Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gwiezdne Wojny a prawa autorskie. Czeka nas wielka rewolucja?

Paweł Janus
Paweł Janus
Od kiedy w 1977 r. na ekrany kin weszła pierwsza część Gwiezdnych Wojen, na samą tylko filmową produkcję George'a Lucasa wydałem kilka tysięcy zł. Ile jeszcze razy mam płacić za ten sam film?

Od kiedy w 1977 r. na ekrany kin weszła pierwsza część Gwiezdnych Wojen, na samą tylko filmową produkcję George'a Lucasa wydałem kilka tysięcy zł. Składają się na to: bilety do kina na wersje oryginalne (po kilka razy), na wersje odświeżone i uzupełnione, teraz na wersję 3D z dziećmi, kasety VHS w wersji oryginalnej 4:3, oczyszczonej, panoramicznej i uzupełnionej, DVD. Wkrótce pewnie Blu-ray i 3D. Ile jeszcze razy mam płacić za ten sam film?

Łącznie z gadżetami dla dzieci (miecze świetlne, kostiumy, zabawki, klocki lego) podejrzewam, że kwota wydanych przeze mnie pieniędzy zbliża się do 10 tys. zł.

Przykład gwiezdnej sagi jest dobrym materiałem do przedstawienia absurdalności prawa autorskiego w obecnym kształcie.

George Lucas stał się właścicielem praw autorskich do Gwiezdnych Wojen niejako przypadkowo. Film, który nakręcił dla 20th Century Fox za ich pieniądze, okazał się być kompletną klapą na przedpremierowych pokazach. Nawet sam Lucas dotknięty powszechną krytyką prezesów wytwórni, którzy zobaczyli film niezmontowany i bez dźwięku powiedział: "Cóż, nakręciłem po prostu kiepski film". Nawet dziś, oglądając trailer Nowej Nadziei bez muzyki Williamsa i montażu Richarda Chew, czuje się ten klimat niezrozumienia i krytyki.

Lucas zgodził się dokończyć film bez honorarium, ale prawa autorskie do Star Wars miały należeć od tego momentu do niego. Tak się jednak złożyło, że w procesie postprodukcji dobrał ludzi, którzy stworzyli z jego kiepskiego tworu majstersztyk. Przemontowali oni film, John Williams stworzył ścieżkę dźwiękową, która do dziś jest symbolem filmu.
Tylko ze sprzedaży samych biletów do kina na 6 odcinków filmu uzyskano ok. 4 mld dolarów, z czego lwia część trafiła do kieszeni Lucasa. A i tak stanowi to niewielki odsetek wszelkiego rodzaju wpływów ze sprzedaży praw autorskich. Lucas stał się miliarderem.

Nie mam nic przeciwko miliarderom, którzy dają pracę ludziom. Mam jednak prawo spojrzeć na to z trochę innej strony.

Tak jak Gwiezdnych Wojen nie byłoby bez Williamsa czy Chew, tak nie byłoby ich również bez milionów fanów gwiezdnej sagi. Jeśli idę do kina na film i płacę bilet za jego obejrzenie, oznacza to, że zrzuciłem się na produkcję filmu i mam prawo go obejrzeć. Dlaczego idąc na niego drugi raz, muszę ponownie płacić? Przecież film nie był produkowany po raz drugi. A jednak bilet kosztuje mnie tyle samo. Zresztą tak jak i płyty DVD.

Firma Lucasa słynie z wytaczania procesów wszystkim, którzy ośmielą się wykorzystać jakikolwiek elementy z jego filmów do promocji swojej działalności. Spotkało to twórcę kostiumów szturmowców, którzy są również symbolem gwiezdnych wojen - Andrew Ainswortha, który pod Londynem produkował kostiumy i sprzedawał fanom na całym świecie. Lucas przegrał proces, ale Ainsworth nie może wysyłać swoich produktów do USA.

Również i mi, oddanemu fanowi Gwiezdnych Wojen, który przez dziesięciolecia wydał tysiące zł na produkty Lucasa, oraz który sam ciągnie swoje dzieci na jego filmy generując mu kolejne zyski, mógłby zostać pozwany i skazany na karę więzienia za złamanie praw autorskich, gdyby tylko dać jego firmom prawo wglądu na mój prywatny dysk. Czy tak powinno być? Ta chciwość posunięta do granic absurdu musi budzić oburzenie.Prawo autorskie doszło do punktu, w którym bardziej opłaca się otruć Michaela Jacksona niż nielegalnie ściągnąć jego płytę. To nie żart. Lekarz Michaela Jacksona w pierwszym wyroku, od którego się odwołał otrzymał 4 lata więzienia. Administratorów EliteTorrents otrzymali 10 lat. Coś tu chyba jest nie tak.

Biorąc pod uwagę fakt, że na dzieło Lucasa pracowało wielu ludzi, bez których byłoby ono tylko śmieciem na półce wytwórni, należy zadać sobie pytanie - jak powinien wyglądać podział tego tortu. Gwiezdne Wojny to także symbol popkultury tworzonej przez miliony ludzi na świecie. Ile jeszcze miliardów dolarów musi zarobić Lucas, abym mógł już uznać Gwiezdne Wojny jak koncert Mozarta za dziedzictwo światowej kultury, wolne od autorskich praw? Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że kiedyś, gdy prawa autorskie nie obejmowały tak długiego jak dziś okresu, czas życia produktu wynosił całe dekady. Obecnie to często tylko miesiące.

Czy w dobie globalnej wioski, gdzie jesteśmy jedną wielką internetową społecznością, nie powinniśmy określić inaczej praw dostępu do dóbr kultury? Kiedy utwór powinien przejść do domeny publicznej, z której każdy mógłby czerpać do woli i bez ograniczeń? Czy nie powinno być tak, że skoro świat rozwija się szybciej, to i czas obowiązywania praw autorskich powinien być ograniczony czasowo? Być może warto też wprowadzić próg dochodu. Czy miliard dolarów zarobionego na dziele wystarczy, aby móc przekazać go już światu?

Tego typu zmuszenie twórców do ograniczenia swojej chciwości, poza wykreowaniem potężnej eksplozji twórczej (przetwarzanie tego co już powstało) miałoby też zbawczy skutek zarówno dla samej kultury jak i jej twórców. Warto zwrócić uwagę, że od pierwszej części Gwiezdnych Wojen (czyli epizodu IV) George Lucas nie stworzył nic wartościowego. Epizod V i VI reżyserowali inni ludzie, a nowa saga jest zwyczajnie żałosna i robiona z myślą o młodych konsumentach. Lucas zabił swoją sagę przez chciwość swoich firm.Dziś wytwórnie muzyczne są pełne genialnych utworów muzycznych, których nie można ani opublikować, ani przetworzyć czy wykorzystać w jakikolwiek sposób, gdyż nieustalony jest ich status prawny. Marnotrawstwu ulegają genialne utwory, które budowałyby kulturę świata. Gdy do tego dodamy kwestię dziedziczenia praw autorskich (niby z jakiej racji?), czy prawo patentowe, musimy dojść do wniosku, że prawo autorskie w obecnej postaci to jakiś archaizm, który musi ulec fundamentalnym zmianom. Lucas i jego firmy będą oczywiście walczyć o swoje i posiadając potężne środki łatwo się nie poddadzą, wymyślając coraz to nowe "SOPY", "PIPY" i "ACTY".

Niemniej - czas znanych nam praw autorskich musi się skończyć. Czeka nas wielka rewolucja w tej kwestii, porównywalna jedynie do wielkiej rewolucji przemysłowej w Anglii pod koniec XIX w. Świata nie stać na marnotrawienie zasobów i tłumienia kultury w imię chciwości wąskiej grupy ludzi.

Rozpoczął się konkurs Dziennikarz obywatelski 2011 Roku. Zgłoś swój materiał! Zostań najlepszym dziennikarzem 2011 roku. Wygraj jedną z ośmiu zagranicznych wycieczek.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto