Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"I tu jest bies pogrzebany", czyli o życiu i śmierci na wesoło

Weronika Trzeciak
Weronika Trzeciak
okładka
okładka Czwarta Strona
Spora dawka humoru, nietuzinkowi bohaterowie oraz śmiertelnie (nie)poważna branża - tego możemy spodziewać się po powieści "I tu jest bies pogrzebany" Kariny Bonowicz.

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Kariną Bonowicz. Miałam już okazję przeczytać jej debiutancką powieść "Pierwsze koty robaczywki", która dotyczyła oświaty. Bohaterką była młoda nauczycielka języka polskiego, która miała niekonwencjonalne pomysły. Tym razem autorka postanowiła "prześwietlić" branżę funeralną i udowodnić, że śmiech to zdrowie.

Branża pogrzebowa przeżywa kryzys, jak na złość nikt nie chce umierać. Odczuwa to dotkliwie Eugeniusz i jego młodsza córka Nina, którzy prowadzą zakład pogrzebowy Ryszard&Córki. Nie pomaga nawet lista potencjalnych klientów, którzy mogą niebawem skorzystać z ich usług. Okazuje się, że klienci mają się całkiem dobrze i nie śpieszą się na tamten świat. Jak tak dalej pójdzie, właściciele zakładu będą musieli pochować sami siebie.

Tymczasem starsza córka Maria postanawia się wprowadzić do ojca. Ma dość swojego męża Edwarda, pisarza, który tworzy kolejną powieść dla gospodyń domowych. Niestety z marnym skutkiem, gdyż utknął na pierwszym zdaniu. Wiadomo, że pierwsze zdanie jest najważniejsze, ale dobrze by było, gdyby po nim nastąpiła cała reszta fabuły. Czy kryzys w branży odbije się na relacjach bohaterów?

"I tu jest bies pogrzebany" to zabawna opowieść o poważnych tematach, czyli śmierci i życiu ze śmierci innych. Okazuje się, że branża funeralna wcale nie musi być przygnębiająca. Pokazują to zabawne perypetie bohaterów, które są czasem absurdalne. Tematyka jest śliska, ale autorka zaryzykowała i doskonale sobie poradziła.

Karina Bonowicz w swojej powieści stworzyła całą gamę barwnych postaci - Marię, Ninę, Edwarda i Jakuba. Maria jest wykładowcą literatury angielskiej, w wieku 16 lat zauważyła, że zaczęła się starzeć, dlatego stosuje miliard diet i co chwila chodzi do fryzjera i kosmetyczki. Zaczynam dzień od lustra w łazience. Patrzę, o ile postarzałam się od wczoraj. Porównuję to z tym, o ile postarzałam się od przedwczoraj. I zapisuję. Cześć. Mam na imię Maria i chyba się starzeję. Chyba? Na pewno! Cześć, Maria.

Jej siostra Nina jest hipochondryczką, zna całą encyklopedię zdrowia i codziennie chodzi do lekarza, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma którejś z chorób. Zaczynam dzień od listy leków przyklejonej taśmą samoprzylepną do lustra w łazience. Na co dzisiaj mamy? Na migrenę, na oczy, na zęby, na ciśnienie. NA ŻYCIE. Przeciw migrenie, przeciw ślepocie, przeciw paradontozie, przeciw zawałowi. Przeciw śmierci. NA ZAPAS. Na wszelki wypadek. Na zdrowie! Cześć, mam na imię Nina i boję się kilku rzeczy. Cześć, Nina.
Edward, mąż Marii jest pisarzem i cierpi na kryzys twórczy. Zaczynam dzień od golenia i relanium. Patrzę w lustro i mówię: Cześć, mam na imię Edward i jestem uzależniony. Od relanium, mitomanii i mojej żony, Marii. Cześć, Edward.

Jakub to lekarza Niny, który cierpi na bezsenność i oszukuje swoich pacjentów - mówi im, jak mają się zdrowo odżywiać, a sam postępuje odwrotnie. Zaczynam dzień od kawy i aspiryny. Albo od aspiryny i kawy. Nie pamiętam co było na początku... Cześć, mam na imię Kuba i nie sypiam od trzech miesięcy. Ani sam, ani tym bardziej z kimś. Cześć, Kuba.

Powieść napisana jest w pierwszej osobie - z perspektywy czterech osób: Edwarda, Marii, Niny i Jakuba. Każde z nich inne spojrzenie na dane wydarzenie oraz ciekawe przemyślenia. Jak choćby Nina, która jest mistrzynią ciętej riposty i ma chyba najbardziej abstrakcyjne myśli: Ojciec mówi, że każdy ma taką śmierć, na jaką sobie zasłużył. To chyba oznacza, że do jednych przychodzi ona jako stara kobieta z papierosem w zębach, z twarzy podobna zupełnie do teściowej, a do innych jako apetyczna blond pielęgniarka w malinowym błyszczyku na ustach. To znaczy ubrana tylko w malinowy błyszczyk. Do jeszcze innych jako pracownik urzędu skarbowego albo facet z reklamy MARLBORO.

Warto podkreślić, że tytuł powieści nawiązuje do niemieckiego związku frazeologicznego - "i tu jest pies pogrzebany". Jednak zamiast słowa "pies", autorka wstawiła "bies", czyli czart, szatan. Stanowi to zabawną grę słów, szczególnie że tematyka powieści związana jest właśnie z pogrzebami. Kolejnym zabiegiem jest akcentowanie poszczególnych wyrazów (o zabarwieniu emocjonalnym lub ironicznym) za pomocą wielkich liter.

Książkę czyta się szybko, ponieważ została napisana lekkim językiem, przepełnionym humorem, niejednokrotnie czarnym. Być może niektóre żarty są znane, ale ogólnie można się pośmiać i oderwać od problemów dnia codziennego. Co więcej, pod warstewką czarnego humoru kryje się refleksja. Choć śmierć jest czymś nieuniknionym, nie warto się załamywać każdą kolejną zmarszczką czy siwym włosem, nie należy też popadać w paranoję i hipochondrię. To nie jest sposób na życie, tylko powolne umieranie. Trzeba żyć pełnią życia, czerpać z niego garściami, bo drugie nie będzie nam dane. Polecam ją miłośnikom literatury kobiecej, którzy lubią zabawne dialogi i niecodzienne perypetie bohaterów.

Karina Bonowicz jest zarazem dziennikarką i polonistką. Na co dzień prowadzi warsztaty dziennikarskie i scenariuszowe oraz Teatrzyk "Niebylejaki" (grupę teatralną 50+). Zadebiutowała powieścią "Pierwsze korty robaczywki".

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto