Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdzie był Bóg? O zagładzie sołotwińskich Żydów

Zbigniew Sypień
Zbigniew Sypień
Niejako na kanwie książek Tomasz Grossa, przedstawiam historię o mordzie, jaki miał miejsce na naszych sołotwińskich aptekarzach.

Było to dawno. Na pewno od tych ponurych czasów minęło ponad pół wieku Nie umiem
powiedzieć dokładnie, kiedy to się stało, byłem wtedy dzieckiem. Był to chyba rok 1942. Pamiętam, że było to w lecie. W krótkich spodenkach na szeleczkach, na bosaka, bawiłem się z moim kuzynem koło mostku na Młynówce, tuż koło domu wujostwa Nowaków. I wtedy usłyszeliśmy pojedyncze wystrzały. Ktoś strzelał gdzieś w mieście. Tak na oko z pół kilometra od nas. Tych strzałów było kilka. Te były pierwsze, które słyszałem w życiu. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, kto i do kogo strzelał. Nie wiedzieliśmy, że za każdym wystrzałem gasło jedno niewinne życie.

Musiało upłynąć wiele, wiele lat, gdy zupełnie przypadkowo w rozmowie z moją ciocią, najmłodszą siostrą mamy, dowiedziałem się, a były to wiadomości z pierwszej ręki, co wtedy się stało i jaki dramat tam się rozegrał. A było to tak.

W Sołotwinie, gdzie mieszkaliśmy mieszkało przed wojną wielu Żydów. Można powiedzieć, że było to spokojne, galicyjskie miasteczko polsko-ukraińsko-żydowskie. Oprócz wymienionych nacji żyły tu mniej lub bardziej spolonizowane rodziny austriackie, niemieckie, słowackie
i inne. Ten narodowościowy konglomerat, to pozostałość po rozpadzie w 1918r. cesarstwa austro-węgierskiego, gdy Polska wróciła na mapę Europy. To niedawni jeszcze poddani dobrotliwego cesarza Franciszka-Józefa.

W tym malutkim miasteczku były cztery świątynie, po jednej dla każdego wyznania. Życie toczyło się spokojnie, bez jakichkolwiek waśni religijnych. Nasz ksiądz proboszcz
z rabinem uprzejmie się sobie kłaniali (choć może w duchu jeden myślał, dlaczego ten drugi gardzi pyszną, wieprzową szyneczką, drugi zaś - dlaczego ten pierwszy męczy się w celibacie). Z perspektywy półwiecza staram się odtworzyć jaki był stosunek naszej rodziny do Żydów w tym czasie. Mój – żaden. Jedyny Żyd, którego pamiętam, to brodaty Joszek, który furką zaprzężoną w ślepą kobyłę zajeżdżał na nasze podwórko i skupował stare szmaty. Po tej wizycie miałem glinianego kogutka i świergoląc na nim, zakłócałem ciszę. Ojciec szanował Żydów; chyba krótko terminował u jednego z nich –uczył się szewstwa do czasu, aż go zabrali do austriackiego wojska, gdy wybuchła I wojna światowa. Widział wiele wartości, choć inności, które warte byłyby do zaszczepienia w wielu polskich domach. Matka trochę zawiściła Żydom. Ich dobrej organizacji, swojskiej samopomocy i umiejętności bogacenia się. Powtarzała zasłyszany slogan żydowski: „Wasze ulice ,nasze kamienice”. W innej zupełnie kwestii zapamiętałem szczególnie jej powiedzenie, gdy zobaczyła mocno „nieświeżego” rodaka - mówiła wtedy do mnie pedagogicznie, jakby ze smutkiem: "A czy widział ktoś pijanego Żyda?”.

Małżeństwa mieszane w naszym miasteczku były normalnością. Tylko Żydzi żyjący w swoich gettach, nie mieszali swojej krwi; byli jak ten promień lasera, który się nie rozprasza. Nosili w sercach mojżeszowe nakazy i wierzyli, że któreś ich pokolenie wróci do Ziemi Obiecanej. Ci ,o których tu opowiem, nie doczekali nawet tego, by choć jeszcze jeden raz usiąść do świątecznego stołu przy szabasowych świecach. Czekać ich będzie tragiczny, jakże niesprawiedliwy los. Kto mógł przypuszczać, że w 20 lat po zakończeniu straszliwej, okupionej milionami ofiar I wojny światowej, znajdzie się ktoś, kto bez skrupułów i cynicznie, ogłupiając swój cywilizowany i wielki naród, wywoła następną; a czas pokaże, że jeszcze w skutkach tragiczniejszą! W tej nowej wojnie nie chodziło najeźdźcom tylko o zdobycie terytorium przeciwnika. Tu, z woli obsesyjnego Hitlera z góry zaplanowano i z niemiecką dokładnością realizowano mordowanie całych narodów, uznawanych przez „uebermenschów” za podludzi;
szczególnie i bezwzględnie – żydowskiego.

W 1939 roku Polska napadnięta z dwóch stron, bez obiecanej pomocy, mimo bezgranicznie ofiarnej obrony polskiego żołnierza kapituluje. Czwarty rozbiór Polski został dokonany. Nasze tereny zajęli najpierw Ruscy, a w 1941 roku, gdy jeden okupant pogonił drugiego - Niemcy. Hitlerowcy rozpoczęli eksterminację Żydów prawie zaraz po wkroczeniu. Naszych sołotwińskich Żydów, po zebraniu ich w punkcie zbornym w rynku, popędzili pieszo, w skwarze lata, przez Manasterczany, Żuraki i dalej do getta w Stanisławowie; stamtąd – na zatracenie.
Pozostawiono tylko aptekarza z rodziną. Nasz aptekarz był niezwykle życzliwym, przystępnym, sympatycznym człowiekiem, a poza tym bardzo urodziwym. Kobiety uważały , że szkoda takiej urody dla mężczyzny. Jego żona, na odmianę, specjalnie urodą nie grzeszyła. Mieli dwie córki. Starsza, Rela, podobna była do matki, młodsza, Nusia która przed wojną była spikerką Radia Lwów- do ojca.

Moja ciocia, która mi poniższą historię opowiedziała, mieszkała u swojej zamężnej już siostry w Nadwórnej. Pracowała tu jako telefonistka na centralce w jakimś urzędzie administrującym
naftą i gazem, wydobywanymi w nieodległym Bitkowie. Jej zmienniczka dowiedziała się od kogoś znajomego w Zarządzie Miasta, że będzie jechał samochód do Sołotwiny - dobra okazja dla cioci, by odwiedzić swoich starych rodziców, którzy mieszkali w Manasterczanach, bliziutko
Sołotwiny.

Ciocia, wtedy młodziutka, śliczna blondynka, czekała w umówionym przez koleżankę miejscu na samochód. Ten podjechał, zatrzymał się, ciocia wsiadła. I tu pierwsza niespodzianka. W aucie oprócz kierowcy siedziało dwóch gestapowców. ”Dżentelmeni”- w tym jeden Ślązak umiejący mówić po polsku, zaczęli umilać sobie podróż rozmową z piękną kobietą o tak aryjskiej urodzie. Ciocia była spięta i stremowana. Ale czekała ją jeszcze druga, straszliwa niespodzianka. Taka, od której włosy stanęły jej na głowie. Ten Ślązak zapytał czy ona wie, po co oni jadą do Sołotwiny? Powiedział, śmiejąc się, że jadą wykończyć ostatnich Żydów. Ciocia wiedziała o kogo chodzi. Rozpaczliwie szukała sposobu, jak ostrzec, jak uratować Zusmanów bez narażania własnego życia i życia rodziny (tylko w okupowanej Polsce za pomoc Żydom stawiano pod ścianę całą rodzinę). Przecież Zusmanów znała, z jedną z ich córek chodziła do szkoły, do tej samej klasy. A poza tym jaki wstyd, ona Polka - wysiądzie z samochodu razem z gestapowcami, którzy przyjechali zamordować rodzinę aptekarzy .Co zrobić? Co zrobić? Jak pomóc, jak ostrzec – myślała. Do skołatanej głowy wpadł jej pomysł. W Sołotwinie miała gabinet dentystka z Nadwórnej -Fula Haller, też Żydówka. U niej, jako asystentka, pracowała jedna z córek aptekarzy. Ciocia poprosiła o zatrzymanie samochodu na rogatkach miasteczka. Wysiadła. Samochód pojechał do centrum. Ciocia pobiegła do tej dentystki, ale niestety, dosłownie przed chwilą Zusmanówna poszła do domu na obiad. Ostrzeżona dentystka natychmiast uciekła z miasta. Podobno przeżyła wojnę i jest w Izraelu.

Ale Zusmanowie zasiedli już do ostatniego obiadu w życiu. Gestapowcy, w asyście ukraińskiej policji, wywlekli ich z domu i pognali na niedaleki żydowski cmentarz. Harmider i płacz kobiet ściągnął nielicznych gapiów, którzy jakby w żałobnym kondukcie, podążali z tyłu. W drodze kobiety prosiły o litość, szczególnie młode dziewczyny - córki. Podobno aptekarz, domyślając
dokąd ich prowadzą, chciał dać im cjankali - truciznę. Ale one miały jeszcze nadzieję, tę która w człowieku umiera ostatnia. Sam jej też nie połknął. Na tym kirkucie żydowskim, zwanym nie wiadomo czemu okopiskiem, na łagodnym zboczu góry Brody, dokończył się ostatni akt tej tragedii. Rozstrzeliwał ukraiński policjant. Tak zginęła rodzina naszych sołotwińskich aptekarzy i dodatkowo mały, żydowski chłopczyk, który schronił się u nich - synek lekarza z Porohów – też wielkie zagrożenie dla III Rzeszy. Echa wystrzałów odbijały się od omszałych, pochylonych macew. Na cmentarnej trawie leżało pięć drgających w ostatnich konwulsjach ciał. Nastała cisza. Już nie było nikogo ze współwyznawców w miasteczku, kto mógłby odmówić modlitwę za pomordowanych. Może tylko płynący obok potok Sołoniec zamruczał im cichutko Kadisz...
Nie minie wiele czasu i sołotwiński rynek zaczerwieni się polską krwią. Tu w odwecie za zabicie niemieckiego żandarma (prowokacja ukraińska), zostanie rozstrzelanych trzydziestu Polaków. Dwudziestu zakładników ze Stanisławowa i dziesięciu mieszkańców Sołotwiny. Nie upłynie też
zbyt wiele wody w naszej, sołotwińskiej Bystrzycy, gdy okupant hitlerowski kończył już
ostateczne rozwiązywanie tzw.”kwestii żydowskiej”, zapłonęły polskie wsie, poszły w ruch widły i siekiery, banderowcy spod znaku tryzuba rozpoczęli rozwiązywanie na swój sposób „kwestii polskiej”.

Współczując wszystkim ofiarom pogromów, mordów i wojen myślę sobie, że Bóg, którego wyobrażamy sobie jako sprawiedliwego i groźnego starca z siwą brodą wtedy, kiedy stwarzał świat i człowieka z mułu i gliny, chyba łyknął za dużo małmazji, bo jakież serce mu wetknął do piersi. Dziwne to serce, raz miękkie pełne miłości i współczucia, ale też twardniejące, jak ta skała, gdy Kain zabija brata Abla.

Historia świata to historia najazdów i wojen. Mordowano kiedyś pałką, maczugą, dzidą i mieczem. Wymienię tu z pamięci i zupełnie wybiórczo: Izraelici z Arką Przymierza przy dźwiękach trąb zdobywają Jerycho - nikt nie ocaleje. Kartaginę i Jerozolimę burzą rzymskie legiony, nie pozostawiając kamienia na kamieniu. Ze świątyni, ostoi Arki i świętych zwojów, ocaleje jedna tylko ściana - Ściana Płaczu. I tak dalej i dalej. Wojny, mord i pożoga. Weźmy tylko np. nasz wiek XX. Los Guerniki, bombardowany przez V-1 i V-2 Londyn, zagłodzony Leningrad, zniszczoną do szczętu Warszawę, Norymbergę, Drezno, Berlin i wiele innych miast, no i straszliwe grzyby atomowe nad Hiroszimą i Nagasaki. Co się zmieniło? Tylko broń jest inna. Od trąb, których dźwięki zburzyły mury Jerycha po broń jądrową! Ale to nie koniec! W tajnych laboratoriach trwają prace. Poszukuje się nowszych i skuteczniejszych sposobów, by zabijać więcej i szybciej! Gdzie jest jakaś tama? Gdzie był Bóg? Czemu obojętnie patrzył, jak brat zabijał brata i dlaczego cuchnąca woń dymów z oświęcimskich krematoriów nie drażniła Mu, nawykłych do kadzidła, nozdrzy? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Cisza. Nikt nie odpowiada. Może tylko gdzieś z oddali wieków, jakby wyjaśniające wszystko, a nadal przecież aktualne , wykrzyczane przez kogoś przysłowie: „Homo homini lupus est"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto