Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Fredro - pisarz współczesny?

Marcin Bobiński
Marcin Bobiński
Kamilla Baar (Klara) i Patrycja Soliman (Aniela)
Kamilla Baar (Klara) i Patrycja Soliman (Aniela)
Co prawda minął już ponad rok od premiery "Ślubów panieńskich" Aleksandra Fredry w reżyserii Jana Englerta na deskach warszawskiego Teatru Narodowego, ale spektakl pewnie jeszcze długo nie zejdzie z afisza, bo to wyjątkowo udane przedstawienie.

Fredro jako jeden z niewielu polskich autorów sprzed 200 lat gości wciąż na scenach i to w bardzo różnych inscenizacjach - zarówno jako ramota sklecona dla szkół, żeby podnieść wskaźniki "osobowidza", jak i jako twórca, z którego czerpią lub polemizują nawet tacy zwolennicy nowoczesności w teatrze jak Grzegorz Jarzyna. Jego inscenizacja "Ślubów panieńskich" wystawiona kilka lat temu w warszawskim Teatrze Rozmaitości jako "Magnetyzm serca" to przykład na to, że "Fredro wiecznie żywy".

Spektakl Jana Englerta nie jest ani tak awangardowy jak pomysły Jarzyny, ani tak klasyczny jak choćby inscenizacje w reżyserii Andrzeja Łapickiego i po raz kolejny okazuje się, że zasada złotego środka popłaca. Istniało zagrożenie, że takie podejście mogłoby oznaczać powstanie po prostu średniego przedstawienia, ale tak się nie stało. Interpretacja prezentowana w Narodowym to przedstawienie nowoczesne, choćby pod względem formalnym: zapewne dla zmniejszenia dystansu widzów przesadzono na scenę, gdzie znajdują się bliżej miejsca akcji, a XIX-wieczne wnętrze pokoju będące klasyczną scenografią dla sztuk Fredry pełni jedynie funkcję muzealną - widzowie przechodzą przezeń w drodze na widownię. Właściwa akcja rozgrywa się w oryginalnej scenerii zaprojektowanej przez Barbarę Hanicką - scenę niczym sad pokrywa trawa ze ścieżkami i nawet kałużami, a arkadyjską atmosferę buduje dodatkowo dobiegający z głośników śpiew ptaków.

Podobnie - nowocześnie, a jednocześnie z szacunkiem do tradycji - tekst dramatu potraktowali reżyser i aktorzy. Jan Englert nie zamieniał kolejności scen czy aktów, nie wyrzucał oryginalnego tekstu zastępując go swoim, w czym lubują się młodsi reżyserzy. Najważniejsze zmiany to dodanie dwóch fragmentów z innych utworów Fredry - "Trzy po trzy" i "Zapisków starucha" - mających wzmocnić wymowę spektaklu (monologi wygłaszane są tuż przed antraktem i jako ostatnia scena całego przedstawienia). Novum jest też wprowadzenie niemej postaci młodej dziewczyny - służącej, z którą romansuje "miastowy" Gustaw. Zostawia ją potem, by zostać statecznym mężem Anieli, a bezgłośna skarga porzuconej w ostatnich scenach "brzmi" w interpretacji Doroty Rubin wyjątkowo wiarygodnie i współcześnie.

Współczesne okazują się też postacie napisane przez Fredrę. Najmniej wiarygodna jest - jak w każdej inscenizacji - postać Albina, ale to już wina takiego a nie innego napisania postaci przez autora. Grzegorz Małecki robi w tej roli, co może, ale grając Albina trudno uciec od schematów. Podobny problem jest zawsze z rolą Anieli - Patrycja Soliman potrafiła jednak wyjść poza stereotyp bezwolnego, zahukanego dziewczątka. Jej Aniela jest niewinna i nieśmiała, ale na pewno nie bezwolna. Postacią zupełnie nie z XIX wieku jest Klara. W interpretacji Kamilli Baar to zupełnie współczesna dziewczyna, która zmaga się z typową dla swojego wieku niechęcią dla płci przeciwnej przy jednoczesnej nią fascynacji. To warsztatowi aktorki zawdzięczamy fakt, że przemiana pewnej siebie, może nawet nieco feminizującej dziewczyny z pierwszych aktów w bezradną i przerażoną postać zmuszaną do podporządkowania się woli rodziców wypada wiarygodnie.

Prawdziwe pole do popisu ma jednak w "Ślubach panieńskich" Marcin Hycnar grający Gustawa i w pełni tę szansę wykorzystuje. Tworzy zdecydowanie najlepszą kreację w tym spektaklu i co ważne, nie czyni tego przy pomocy tanich aktorskich chwytów, co jest silną pokusą w przypadku roli komediowej, a jedynie dzięki wiarygodności, warsztatowi i naturalności. Gustaw Hycnara to ani sympatyczny trzpiot znany z tradycyjnych odczytań tej postaci, ani też zepsuty młodzieniec z miasta, co czasem sugerują interpretatorzy. To młody chłopak, korzystający z życia, bawiący się, który jednak zna umiar i wie, kiedy przychodzi pora się ustatkować. Nie obywa się to bez ofiar - kłania się wspomniana postać służącej - ale brzmi to prawdziwie i aktualnie.

Całe przedstawienie to przykład, że nawet tekst sprzed blisko dwóch wieków może poruszać współczesne problemy. Niby jest to oczywiste po przykładzie "wiecznie żywego" Szekspira, ale niewielu pewnie podejrzewa o taką aktualność starego, poczciwego Fredrę, na dodatek zagranego z zachowaniem dobrej dykcji, średniówki, bez rewolucji formalnych. "Śluby panieńskie" okazują się być czymś więcej niż błahą komedyjką - są opowieściach o ludziach z krwi i kości, ich uczuciach i wyborach. I jak to w przypadku "Ślubów..." bywa, dobrze zagrane, wyraziste role za każdym razem wzbudzają we mnie nieodparte uczucie, że to strasznie smutna sztuka, bo Fredro powinien połączyć pary bohaterów dokładnie odwrotnie. Para Klara i Gustaw to byłoby to, w długi i szczęśliwy związek tej pierwszej z niezdarnym i ofermowatym Albinem nie chce się wierzyć. Ale w tym momencie zapada kurtyna...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto