Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jestem Europejczykiem, który urodził się jako Albańczyk, ale wybrałem Polskę [WYWIAD]

Bogumiła Nowak
Bogumiła Nowak
Haxhi Dulla, prezes Stowarzyszenia Polsko-Kosowskiego KOS-POL
Haxhi Dulla, prezes Stowarzyszenia Polsko-Kosowskiego KOS-POL Bogumiła Nowak
Rozmowa z Haxhi Dulla, prezesem Stowarzyszenia Polsko-Kosowskiego KOS-POL o trudnej, zawikłanej historii Kosowa, wyborach życiowej drogi, wojnie na Bałkanach, nietolerancji, losie uchodźców, tradycji i perspektywach na przyszłość Kosowa.

Wojna na Bałkanach, do której doszło pod koniec XX wieku była konsekwencją wielowiekowych sporów. Jednym z nich jest stwierdzenie Serbów, że Kosowo jest kolebką ich państwowości. To nieprawda. Początki państwa serbskiego nie są związane Kosowem. Głoszenie haseł, że zawsze było ono serbskie to rodzaj demagogii i mitu nie mającego potwierdzenia w historii, właśnie w historii Serbii.
Rzeczywiście Serbowie tak głoszą, że Kosowo jest serbskie i jest ich kolebką. Tylko nie zauważają, że w tej kolebce już od wieków nie rośnie Serb. Ten mit jest wygodny dla Serbów, bo tłumaczący ich ekspansję. Powstał w czasach walki z Turkami i bitwy pod Kosowym Polem. Ale przecież w tej bitwie brali udział niemal wszyscy mieszkańcy chrześcijańskiej Europy. Świat miał wtedy jednego wspólnego wroga. Nie przypadkowo wybrano Kosovo Pole. Tam mieszkali Chorwaci, Serbowie, Albańczycy i Bułgarzy. Serbia stworzyła mit, o którym nie mówi... bo osoba, która zabiła wtedy sułtana Murada to był Albańczyk, urodzony w Drenicy – Miloš Kopilić. Był bękartem, stąd nazwisko Kopilić (alb. kopil – bękart).

Dlaczego wybrano akurat tę osobę? Sułtan przyjął Kopilića, gdyż jako lokalny dostojnik znał on dobrze język albański i turecki. Żaden Serb nie miał możliwości dotrzeć do sułtana, a tylko ktoś, kto znał dobrze język. Ten właśnie Kopilić, a nie Obilić, jak przekręcili to Serbowie, dotarł do namiotu sułtana. Albańczycy w tamtych czasach mieli jeszcze wiarę katolicką i prawosławną. Islam przyjęli dopiero po Turkach, więc tym bardziej nie może to być kolebka Serbii. Pierwsi mieszkańcy Bałkanów to Ilirowie, starożytny lud indoeuropejski, a Albańczycy są ich potomkami. Dzielili się na plemiona Dardanów, Autaritów, Dalmatów i Liburnów. Dopiero w VI wieku naszej ery dotarła tu ludność słowiańska. W czasach, kiedy Ilirowie zamieszkami na tych terenach, to Serbów nie było. W Risan, w Boce Kotorskiej była siedziba królowej Ilirów, Teuty. Więc jak Kosowo może być kolebką państwa serbskiego? Trzeba wpierw szukać, kto pierwszy tam był! Kogo Słowianie znaleźli. Zatem jestem pewny i świadomy, że Kosowo nie jest kolebką Serbii i nigdy nią nie było.

Czyżby Serbowie wymazywali swoją przeszłość i prawdziwą kolebkę? Pierwsze państwo serbskie to Żupanat Raški w XI wieku. Pierwsze królestwo Serbów powstało w Rašu, czyli Rašce, a ta niezmiennie jest w granicach Serbii. Nawet Serbów nazywano w tamtych czasach Rašanami.
Tereny koło Raški są najlepsze pod względem klimatu, więc się tam osiedlali. Drugie bardzo przydatne to Metochia, o zbliżonym klimacie. Nie było stamtąd daleko do Raški. Klimat akurat i woda blisko. Budowano też w Dečani koło Peć i Gračanicę, ale te tereny zostały przyjęte do Serbii dużo później. Albańczycy nie przyjęli prawosławia, bo jak powstawała Raška, to na tych terenach była wiara rzymsko-katolicka. W Rašce nie ma dużo gór i tam była ich główna siedziba. Albańczycy za to zawsze trzymali się gór, dlatego, że tam było życie. Zajmowali się łowiectwem i pasterstwem. I stąd przez cały czas, jak była wojna z Turkami, to Albańczycy, jak mieszkali w górach tak zostało, a Serbowie byli w dolinach.

Turcy pozbyli się Serbów. I to nie przez Albańczyków musieli oni opuścić Kosowo, ale przez Turków. Ci zmuszali Serbów do płacenia haraczy, więc uciekali. Góry Turkom nie dawały żadnych korzyści, więc Albańczycy nie byli niepokojeni. Wtedy Serbowie zaczęli mówić, że są prześladowani przez Turków i że Albańczycy im w tym pomagali. To nieprawda. Gdyby Turcy zamierzali zniszczyć Serbów, to dawno by to zrobili. Główne kulty religijne patriarchia w Dečani, Peć, Gračanica nie zostały zniszczone, czyli nie chodziło o wojnę religijną. Owszem w czasie ostatniej wojny na Bałkanach kilka cerkwi prawosławnych zostało spalonych, ale też płonęły meczety islamskie. To był odzew na działania serbskie. Trzeba pamiętać, że Albańczycy nigdy nie byli wrogami religii. Na terenach Kosowa były religie – rzymsko-katolicka, prawosławna, greko-katolicka i islam. Dlatego Albańczycy zawsze wszystkie wierzenia szanowali. Jeszcze do II wojny światowej ochrona patriarchii w Peć była albańska. To była rodzina Kelmendi. Od wieków ta sama rodzina albańska i muzułmańska ochraniała patriarchę. Wpierw była katolicka, ale potem przyjęła islam. Ochrona była niezależna od wiary, bo oni mieli besę, czyli słowo, że nikt, nigdy nie pozwoli, żeby zniszczyć ten kult. Tak jest u Albańczyków. Gdyby chcieli, to by go zniszczyli dawno temu.

Właśnie tolerancja cechowała Albańczyków od zawsze. To chyba bardzo rzadki przypadek w świecie, właśnie w Kosowie i Albanii, gdzie świątynie islamskie, katolickie, prawosławne sąsiadują ze sobą „przez podwórko”, wręcz „przytulają się” do siebie... Tego nigdzie indziej nie ma.
W miejscowości Ferizaj (serb. Uroševac) na tym samym terenie jest kościół prawosławny i meczet. Mają jedno podwórko i niczemu to nie przeszkadza. Tu chodzi o tolerancję i wzajemny szacunek. Dlaczego jednak doszło do niszczenia cerkwi w XX wieku? Zaczęło się w Nišu w Serbii, gdzie spalono meczet. Następnego dnia spalono meczet w Belgradzie. Wtedy ruszyła akcja w Kosowie, czyli to była prowokacja. Katedra w Prizren została spalona w 2004 roku, choć mogli to zrobić 5 lat wcześniej... Szkoder było centrum kultury i religii katolickiej. W Prizren car Dušan postawił katedrę prawosławną, w Dečanie tylko monastyr, gdzie pochowano Stefana Deczańskiego i w Peć – patriarchia. Nie przypadkowo wybrano te miejsca. To dziwne, że Serbowie zaczynają swoją historie od bitwy na Kosowym Polu, kiedy ona jest znacznie starsza, a przecież Raška była dużo wcześniej. Oskarżają też Albańczyków o współpracę z Turcją. To prawda, ale zapominają o tym, że główny bohater narodowy Albanii, Jerzy Kastrioti Skënderbeu (Skanderbeg) walczył z Turkami. To dzięki współpracy z królem węgierskim Hunyady’m pobili Turków.

Ten albański władca przyrównywany był do Króla Aleksandra Wielkiego. Stąd nawet jego imię Skanderbeg.
Losy tego władcy były bardzo trudne. Jego ojciec, Gjon Kastriota był królem Albanii. Kiedy Turcja zajęła Kosowo Jerzy miał 8 lat. Osmańczycy wzięli do niewoli trzech synów króla, aby zapewnić sobie wierność Albanii. Jerzego w Turcji uczono na wojownika. Jak już dorósł wysłano go do walki przeciw Aleatom. Brał on udział w wielu bitwach po stronie imperium osmańskiego. Za swoje militarne sukcesy otrzymał tytuł Iskander Bey Arnauti, (Skënderbeu), co nawiązywało do imienia Aleksandra. Dzięki zdradzie Skanderbega Węgrzy wygrali, a on wrócił do Albanii. Zbierał ludzi wokół siebie i zaczął walkę. Udało mu się odbudować państwo. Turcja w latach, kiedy rządził on Albanią nie wygrała żadnej wojny. Po śmierci Skanderbega, jego szczątki zabrali Turcy i robili sobie z nich amulety przynoszące szczęście. Ten król nie ma grobu... Historia Serbii w ogóle nie wspomina Skarderbega, bo wtedy Albania była duża i sięgała prawie do Nišu. Serbowie o tym nie mówią.

Serbowie wiele spraw przemilczają. Propaganda serbska w Polsce jest dość silna i mocno oddziałuje na społeczeństwo polskie, czego mamy przykłady do dziś. Ta właśnie propaganda przez lata kreowała negatywny obraz Kosowa i Albańczyków. Polityka ta dotknęła również Pana i zmusiła do emigracji. Z perspektywy 20 lat jak Pan ocenia swoją decyzję zamieszkania w Polsce? Czy istotnie nie było innego wyboru, jak decyzja o pozostawieniu swej ojczyzny?
Źle już było pod koniec lat 80. i na początku 90. Sytuacja pogorszyła się bardzo w 1989 roku, kiedy Slobodan Milošević zniósł autonomię i zaczęły się prześladowania Albańczyków. Pracowałem wtedy i nagle zostałem zwolniony, tak jak większość moich kolegów. Trzeba było czegoś szukać. Po prostu zostałem bez środków do życia. Musiałem emigrować, jak większość moich rodaków. Na celowniku Miloševića była wtedy inteligencja albańska i jej wyeliminowanie. Zamykano szkoły i uczelnie, wyrzucano ludzie wykształconych z pracy, a w ich miejsce przywożono kadrę serbską z Bośni lub Chorwacji, która dostawała pracę, mieszkania, wielokrotnie wyższą pensję... Niektórych wręcz przesiedlono do Kosowa na siłę, bo chodziło o kolonizację. Jednak nikt nie chce mieszkać tam, gdzie go nie chcą... gdzie nie czuje się jak u siebie w domu. Uchodźcy z Bośni lub Chorwacji chcieli mieszkać w swoim kraju, na swoim terenie, a nie wśród obcych. Ja zmuszony życiem szukałem jakieś pracy zagranicą, jak większość Albańczyków.

Jednak nie od razu to była Polska? Co stało za pańskim wyborem właśnie naszego kraju?
– Dużo moich rodaków mieszkało i pracowało w Niemczech, w Szwajcarii i we Włoszech. Zdecydowałem się i ja tam szukać szczęścia. To, że trafiłem do Polski to można powiedzieć, że był przypadek... ale i nie przypadek. W planach miałem jechać do Niemiec. Jednak był problem z przekroczeniem granicy. Nielegalnie opuściłem mój kraj... i nie było możliwości przekroczenia granicy. Słyszałem, że można było się dostać do Niemiec przez Czechy. Niestety trafiłem na dni, w które zabrakło takich możliwości. Siedząc kilka dni w Czechach... podjąłem decyzję, by przyjechać do Polski. Znałem ten kraj wcześniej z historii i geografii oraz opowiadań. Myślałem, że jeśli mam się zatrzymać się w jakimś kraju byłego bloku wschodniego, to najlepiej w Polsce. To duży kraj, który ma swoją historię. Podjąłem decyzję... i przez Wrocław przyjechałem do Warszawy. Wcześniej, kiedy jechałem z Włoch do Austrii, miałem okazję poznać Polaków z Warszawy. Polska przywitała mnie bardzo gościnnie. Zdecydowałem się zostać na stałe jako uchodźca. Jednak pierwszą decyzję dostałem negatywną. To zapewne dlatego, że kiedy opowiadałem o sytuacji w Kosowie to nikt w to nie wierzył. Media w Polsce o tym nie pisały, a urzędnicy czytali tylko media serbskie. Te pisały o tym, co chciały. Tak wyszło. Mam kopie tego pierwszego wywiadu... Potem okazało się, że to, co powiedziałem w pełni zrealizowało się w 1999 roku, czyli nie oszukałem. Powiedziałem prawdę, ale wiele lat wcześniej nikt nie uwierzył, że taka sytuacja jest w Kosowie, że byłem prześladowany. To Serbowie pisali, że są prześladowani, bo muszą opuścić swój kraj... a to nie prawda. Młodzież wyjechała wcześniej, a w Kosowie zostało tylko starsze pokolenie, które miało pensję, emeryturę i zabezpieczenie. Młodzież nie miała perspektyw. Potem starsi dołączyli do młodych, by być razem.

Jednak napięcie rosło i zbliżał się wybuch konfliktu. Pan starał się w tym czasie znaleźć w Polsce swoje miejsce życia i pracy. Jakie było zetknięcie z Polską? Co było łatwe, a co sprawiało problem?
Dużo pomógł mi fakt, że znałem język rosyjski, którego uczyłem się w szkole. W moim środowisku mieszkali Serbowie, więc od urodzenia znałem też język serbo-chorwacki. Język ojczysty to albański. Znajomość języków słowiańskich pomogła mi i w Polsce bardzo szybko poczułem się jak u siebie. Nauczyłem się polskiego, bo zależało mi na tym. Jeśli wybrałem Polskę, kraj, gdzie będę mieszkał dalej w przyszłości to pierwszym moim zadaniem było szybko nauczyć się języka... i co? Potem zacząłem szukać pracy. Doskonaliłem język, bo oglądałem cały czas telewizję polską i polskie filmy. Jak już uznałem, że jako tako znam język, zacząłem szukać pracy. Moja pierwsza praca, jaką chciałem i mogłem wykonywać to był handel obwoźny, później nazwany akwizycją. W tamtych czasach był on nowością w Polsce. To była dobra dla mnie praca, bo wśród ludzi. Jeździłem po Warszawie i podwarszawskich miejscowościach.

Jak Pana przyjmowali, czy poznawali, że nie jest Pan Polakiem?
Ludzie? Przyjmowali mnie dobrze. Szanowali, bo ja szanuję ludzi. Nie ukrywałem mojego pochodzenia. Miałem dobre wyniki, bo jak gdzieś chodziłem z towarem to zawsze wszyscy kupowali. Umiałem przekonać. Nigdy nie powiedziałem, że to jest najlepszy towar i że przetrwa 10 lat. Mówiłem prawdę, a ludzie to cenią. Miałem lepsze wyniki niż Polacy, co ze mną pracowali. Byłem jednym z najlepszych i zawsze wyróżniany. Każdy chciał ze mną pójść w teren, bo miałem wyniki. Mnie nie zależało na nich tak bardzo, jak na języku i uczeniu się go w kontaktach. Jak już uważałem, że znam język na tyle dobrze to zdecydowałem, że muszę poszukać czegoś konkretnego. Trafiłem do firmy turystycznej, hiszpańskiej. To była sprzedaż wakacji na całe życie, na 99 lat w miastach na południu Hiszpanii – Malaga, Costa del Sol, Costa Brava. Polacy zaczęli dopiero wyjeżdżać do Hiszpanii. A że znam język włoski dość dobrze, a dyrektor główny był Hiszpanem, który znał włoski, to szybko i bez problemu się dogadaliśmy. Najpierw byłem pracownikiem, a później zostałem menadżerem. To był sukces, bo miałem pod sobą 50 pracowników, samych Polaków. Dobrze mi szło, szef był bardzo zadowolony z mojej pracy.

Tylko, że podpadłem, bo za dużo wierzyłem ludziom i ufałem im, a oni to wykorzystali. Stworzyli grupę przeciwko mnie. Wiedziałem, że tak dalej nie można pracować, choć szef proponował mi podwyżkę. Musiałem odejść, choć miałem tam bardzo dobrą pensję. Taką, jaką tam miałem, to ja już nigdy takiej nie miałem. Nie chcę oskarżać Polaków, bo są różni. To wtedy były czasy, gdy była wojna w Kosowie. Polska przyjęła stamtąd 1400 uchodźców. Zgłosiłem się do Czerwonego Krzyża jako wolontariusz i zacząłem działać społecznie. Jeździłem do takiego ośrodka, gdzie byli nasi uchodźcy. Organizowałem naukę języka polskiego dla albańskich dzieci. Latem, gdy się nudziły zorganizowałem dla nich zbiórkę truskawek w Zakroczymiu koło Warszawy. Pomagali rolnikom, a jednocześnie miały atrakcję. Któregoś dnia do mojego ośrodka przyjechał Wyskoki Komisarz ds. Uchodźców przy ONZ wraz z komisarzem polskim. Trafili, jak prowadziłem lekcję. I ten Komisarz spytał się, skąd się wziąłem, kim jestem, co robię. Potem spytał, jaki mam status, a ja mu, że czekam, bo dostałem dwa razy negatywną decyzję. To spotkanie dużo pomogło mi. Uchodźcy wrócili do Kosowa, a ja zaraz potem dostałem status uchodźcy. Zadziałała pomoc. Dostałem też wtedy propozycję pracy jako tłumacz języka albańskiego i serbskiego przy polskim kontyngencie sił pokojowych. Nie bardzo mi się chciało jechać, bo wiedziałem, jakie warunki są po wojnie, ale pojechałem w styczniu na miesiąc do Kosowa. Nie przyjąłem pracy, odkładając decyzje do wiosny. Niecałe pół roku później wyjeżdżałem do Kosowa z myślą, że jadę na pół roku, rok, ale zostałem 10 lat. To były moje bardzo ciężkie czasy, bo po wojnie Kosowo było zniszczone, bieda...

Nie wierzył Pan, że tak szybko Kosowo się odbuduje...
Jak byłem po wojnie, to tyle było zniszczeń... Jednak dzięki pomocy międzynarodowej, solidarności Kosowa i Albańczyków, którzy pomagali w odbudowie to wszystko szybko wróciło do normy. Dlatego na początku patrząc nie wierzyłem, że się uda. Liczyłem, że musi upłynąć 10-15 lat, a okazało się, że udało się znacznie szybciej.

Co jest teraz największym problemem Kosowa, poza tym, że jest problem z dogadaniem się z Serbią?
Głównie gospodarka. To państwo, które powstało po rozpadzie Jugosławii. Nadzór nad Kosowem przyjęło ONZ. Wprowadzanie zmian z kraju socjalistycznego na demokratyczny wymaga czasu i wiele pracy. Wszystko to jest związane ze zniszczeniem gospodarki. Bo jeśli gospodarka jest, to przekręcić ją z jednego systemu na drugi nie ma problemu. Tutaj się rozpadła. Trzeba było odbudować kraj. Głównym problemem jest bezrobocie. Przykładowo zakład, który kosztował 3 mld, ktoś wykupił za pół miliona, czyli różne były przekręty. Z uzyskaniem nowych miejsc pracy też są problemy.

Kosowo jest młodym państwem. Średnia wieku jest tu 25-27 lat, więc na tle Europy najmłodszym. Jeśli ta młodzież, to pokolenie w wieku produkcyjnym, nie zostanie zatrudnione, to kiedy? Młodym ciężko znaleźć pracę. Uciekają zagranicę, jak mogą. Jak ja widzę przyszłość mego kraju? Teraz jest niezależnym państwem, gdzie Unia inwestuje, sporo inwestuje. Jednak uważam, że przydałoby się przyciąć administrację międzynarodową. Powinna być zmniejszona o 80 proc. Zamiast płacić ludziom, którzy tam siedzą i nic nie robią, budować nowe zakłady pracy, mniejsze, ale budować, żeby zatrudnić ludzi. Ci ludzie sami będą zarabiać. Bezrobocie będzie mniejsze i problemów będzie mniej. Dokąd jest bezrobocie to są problemy. Tyle kasy poszło przez 15 lat w Kosowie.... że gdyby wydano je na inwestycje, to by Kosowo było drugą Szwajcarią. Tylko komuś idzie na rękę, by nie inwestować. 5 tys. żołnierzy sił międzynarodowych, pokojowych, a każde państwo UE płaci dla każdego, przynajmniej po 5 tys. euro.

Pracownik administracji między narodowej w Kosowie nie ma poniżej 10 tys. euro. Oni wysyłają raporty do Brukseli takie, żeby jak najdłużej tam siedzieć. Dogadanie się z Serbami to najmniejszy problem. Ci ludzie, z Mitrovicy dostawali podwójne pensje, żeby tylko zostali i żeby się nie zgodzili na wyjazd. Ale oni tam nie chcą być, bo nie mają perspektyw. Serbia ich na siłę tam trzymała, dawała podwójne pensje, żeby tylko zostali i mówili, że Kosowo jest serbskie. Jednak, jeśli człowiek nie widzi perspektyw, to ucieka. Oni uciekają nie zmuszeni do tego siłą, ale dlatego, że nie widzą swojej przyszłości. A jak uciekają z Kosowa, to Serbia wysyła informację do ONZ, czy do Unii, że są prześladowani przez Albańczyków. Jeśli tak prześladowani, to najwięcej są Albańczycy, bo oni najwięcej emigrują.

Jednak mimo to widzi Pan szansę dla Kosowa na lepszą przyszłość. I to wbrew wielu sceptykom, bo kraj mimo obecnej biedy jest bardzo bogaty.
Tak, nasze państwo ma przyszłość. Co jest w nim dobrego? Najwięcej zapasów węgla brunatnego w Europie jest właśnie w Kosowie. Są też złoża naturalne – srebra, cynku, złota...Są tereny pod budowę sieci energetycznej. Myślę, że trzeba rozwijać gospodarkę turystyczną i agroturystykę. Jeśli da się możliwość, bez wysyłania ludzi, stworzenia lepszego kapitału rodzinnego i małych firm rodzinnych z 10-15 pracownikami (rodziny są wielodzietne, a siła robocza tania) to jest możliwość. Perspektywą jest też, gdy zwolni się z podatku przez 5-10 lat i pozwoli rozwijać spokojnie firmom. Ludzie tam potrzebują pracy, dochodu, utrzymać rodzinę. Jak to będą mieli, to będą się rozwijać. Mając pracę, zapewniają rodzinie bezpieczeństwo. Albańczycy z zachodu wrócą, bo chcą w końcu być u siebie. Kosowo to państwo, które stać na dobrą przyszłość. I nigdy Kosowo nie będzie ogniem na Bałkanach, bo gdyby tak miało być, to już by dawno było. Naród albański nigdy nie atakował nikogo. Zawsze to on był atakowany. Państwo się stale buduje, choć są problemy. Tu też nie wszyscy są zadowoleni. Problemy socjalne są wszędzie, w Polsce też...

Jest Pan prezesem Stowarzyszenia Polsko-Kosowskiego KOS-POL. Kiedy pojawiła się idea tego Stowarzyszenia? Podobno to Polacy byli inicjatorami jego powstania?
Bo Polacy chcieli być uczciwi i obserwując, co się dzieje, spotykając się ze mną, jeżdżąc do Kosowa, a dodatkowo obserwując moją pracę i mój pobyt przez te lata w Polsce wiedzieli kim jestem. Było coraz więcej ludzi, którzy zaczęli zadawać pytania, jak tam naprawdę jest i dlaczego tak jest. Byłem obiektywny i obiektywnie im odpowiadałem. To oni mnie namówili do tego, bo podoba im się to, jak ja podchodzę do życia. Cały czas znają mnie, odkąd jestem w Polsce, a tym bardziej po powrocie z misji, gdzie 10 lat pracowałem na rzecz pokoju, bez podziałów w strefie serbskiej i albańskiej. Kiedy pracowałem w strefie serbskiej to dla mnie był honor, kiedy Serb powiedział do Polki, która była tłumaczką, że kiepsko tłumaczy i że chcieliby bym to ja tłumaczył, choć wiedzieli, że ja jestem Albańczykiem. Ja jednak znałem ich dialekt, duszę i co w niej gra. Nie ukrywałem, że jestem Albańczykiem.

Znając ich dialekt, rozmowy, zwyczaje, tradycje.... przyznałem się do tego. Oni mnie prowokowali, bardzo często, ale powiedziałem, co myślę, że noszę mundur wojska polskiego, oznakowanie misji pokojowej i dla mnie jest tak, że ja wobec swoich i Serba postępuję jednakowo. Ja jestem tu do usług jednych i drugich, bez podziałów, choć mam ofiarę wojny w domu rodzinnym. Zabitego mojego bratańca, ale to były takie czasy... Dziękuję polskiemu kontyngentowi, który był gotów chętnie, dyspozycyjnie i bez podziałów być tam, gdzie jest potrzeba. Pomagać jednym i drugim, pomagać bez podziałów. Były tam drobiazgi, ale nie było radykalnych podziałów. Nasza rola była być neutralnym. I jedni i drudzy potrzebowali naszej pomocy, a nie politycznej gry, że ten jest lepszy, a ten jest gorszy... Polacy, którzy mnie znali przez te lata pobytu na misji, w Polsce, oni sami proponowali, żeby dobrze było coś opowiadać o Kosowie i jak tam naprawdę jest, bez podziałów i obiektywnie. Wtedy powstała inicjatywa stworzenia Stowarzyszenia Polsko-Kosowskiego, a nie albańskiego. Kosowo jest państwem, gdzie mieszkają inne narodowości. Albańczycy są 90-proc. większością. Flaga Kosowa to 6 gwiazdek, które oznaczają narodowości – Albańczycy, Serbowie, Gorani, Bośniacy, Turcy i Romowie (trzy mniejszości cygańskie podzielone czyli Aszkalije, Romska i Cygańska).

Obserwując wybory jesienne w Kosowie w 2013 roku można zauważyć, że doszło do wielu zawirowań po stronie serbskiej. Serbowie nagle zaczęli być podzieleni, bo część z nich uznała, że te wybory są słuszne, a część, że nie, z czego to wynika?
Z rachunków. Po prostu, bo część serbska związana bezpośrednio z Belgradem, która od lat dostawała kasę, która rządziła tym wszystkim nie chciała, by były wybory, to stracą wpływy. To są porachunki między Serbami. Od 6 lat Kosowo jest niezależnym państwem. Przez te 6 lat będąc w 90 proc. albańskim kraju nikt nie strzelał do Serbów. Żaden Serb nie został zabity przez Albańczyka, ale za to, prawie co dwa miesiące jakiś Serb zostaje zabity przez Serbów. I teraz, kiedy zadajemy pytanie, czy w Kosowie jest bezpiecznie? Tak jest tam bezpiecznie. Kosowo liczy dwa miliony mieszkańców, tyle co prawie Warszawa... I jeśli w Kosowie, w Mitrovicy zostaje zabity jeden Serb przez drugiego Serba, to już robi się afera. A w Warszawie zabójstwa mamy codziennie. Ja zawsze mówię, że jest bardzo bezpiecznie, dlaczego? Bo jest 5 tys. żołnierzy misji pokojowej, do tego 7 tys. policji lokalnej, do tego prawie 1,5-2 tys. policji międzynarodowej....ile to razem? Na głowę dorosłego mieszkańca wypada po dwóch – jeden policjant i jeden żołnierz. I czy to nie jest bezpiecznie?

Sprawą, która ostatnio elektryzowała społeczeństwo, nie tylko polskie, było to, że Władymir Putin przyrównał status Kosowa do statusu Krymu. Pan ten mit obala.
Nie ja, ale historia. Nie można porównywać jednego z drugim, bo to jest nie do porównania. W Kosowie miało miejsce ludobójstwo. Tam prawie milion ludzi musiało opuścić swoje domy, nie mówiąc, ile było śmiertelnych ofiar. Każdy z nas wie. Ludność rosyjska na Krymie nie była prześladowana. Ukraina nie atakowała Rosjan na Krymie, jak miało to miejsce w Kosowie, gdzie paramilitarne organizacje serbskie dokonywały mordów wśród Albańczyków. Rosjanie nie byli zmuszeni uciekać z Krymu, bo nie byli prześladowani. Byli tam od lat. Jeśli Serbia mówiła, że Kosowo jest serbskie, to dlaczego biła swoich obywateli, dlaczego jej obywatel zmuszony był opuścić kraj? Dlaczego ludzi wymordowano, spalono ich domy, dokonywano gwałtów nad kobietami, dziećmi, starszymi ludźmi. Rozumiem, że jak wojna, to strzela jeden do drugiego, ale w Kosowie ofiarami była ludność cywilna. W tym momencie nie można porównywać Kosowa do Krymu. Putin, ten sam Putin jeszcze wczoraj był przeciw niepodległości Kosowa, a tu bierze przykład Kosowa.

To duża niekonsekwencja, bo Putin i Rosja powołując się na Kosowo, jego status jednocześnie nie uznają Kosowa. To rodzaj schizofrenii politycznej, utożsamianie z działaniami ostatniego dyktatora Jugosławii, Miloševića.
No właśnie, o to chodzi. Milošević próbował zacząć wojnę ze Słowenią, ale na szczęście tam mądrzy ludzie kierowali tym krajem i się nie udało. Ale udało się z Chorwacją... choć bez sukcesów. Potem zaczął z Bośnią. A jak Bośnia się skończyła, to zaczął z Kosowem. Więc kto, kogo atakował? Cały czas jedno państwo serbskie atakuje Chorwatów, Bośniaków, Albańczyków... a teraz czetnicy są na Krymie. Jeśli Serbowie wypominają, że albańskie jednostki SS Skanderbeg w II wojnie światowej kolaborowały z Niemcami, to przecież czetnicy tak samo robili, bo byli przeciwnikiem partyzantki Tito. Tak, jak ustasze w Chorwacji. Ja tego nie komentuję, bo to bzdura. Rosjanie też działali w Kosowie. Rosyjskie oddziały paramilitarne były w czasie wojny i po jej zakończeniu.

Wojsko rosyjskie jako pierwsze zajęło lotnisko w Prisztinie, bo z Bośni ich jednostki przeniosły się do Kosowa. Cały czas Rosjanie kolaborowali z Serbami z Serbami i nic dziwnego, że teraz cześć Serbów z oddziałów paramilitarnych była na Krymie. Jednak oni nie wiedzą, co to jest wojna. Człowiek, który był na wojnie lub po wojnie, w odbudowie kraju zniszczeń kraju, nie będzie opowiadał o wojnie i o tym jak jest przyjemnie jest strzelać do kogoś. Widziałem, gdy byłem w pokojowym kontyngencie, jak stworzyli jednostki medycyny sądowej i jak otworzyli masowe groby. Widziałem, jak w chłodniach trzymali ciała, gdzie nie można było w ogóle wytrzymać... Nie ważne, czyje to było to ciało, czy albańskie czy serbskie, ale to było ciało ofiary i za to ktoś musi odpowiadać. Dlatego nie pozwolę... by szargano pamięć ludzi, którzy zginęli... Nie oskarżam jednak serbskiego narodu, bo ten jest dobry. Ale oskarżam serbską politykę, która wszystkie inne narody widzi jako wrogów Serbii.

Poruszające było niedawne wystąpienie kobiet serbskich, które stanęły w obronie Kosowa.... One też straciły swoich mężów, braci, synów.... a mimo to stanęły po stronie wroga...
Robiąc to w Belgradzie, w centrum Serbii, kobiety te nie były zmuszone do tego sytuacją... One mogły jechać do Kosowa, ale to nie miałoby takiego wydźwięku, jak to, że zrobiły to u siebie. Tego nie było w historii świata. To właśnie to, co powiedziałem, że ludzie mają dosyć wojny, dość mocarstwa. Potrzebują pracy, finansów do utrzymania rodziny. Wojna się skończyła i teraz trzeba patrzeć ku przyszłości, zbliżyć młodzież albańską i serbską, która mówi jednym językiem, językiem angielskim, tą, która wtedy miała 5-10 lat, a teraz około 25. Trzeba ich zbliżać i te zbliżenie finansować ze środków UE. To przyniesie dobre efekty.

Czy z obecnej perspektywy gdzie jest Panu bliżej do Polski, czy do Kosowa?
Mnie? Bliżej do Europy! Jestem Europejczykiem, który żyje w Europie. Jestem dumny, że jestem Albańczykiem z Kosowa. Nie żałuję mojej decyzji, że wybrałem Polskę, kraj, gdzie mieszkam i się dobrze czuję. Bo wybrałem kraj najlepszy. Mój wybór był dobry. Do dziś go nie żałuję. A biorąc pod uwagę Europę, wspólną Europę – każdy ma swój kraj, swoją narodowość, a jednocześnie.... to jest jak drzewo, które ma korzenie, ale też gałązki... W ten sposób widzę Europę. Europa musi się trzymać razem. To jest najstarszy kontynent... Miałem okazję jeździć trochę po Europie, poznawać ją i uczyć się języków...

Jeśli mowa o językach to ile ich Pan zna?
– Jest tego trochę. Język ojczysty to albański. Studiowałem filologię albańską. Drugi język to serbsko-chorwacki. Kolejny, jaki znam to macedoński, którym też posługiwałem się podczas mojej misji wojskowej. Do tego dochodzi bośniacki, wcześniej turecki, bo moi sąsiedzi byli narodowości tureckiej. W międzyczasie uczyłem się języka niemieckiego w Niemczech. Potem rosyjskiego, włoskiego. Znam też... angielski, bo w nim z każdym można się dogadać... No i oczywiście polski. Jestem dumny, że mogę posługiwać się językiem polskim. Mówię lepiej, czy gorzej, ale polski lubię i szanuję. Jest językiem trudnym, ale trudniej było mi uczyć się niemieckiego. Włoski lubię, bo uczyłem się łaciny przez rok w gimnazjum i to mi pomagało. Poza tym półtora roku mieszkałem w Rzymie, niedaleko Watykanu. Wtedy też miałem okazje poznać Polaków, którzy na weekendy przyjeżdżali... jak był Papież Jan Paweł II. Tego papieża bardzo cenię, bo szanował moją rodaczkę Marię Teresę z Kalkutty. Mało, kto wiedział, że jest ona Albanką. Jej rodzice pochodzili s Kosowa. Matka Teresa, czyli Agnes Gonxha Bonaxhylo urodziła się w Skopje. Jej ojciec był posłem w tamtych czasach, bardzo dobrym handlowcem. To była potężna rodzina i bogata rodzina. Ona jednak poświęciła swe życie najuboższym.

Czy coś się z mieniło w postrzeganiu Kosowa przez Polaków w ostatnich latach?
Zmiana jest taka, że stereotyp nienawiści wobec Albańczyków powoli umiera. Umiera, ponieważ powstanie Stowarzyszenia jest przykładem, że są jeszcze ludzie myślący, inaczej myślący. Na naszej stronie internetowej Stowarzyszenia nigdy nie było żadnego słowa nienawiści. Ludzie dopiero teraz zaczynają się więcej dowiadywać o Kosowie. Więcej też Polaków wyjeżdża do Kosowa, do Albanii, na Bałkany, ale przez Kosowo. Wcześniej omijali ten rejon. Był bowiem pogląd, że jak Kosowo, to tam się zabija i jest niebezpiecznie. A kraj na tle Europy jest wyjątkowo bezpieczny. Był niebezpieczny, ale teraz jest inaczej. Ten stereotyp skończył się. Wcale nie mówię, że naród albański jest najlepszy na świecie. Między Albańczykami też są ludzie źli, jak w każdym narodzie. Ja nie mogę wrzucić wszystkich do jednego worka. Tak nie można. Mogę powiedzieć, że Polacy są lepsi i gorsi. Jak w każdej narodowości. Prowadzę o tym blog, który zawiera mój punkt widzenia na temat Polski i Kosowa. Opowiadam w nim o tym, co widzę, nie porównuję, ale pokazuję relacje jednego do drugiego. To niweluje między nami granice kulturowe, uczy tolerancji i porozumienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto