budżet 220 milionów dolarów, próba budowania napięcia publiczności za pomocą trzech (!) innych produkcji Marvel studios (z których każdą można uznać za prequel, opisujący historię konkretnego herosa) - wiele przesłanek świadczyło o tym, że "Avengers" mogą okazać się tylko nieudanym i wyjątkowo drogim eksperymentem. Jednak film o grupie komiksowych superbohaterów walczących z nordyckim bogiem zajął trzecie miejsce na liście najbardziej dochodowych filmów w historii kina (Box Office). Zwykli widzowie, nie tylko zatwardziali fani komiksów, zakochali się w "Mścicielach" spod znaku Marvela.

W latach 90. taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Hollywood ewidentnie nie wiedziało jak poradzić sobie z rynkiem komiksowym, jak przekuć sukces poszczególnych zeszytów na sukces filmowy. Do kin trafiały produkcje robione niedbale, za stosunkowo niewielkie pieniądze, które ani nie miały szacunku dla materiału źródłowego (więc nie przyciągały miłośników komiksów), ani same w sobie nie były na tyle interesujące, by przyciągnąć nowych fanów (np. "Kapitan Ameryka" z 1990 roku, czy "Spawn" z 1997).

Powyższy problem świetnie ilustrują filmy o Batmanie z lat 90. Producenci nie wiedzieli do kogo w zasadzie chcą adresować swoje filmy. Stąd z jednej strony mamy wyjątkowo mroczny i depresyjny "Batman powraca" Tima Burtona, z drugiej do przesady cukierkowy "Batman i Robin" Joela Schumahera. Żaden z nich nie zrobił na krytykach (czy na widzach w ogóle) szczególnie dobrego wrażenia. Jednak przemysł filmowy w końcu stanął na nogi i obrał właściwy kierunek, czego rezultatem jest trylogia Christophera Nolana, czy właśnie "Avengers" i jego pochodne.

Patrząc na dzisiejszą sytuację kina rozrywkowego, można odnieść wrażenie, że twórcy borykają się z bardzo podobnym problemem względem filmów na podstawie gier komputerowych. Lwią część produkcji o tej tematyce stanowią niskobudżetowe koszmarki kręcone przez niemieckiego reżysera Uwe Bolla, a gdy już ktoś inny weźmie się za adaptacje gier, zwykle wychodzą z tego filmy raczej przeciętne, nie cieszące się poważaniem widzów (jak np. "Tomb Raider", czy "Doom").
Jednak zainteresowanie tematem istnieje i (mimo wszystko) nie słabnie. Mający kilka tygodni temu premierę "Silent Hill: Apokalipsa" obejrzało w pierwszy weekend po premierze ponad 49 tys. Polaków. Co prawda film zbiera stosunkowo słabe noty (5,6/10 na Filmwebie), jednak widzowie najwyraźniej wciąż chcą oglądać filmy oparte na grach, nawet jeżeli kosztuje ich to potem sporo nerwów.

W jaki sposób jednak scenarzyści i reżyserzy poradzą sobie z tym problemem? Moim zdaniem, w podobny sposób, jak to miało miejsce przy ekranizacjach komiksów - gry muszą być traktowane przez przemysł filmowy poważnie. Branża komputerowa już dawno udowodniła, że jest możliwe tworzenie produkcji opartych na zajmującej, "filmowej" historii, która staje się dla graczy naprawdę ważna (np. zamieszanie wokół zakończenia gry "Mass effect 3"). Zrobienie więc filmu traktującego materiał źródłowy w sposób inteligentny, zrozumiałego i ciekawego dla wszystkich widzów, nie wydaje się aż tak trudne. Pozostaje tylko pytanie - kiedy się tego doczekamy?

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto