Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

II liga. Garbarnia - Stal Rzeszów. Z piekła do nieba

Artur Bochenek
Artur Bochenek
Bramkarz Garbarni Martin Szwiec przeszedł w meczu ze Stalą Rzeszów prawdziwą drogę z piekła do nieba...
Bramkarz Garbarni Martin Szwiec przeszedł w meczu ze Stalą Rzeszów prawdziwą drogę z piekła do nieba... Wojtek Barczewski - lifesport.pl
W ostatnim spotkaniu ligowym drugoligowej drużyny Garbarni ze Stalą Rzeszów goście objęli pierwsze prowadzenie po golu, który już chyba na stałe wpisze się w pamięć ludwinowskich kibiców.

Tym bardziej, że dzięki obecności telewizyjnych kamer pamięć tę będzie sobie można za każdym wspomnieniem tego gola odświeżyć…

Niemiłosierny kiks Martina Szwieca przy próbie obrony strzału z okolicy 20 metrów Andrei Prokicia skończył się golem dla rzeszowian, ale to Młode Lwy schodziły z boiska zwycięskie. Niesamowitą wędrówkę z „piekła do nieba” przeszedł w tym meczu nie tylko sam golkiper Brązowych, ale także cały zespół Garbarni. Jeszcze do przerwy drużyna trenera Marka Motyki zdołała się podnieść z kolan i wyrównać (po kapitalnym uderzeniu głową Bartłomieja Piszczka, któremu idealnie z rzutu rożnego dograł piłkę Marcin Siedlarz), a po utracie drugiego gola w pięć minut po przerwie długo walczyła o swoje. I swoje wywalczyła…

Najpierw w 70 minucie w solowym rajdzie niemal od połowy boiska Sebastian Leszczak nie dał się powstrzymać żadnemu z zawodników Stali, by na koniec przymierzyć w długi róg bramki, nie dając żadnych szans rzeszowskiemu bramkarzowi. A w 89 minucie Mateusz Broź zza linii pola karnego oddał strzał zapewniający Brązowej Damie zwycięstwo. W tak zwanym międzyczasie w pełni zrehabilitował się garbarski golkiper, który kilka razy świetnymi, wręcz noszącymi znamiona nadprzyrodzonych umiejętności interwencjami, uratował swój zespół w beznadziejnych – wydawałoby się z wysokości trybun – sytuacjach. Garbarnia udowodniła w tym meczu, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. Pokazała także na boisku charakter, ambicję i sporą porcję determinacji, dzięki której sięgnęła po pełną pulę. A Martin Szwiec potwierdził tylko, że „babole” wpadają najlepszym – każdy widział, lub słyszał o wpadkach takich bramkarskich tuzów jak Zubizaretta, Rene Higuita, Oliver Kahn, Tomasz Kuszczak, Artur Boruc czy Wojciech Szczęsny (o Januszu Jojce nie wspominając).

Radość, jaka zapanowała w obozie Brązowych po zdobyciu trzeciego gola, a także obowiązkowe „tańczące kółeczko” w wykonaniu zawodników po końcowym gwizdku arbitra z Lubina (jak na drugoligowe standardy w wykonaniu Panów z gwizdkiem – całkiem poprawne sędziowanie), pokazała wszystkim widzom, jak bardzo im na tym zwycięstwie zależało. Czapki z głów przed tak walczącą na boisku Garbarnią, bo chociaż - być może - w niektórych elementach futbolowej sztuki nie zawsze umiejętności szły w parze z chęciami, to na pewno jednego drużynie z Ludwinowa odmówić nie można – mianowicie niesamowitej ambicji.

Docenia to większość publiki obserwującej spotkania Garbarzy, szkoda jednak, że niektóre oczy przyćmiewa – chyba coraz bardziej postępująca – jaskra. Niezręcznie mi pisać o gościu, którego znam od początku swojego kibicowania Garbarni, czyli od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i który zawsze towarzyszył zespołowi Garbarni w dobrych i złych chwilach, ale jego „kibicowanie” w ostatnim czasie sprowadza się do permanentnego, głośnego i wyrażanego w tzw. „okrągłych słowach” niezadowolenia z poczynań piłkarzy. Każde nieudane zagranie, każdy kiks zawodnika Garbarni jest przez niego komentowane głośno i nad wyraz dosadnie, a w powietrzu fruwają słowa niczym ze słynnego monologu Andrzeja Grabowskiego wygłoszonego na trybunie sektora rodzinnego w pierwszym fragmencie filmu „Skrzydlate Świnie”.

Każdy kibic ma prawo do wyrażania swoich emocji, w końcu po to przychodzi na stadion. Ale też – wydawało by się – że przychodzi także wspomóc własną drużynę. Ideałem kibicowskiego zachowania jest wspomaganie zespołu wtedy, kiedy mu nie idzie, kiedy mecz się nie układa, kiedy sędzia wyraźnie przeszkadza lub wręcz pomaga rywalowi. Lecz jeśli to jest ideałem, to czymże jest rzucanie
- po każdym zagraniu własnego zawodnika – „mięsem” na prawo i lewo?

Czy ubliżanie zawodnikom własnego zespołu to dobra forma motywacji? Wydaje się, że nie – ale każdy ma prawo do własnego zdania. Aż na śmiech się zbiera, kiedy akcje, które przyniosły Garbarzom dwa gole, były na ich początku komentowane w taki właśnie sposób. Ciekawe, czy w obliczu ostatecznego zwycięstwa w głowie ciskającej przekleństwa z szybkością zacinającego się, przerdzewiałego kałasznikowa pojawiła się jakaś refleksja? Chciałbym się mylić w tej kwestii…
Trener Motyka na pomeczowej konferencji prasowej, zapytany o obsadę bramki, z rozbrajającą szczerością powiedział, że gdyby wybierał golkipera rzucając monetą, to z pewnością nie popełniłby błędu. To prawda, należałoby jednak znaleźć taką monetę, na której są dwa Orły – oba z dużej litery. Bo przecież zarówno Martin Szwiec, jak i Robert Widawski to zawodnicy sporej klasy, znający swój bramkarski fach.

Przed zespołem Młodych Lwów ciężki wyjazd do Elbląga na mecz z Olimpią. Drugi już w tej rundzie, bowiem trzy kolejki temu Garbarnia wywiozła ze stadionu przy ul. Agrykola remis z innym zespołem z tego miasta – Concordią.

W przypadku zwycięstwa Brązowi zadomowią się w środkowej strefie tabeli, a jakakolwiek zdobycz punktowa jest bardzo ważna w kontekście zbliżającego się wielkimi krokami, bardziej niż derbowego pojedynku z niepołomicką Puszczą. Puszczą, której w przedsezonowych sparingach strzelał gole jeszcze jeden orzeł, który jednak w ligowych zmaganiach jeszcze nie zdołał rozwinąć skrzydeł. Najwyższa już na to pora…
Na dzień dzisiejszy nikt zachowujący zdrowy rozsądek nie może oczekiwać od zespołu Garbarni cudów. Trener Motyka posklejał co mógł, ale ani nie miał za wiele czasu, ani też materia nie stanowi idealnie poddającej się rękom garncarza miękkiej gliny. Czas na właściwe jej formowanie będzie w zimie, teraz chodzi o to, aby przed zimą ugrać jak najwięcej. I tak - pieszczotliwie nazywany przez przyjaciół z boiska „Marcyś” - zrobił z Garbarnią dziesięć z jedenastu zdobytych przez nią punktów.

Każdy wie zapewne z własnego doświadczenia, że fachowcy mają jedną wspólną, aczkolwiek niezależną od siebie cechę. Każdy wezwany do naprawy zepsutego piecyka, telewizora, komputera, pękniętej rury, zalanej łazienki - zadaje na wstępie pytanie: „kto panu to tak spartolił?”

Właściwie można odnieść wrażenie, że jest to pierwsze i podstawowe pytanie z poradnika jak rozmawiać z klientami, coś na zasadzie : „dzień dobry”. Marek Motyka głośno takiego pytania nie zadał, zakasał rękawy i wziął się do roboty. Z widocznym, choć mozolnym skutkiem.
Bez fajerwerków, za to z „braniem na klatę” wszystkich porażek. Dlatego też za odniesione sukcesy słowa uznania należą się także, a może przede wszystkim, właśnie jemu. Należy mu się także spory kredyt zaufania. Co najmniej taki, jaki miał jego poprzednik.

I nie należy nawet na chwilę zapominać, że coś jednak spartolone zostało…

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto