Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacques Brel w schizofrenicznym piekle

Redakcja
Jest coś takiego jak "piosenka aktorska". Utwór artystyczny, który poza wyśpiewaniem tekstu wymaga interpretacji i użycia właściwych środków aktorskich.

Właściwie to każde wykonanie piosenki powinno mieć aktorski charakter. Przedstawiać jakąś "postać" i jej historię/akcję. To taki "dramat w pigułce". Trudno oczekiwać tego od naszych śpiewających artystów, którzy
bez względu na sens i zawartość emocjonalną utworu niezmiennie darzą publiczność promiennym uśmiechem. Po prostu chcą się przypodobać publiczności, no i nie są aktorami.

Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu to taki "poligon doświadczalny" i wyznacznik nowych trendów. Organizatorzy finałowego koncertu 33. Przeglądu chcieli zrewolucjonizować formę aktorskiego wykonywania piosenek. Materiałem dla interpretacyjnego przełomu stały się piosenki Jacquesa Brela - wspaniałego artysty i poety, nieco zbuntowanego, komentującego rzeczywistość z ironią i złośliwością, ale także ze zrozumieniem i tolerancją dla naszych rozlicznych ułomności. Bohaterowie jego piosenek często przeżywają trudne miłości, są zagubieni wśród swoich namiętności i przeczuć, czasem czują się wyobcowani, pełni żalu i upokorzenia, ale zawsze pogodzeni ze swoim losem. Są tacy jak my. Normalni.

Zanim doleję chochlę dziegciu do spektaklu "Tak jest" i wytłumaczę, dlaczego
właściwie "tak nie jest", ogłaszam, że spektakl robi wrażenie perfekcyjnym
wykonaniem, zbiorową dyscypliną, możliwościami wokalnymi wykonawców,
energetycznością i feerią rozlicznych, zaskakujących pomysłów. Widać ogromną pracę włożoną w przygotowanie spektaklu.

Dlaczego zatem grymaszę? Bo sposób prezentowania utworów Brela wpływa na jego wizerunek w oczach widzów. Jawi się publiczności jako facet chorobliwie nienawidzący świata, szydzący z ludzi, wojujący antyklerykał, który ciągle oskarża. To jest zafałszowanie obrazu Brela jako człowieka w imię koncepcji
inscenizacyjnej. Czy to ważne? Myślę, że dla ludzi, którzy po raz pierwszy
spotykają się z jego poezją i muzyką jest to bardzo ważne. Scenarzysta i reżyser spektaklu - Wojciech Kościelniak - sprowadził kolorowy świat poety do palety czarno-białej.

Scenę wypełniają postaci schizofreniczne, chore, kalekie, agresywne i przepełnione nienawiścią. Każda z nich ma jakąś skazę, jest znakiem udręczenia i poniżenia. To groźne i mroczne panopticum. I to już jest takie reżyserskie założenie, realizowane wcześniej w adaptacji piosenek Grzegorza Ciechowskiego, w "Operze za trzy grosze", czy w "Lalce". Taki jest własnie teatr Kościelniaka.

"Tak jest" to spektakl rozłamany na pół - "dwa w jednym". Pierwszej części,
zdecydowanie ciekawszej, spójności, rytmu i nastroju nadaje pomysł z "Dziewczyną w czerwonej sukience", powołaną do somnambulicznego życia przez Diabła. Jest ona bezwolną kobietą-manekinem, partnerką wykonawców piosenek, operuje elementami dekoracji, a i sama staje się "dekoracyjna", poprzez choreografię ruchu i pozycje ciała. Aktorka działa precyzyjnie i sprawnie, bez emocji. W drugiej części spektaklu już się nie pojawia. Nie wiemy, co się z nią stało. Zabrakło puenty.

Mamy za to na scenie obszerne schody , na których znajduje się ubrany na czarno "chór" w melonikach. Pierwszy plan dla solistów. I tutaj zaczyna się trochę inne przedstawienie. Wprawdzie okropne typy nie znikają i nadal jest ponuro, że "tylko się powiesić", ale robi się trochę rewiowo (może przez ciągłe ogrywanie tych meloników) i spektakl dosłownie "siada" - już nic nie klei ze sobą poszczególnych numerów. Chór za plecami solistów uprawia jakąś gestyczną choreografię, dramaturgia kuleje i spektakl zamiast zmierzać do kulminacji
zapowiadającej mocny finał, zaczyna tracić energię i nuży - także z braku ciekawych pomysłów, którymi reżyser ponad miarę nafaszerował część pierwszą.

Wojciech Kościelniak nie znalazł pomysłu na finał. Spektakl kończy piosenka o miłości, zaśpiewana tym razem prosto i wiarygodnie, bez demoniczno-groteskowego zacięcia, ale nie wiadomo dlaczego przesłanie: "Miłość i nic więcej" przekazują nam aktorzy z przyczepionym nosem Pinokia... Czy to taki "efekt obcości" nie dopuszczający do końca na scenę autentycznego wzruszenia, czy też uznanie bajkowego Pinokia za symbol miłości wszechczasów? Cokolwiek by to nie było, konsekwentnie trzymało się realizacyjnej zasady: ma być zupełnie inaczej, niż było kiedyś.
Tego, co w piosence jest aktorskie szuka się przez zdefiniowanie "postaci" ukrytej w tekście, czyli poprzez odkrycie kim jest osoba, która dzieli się z nami swoim życiowym dramatem. Otwiera to pole do interpretacji. Także do nadinterpretacji, naginania tekstu do wymyślonego typu postaci. Żeby sprowokować, zaskoczyć, wyostrzyć ponad miarę. Dla efektownej formy. Od takich przypadków aż roi się spektakl "Tak jest". Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów.

Brel napisał zabawną piosenkę "Piwko", w której trzej starzy przyjaciele wspominają na ławce, jak to w szczenięcych latach robili różne psikusy "burżujom" odwiedzającym miejscowy burdel. Ci zaś odpłacili im się pewnego razu wypinając na nich gołe tyłki... Sentymentalnie, żartobliwie, obscenicznie. Jak tę scenę wyobraził sobie reżyser Kościelniak? Otóż publiczności ukazuje się trzech facetów w średnim wieku, ubranych na czarno, w kapeluszach. Kluczem interpretacyjnym jest ławka, która "przyrosła" im do tyłków. Wszak od wysiadywania w parku zawsze może się to zdarzyć. Robi się kabaretowo. Ale trzej faceci, zgodnie z funeralną koncepcją przedstawienia, są ponurzy i źli, pieklą się na "burżujów', wspominki ich nie cieszą, a na koniec ciągną brutalnie na ławkę "Dziewczynę w czerwonej sukience", której udaje się wyrwać. Czy tych trzech zatęskniło nagle za niezrealizowaną w młodości miłością? Dalej: piosenka "Cukierki dla panienki mam..." - stoi mi przed oczami Marian Opania, zmieszany i wzruszony safanduła, który nie jest w stanie wyznać miłość, a tylko przynosi ukochanej cukierki... Awangardowy reżyser zmienia go w niedorozwiniętego pedofila, grzebiącego w spodniach, śliniącego się głupka. Jest ostro i może śmiesznie. Tylko po co? W piosence "Amsterdam" Brel pokazuje beznadziejne, pijackie, rozwiązłe życie marynarzy. Jest tu gorycz i ból. Aktor "ryczy" napompowany emocjami i ściska własne genitalia.

"Rozświetlały burz rozbłyski miłość naszą tyle lat..." - aktorka śpiewa o rozstaniach i powrotach, o braku dziecka, wyznaje miłość : "wciąż bardziej cię kocham..." Reżyser nie pozwala nam w to uwierzyć, nie chce nas wzruszać, dlatego aktorka-żona robi to beznamiętnie, a na koniec wyimaginowany partner uderza ją w twarz i kopie w brzuch. W taki sposób reżyser utwierdza nas w powszechnym przekonaniu, że są takie kobiety, które nawet bite, kochać nie przestają. Jak łatwo coś strywializować.
W "Arii do Głupoty" Brel poprzez chóralny i operowy hymn pełen patosu dokonuje satyrycznego uwznioślenia, a zarazem ośmieszenia ludzkiej głupoty. W przedstawieniu aktorka wchodzi na scenę z bananem, z którym nie wie co zrobić. Wygłasza napuszone przemówienie, je banana, dławi się, wychodzi i pada na podłogę. Tak oto kobieta wykpiła własną glupotę, bo przecież nie powszechną. I problem zniknął.

Z pieknej piosenki "Walc na trzy pas" Kościelniak robi przekaz dla głuchoniemych!
Aktorka ilustruje każde słowo określonym gestem, z przesadą wymawia słowa.
"Kurs dla niepełnosprawnych". A gdzie ulotny walc, który "dopadł" dwoje zakochanych? Co tam, liczy się ostry pomysł, choćby głupi. A teraz chyba
najpiękniejsza z piosenek : "Nie opuszczaj mnie..." Pełne liryzmu i absolutnego
miłosnego oddania wyznanie kobiety. I oto za plecami 'Dziewczyny w czerwonej
sukience" staje facet, podający się za kobietę...(sic!), cedzi jej do ucha słowa,
jest agresywny, silnie obejmuje ją wpół, po czym unosi i kołysze przed sobą jak
manekin. Przemoc, dominacja, sadyzm. "Nie opuszczaj mnie...nawet gdy będziesz martwa". Nic nie zostało z poetyckiej piosenki. Tylko horror i horrendalne ego reżysera.

Spektakl "Tak jest", grzeszący przerostem efekciarskiej formy nad treścią,
pozbawiony poetyckiego klimatu i barwy, zbudowany na negatywnych emocjach, próbujący wciągnąć nas w świat brudu, dewiacji, nienawiści i wewnętrznego lęku, chociaż zaskakuje i przykuwa uwagę, nie jest naszym światem, tak jak nie był światem Jacques`a Brela. I tylko żal mi zdolnych młodych ludzi. Zrobili wiele, żeby mnie przekonać. Doceniam determinację. A co z piosenką aktorską? Ma się dobrze, bo ona, na szczęście, nadal aktorska, a nie reżyserska.

"Tak jest" Jacques`a Brela.
Scenariusz i reżyseria - Wojciech Kościelniak
scenografia - Damian Styrna
choreografia - Ewelina Adamska-Porczyk
33. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto