Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katastrofa smoleńska. 20 odpowiedzi na 20 pytań

Piotr Drabik
Piotr Drabik
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:PL_TU-154M_Government_Plane.JPG
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:PL_TU-154M_Government_Plane.JPG
Po "54 odpowiedziach.." przyszedł czas na dogrywkę. Pojawiły się kolejne pytania, na które odpowiedź ma stać się kluczem do poznania przyczyn katastrofy Tu-154M w Smoleńsku. Znów postanowiłem przyjrzeć się im bliżej.

Ponad pół roku temu miała miejsce katastrofa rządowego Tu-154M nieopodal lotniska w Smoleńsku. Wśród 96. ofiar znalazł się prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Lech Kaczyński wraz z małżonką, dowództwo Wojska Polskiego oraz wiele osobistości życia publicznego. Pomimo toczącego się od miesięcy śledztwa w sprawie poznania przyczyn tej tragedii, nadal bardzo niewiele możemy powiedzieć o tym, co dokładnie się stało tego sobotniego, mglistego poranka. Brak informacji rodzi pytania, na które nikt z władz nie chce odpowiedzieć. Poniższa lista 20 pytań dotyczących katastrofy w Smoleńsku ukazała się na 2. stronie specjalnego wydania "Gazety Polskiej", które ukazało się 7 października 2010 r. Postanowiłem im przyjrzeć się bliżej i postarać się na każde z nich odpowiedzieć.

1. O której godzinie dokładnie wydarzyła się katastrofa?
Bezpiecznie możemy przyjąć, że najbardziej obiektywną odpowiedzią na powyższe pytanie jest 8:41.05. O tej godzinie czasu polskiego kończy się zapis ujawnionego pod koniec maja br. stenogramu z "czarnej skrzynki" (CVR - Cockpit Voice Recorder, zapis rozmów w kabinie pilota) rządowego tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. Możemy się spodziewać, że zapis z drugiej "czarnej skrzynki" (FDR - Flight Data Recorder, zapis parametrów lotu) oraz rozmów pomiędzy pilotami a kontrolą lotów potwierdzi tę godzinę jako dokładny czas upadku maszyny.

Dla wielu osób zajmujących się katastrofą rządowego samolotu ważna jest również godzina 8:39.35. W tym właśnie momencie 10 kwietnia br. doszło do zerwania linii energetycznej ze stacji "Siewiernaja" w pobliżu lotniska w Smoleńsku. To zdarzenie jest przypisywane upadkowi Tu-154M. Ale po tym czasie, według zapisu z CVR m.in system TAWS nadal wysyłał pilotom ostrzeżenia o zbliżaniu się do ziemi, co nie byłoby możliwe po upadku maszyny. Tak jak wcześniej wspominałem - ujawnienie zapisu z FDR i rozmów pomiędzy pilotami a kontrolą lotów powinno rozwiać wszelkie wątpliwości w tej sprawie.

2. Dlaczego rosyjscy kontrolerzy lotu podawali załodze Tu-154 fałszywe informacje?
Wzmianka o tym, jakoby kontrolerzy z lotniska Siewiernyj w Smoleńsku podawali fałszywe dane na temat m.in położenia maszyny względem pasa do lądowania pojawiła się 7 czerwca br. w
"Dzienniku Gazecie Prawnej". Eksperci, którzy wypowiedzieli się w tym artykule podkreślali, że niemożliwe, aby samolot rozbił się przy prawidłowym podawaniu danych pilotom Tu-154M przez kontrolerów lotu. Natomiast fakty są takie, że maszyna rozbiła się 300-500 metrów od lotniska w Smoleńsku. Dwa dni przed publikacją w "DGP", dziennikarze "Wiadomości" TVP1 przedstawili zeznania Pawła Plusnina, kierownika kontrolerów lotów na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Wynika z nich, że pilotom rządowego tupolewa podano informację o 400-metrowej widoczności, natomiast realna widoczność wynosiła wówczas 800 m.

Chcę ponadto dodać, iż po nawiązaniu po raz pierwszy łączności z samolotem Tu-154, zaniżyłem widoczność do 400 metrów, ponieważ myślałem, że załoga podejmie samodzielnie decyzję o przekierunkowaniu się na zapasowe lotnisko, i że taka widoczność obudzi czujność samolotu, chociaż w rzeczy samej widoczność ta mieściła się w granicach 800 metrów - takie zeznania miał złożyć śledczym Plusnin w kilka godzin po katastrofie w Smoleńsku. 12 kwietnia br. dopytywany przez prokuratorów podtrzymał swoje wcześniejsze wyjaśnienia, ale oświadczył, że dwa dni wcześniej był pod wpływem stresu i zdenerwowania. 10 stopni warstwowego zachmurzenia nieba na wysokość 60 metrów, widoczność 600 metrów - takie dane meteorologiczne miał podać kontrolerom lotów na lotnisku Siewiernyj pułkownik Murawiow. Aby mogło dojść do bezpiecznego lądowania Tu-154M tego sobotniego poranka potrzeba było co najmniej 1000 metrów widoczności poziomej i 100 metrów widoczności podstaw chmur.

Ujawnione przez portal tvn24.pl fragmenty zeznań kontrolerów lotów ze Smoleńska obrazują spory brak doświadczenia kierownika Plusnina i jego podwładnych podczas trudnych warunków atmosferycznych. Na tym etapie śledztwa możemy na pewno powiedzieć, że kontrolerzy nie mieli na celu umyślnego spowodowania katastrofy, oni po prostu sami nie spodziewali się, że może dojść do tak ogromnej tragedii. Jednak z ostateczną oceną musimy poczekać do poznania pełnego zapisu rozmów pomiędzy załogą rządowego tupolewa a wieżą kontroli lotów w Smoleńsku oraz "czarnej skrzynki" rejestrującej parametry lotu.

3. Z jakich powodów samolotu Tu-154 po komendzie pilota "odchodzimy" (nakazująca wzniesienie maszyny) zaczął z dużą prędkością opadać?
"Odchodzimy" - te słowa miał wypowiedzieć mjr Robert Grzywna, drugi pilot Tu-154M o godzinie 8:40.50 rano czasu polskiego, na prawie 15 sekund przed katastrofą. W żargonie lotniczym taka komenda oznacza przerwanie trwającego manewru lądowania. Płk Piotr Łukasiewicz, były szef oddziału szkolenia Dowództwa Sił Powietrznych RP uważa, że nie można interpretować jednoznacznie komendy "odchodzimy". W dalszym ciągu nie znamy zapisu głosu z czarnych skrzynek. Nie wiemy zatem, czy to słowo pada jako pytanie, czy z wykrzyknikiem. Skoro wypowiedział je drugi pilot, zgodnie z przepisami i zasadami nie musi oznaczać przerwania lądowania. Ta decyzja należy bowiem do dowódcy załogi. Mogło to zatem oznaczać zapytanie skierowane do pierwszego pilota. Gdyby to było stwierdzenie "odchodzimy", także nie musiałoby oznaczać odejścia od manewru lądowania. "Odchodzimy" bowiem od czego? Może od osi lądowania? Drugi pilot mógł być odpowiedzialny za utrzymanie samolotu w kursie, na ścieżce zniżania. I mogło oznaczać odejście w lewo lub w prawo (...) Mamy wciąż za mało informacji, by wydawać tak jednoznaczne sądy - wyjaśnia wątpliwości płk Łukasiewicz.

Nie znalazłem żadnych wzmianek o tym, aby Tu-154M zaczął opadać z dużą prędkością po wypowiedzeniu przez drugiego pilota "odchodzimy". Nie potrafimy określić z jaką szybkością spadał tupolew, ponieważ nie znamy zapisów z drugiej "czarnej skrzynki". Zapewne zapis z FDR poznamy przy okazji publikacji raportu kończącego śledztwo ws. przyczyn katastrofy.

4. Co spowodowało, że w ostatnich chwilach lotu Tu-154 zboczył z prawidłowego kursu?
W odległości około 850 metrów od progu pasa startowego lotniska Siewiernyj, rządowy tupolew faktycznie zboczył z prawidłowego kursu, co dokładnie widać na grafice sporządzonej przez Siergieja Amielina. Co mogło to spowodować? Wiemy, że Tu-154M podchodził do lądowania na autopilocie, a dokładniej mówiąc na "półautopilocie" ponieważ piloci mogli sterować maszyną w pionie, a automat dobierał odpowiednie obroty silnika. To mógł być czynnik, który doprowadził do zmiany kursu tupolewa. Dlaczego? Lotnisko w Smoleńsku nie jest wyposażone w radiowy system nawigacji pomagający pilotom lądować w trudnych warunkach atmosferycznych, zwany ILS. Jeśli wojskowe lotnisko Siewiernyj byłoby wyposażone w ten system, Tu-154M mógłby do końca lądowania być sterowanym automatem. Ale fakty są takie, że w Smoleńsku nie ma ILS i załoga musi sama ręcznie przejąć kontrolę nad maszyną w ostatnim etapie lądowania. Eksperci lotnictwa są zgodni, że lądowanie z autopilotem 10 kwietnia br. było bardzo złym posunięciem. Ukształtowanie terenu przed lotniskiem w Smoleńsku jest bardzo zróżnicowane i znacznie utrudnia lądowanie, m.in. podczas dużej mgły. Wszystko wskazuje na to, że załoga nie miała świadomości znajdowania się na nieodpowiednim kursie w drodze na lotnisko Siewiernyj.

Póki co, nie możemy jednoznacznie stwierdzić, co spowodowało zboczenie z kursu w ostatnich chwilach lotu. Wszystko wskazuje na to, że gęsta mgła mogła mieć w tym spory udział.

5. Dlaczego w chwili katastrofy na lotnisku w Smoleńsku nie było żadnego funkcjonariusza BOR?
Ponieważ ochrona lotniska Siewiernyj w Smoleńsku należała do strony rosyjskiej. Procedury BOR są takie, że my uczestniczymy w ochronie osobistej, natomiast całe odium bezpieczeństwa podczas wizyt naszych VIP-ów poza granicami spada na gospodarzy - powiedział w połowie października br. gen. Marian Janicki, szef Biura Ochrony Rządu. Gdyby nawet było ich (funkcjonariusze BOR) 100 lub 200, czy nie doszłoby do tragedii? Przecież oni nie mieli na to żadnego wpływu. Samolot nie rozbił się na lotnisku czy na pasie startowym - podkreślił gen. Janicki. Obecnie jesteśmy świadkami medialnych spekulacji i sprzecznych doniesień na temat obecności Biura Ochrony Rządu na lotnisku w Smoleńsku.

Natomiast dziennikarze radia RMF opublikowali wyniki swojego dochodzenia - w chwili katastrofy na lotnisku w Smoleńsku było dwóch funkcjonariuszy BOR, kierowców czekających na przylot prezydenta RP i jego delegacji. Jeśli te rewelacje okazałyby się prawdziwe, okazałyby się sprzeczne z zeznaniami innych funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, którzy zeznali prokuratorom o braku obecności ich kolegów na lotnisku Siewiernyj. Zostały one ujawnione przez dziennikarzy "Wiadomości" TVP1. Federalna Służba Ochrony nie wyraziła zgody na obecność funkcjonariuszy BOR na terenie lotniska wojskowego w Smoleńsku. Dlatego też zaplanowano działania zabezpieczające ze strony BOR jedynie w odniesieniu do miejsc pobytu osób ochranianych poza lotniskiem - tak miały brzmieć zeznania jednego z funkcjonariuszy BOR. Dalsze dochodzenie w tej sprawie powinno rozwiać wątpliwości o obecności Biura Ochrony Rządu 10 kwietnia br. na lotnisku w Smoleńsku.

6. Co zawiera czarna skrzynka zawierająca parametry lotu i polska skrzynka (tzw. trzecia) produkcji ATM - podstawowy materiał przy badaniu wszystkich katastrof lotniczych?
Od razu trzeba zaznaczyć, że tzw. trzecia "czarna skrzynka" (rejestrator szybkiego dostępu ATM-QAR/R128ENC wyprodukowany przez polską firmę ATM PP sp. z o.o., z siedzibą w Warszawie) nie jest dla śledczych podstawowym materiałem potrzebnym do zbadania przyczyn tragedii w Smoleńsku. Powód? O wiele więcej ważniejszych i cenniejszych informacji dostarczą zapisy z CVR i FDR. Warto jednak dokładnie przyjrzeć się czym jest polska "czarna skrzynka".

Jest to Rejestrator Szybkiego Dostępu, w skrócie QAR (Quick Access Recorder). Jego zadaniem jest rejestrowanie głównie parametrów pracy układów samolotu (szczególnie napędu, hydrauliki). Częściowo dubluje zapisy rejestratora katastroficznego czyli FDR. Różnica polega na tym, że QAR segreguje dane na te, które są prawidłowe i oddziela je od tych przekraczających normy (czyli wykraczających poza granice normalnej pracy układów). Podczas przeglądu samolotu (rozbity Tu-154M miał takich kilkanaście) QAR jest podłączany do komputera diagnostycznego. Jeżeli odczyt pokazuje przekroczenie jakieś normy, natychmiast jest to pokazywane na ekranie. Podsumowując - polska "czarna skrzynka" nie rejestrowała parametrów lotu tylko poddawała je segregacji na te w normie i te je przekraczające.

Czym zatem jest słynny FDR? Rejestrator Katastroficzny (Flight Data Recorder) zapisuje wszelkie dane lotu m.in. kurs, prędkość, przyśpieszenie, pułap, temperatura zewnętrzna i wewnątrz samolotu ciśnienie czy wszelkie parametry pracy silnika. Polski Tu-154M był wyposażony w "czarną skrzynkę" rejestrującą dane na taśmie magnetycznej, obecnie w nowych maszynach stosuje się zapis cyfrowy tzw. DFDR. Natomiast nadal na odpowiedź czeka pytanie, co dokładnie zawierały dokładnie przedstawione powyżej dwie czarne skrzynki? Na pewno są kluczem do rozwiązania zagadki przyczyn katastrofy 10 kwietnia 2010 r. Pod koniec sierpnia br. dziennikarze "Gazety Polskiej" spekulowali na temat danych, jakie mogą kryć FDR i QAR. Póki co, niestety, nie możemy nic więcej powiedzieć na temat "czarnych skrzynek", a wszelkie szukanie na siłę odpowiedzi na powyższe pytanie na pewno w niczym nie pomoże.

7. Dlaczego Rosjanie już pierwszego dnia po katastrofie niszczyli wrak samolotu?
W programie "Misja Specjalna", nadanym 21 września 2010 r. na antenie TVP1 pokazano nieznane dotąd materiały wideo nagrane dzień po katastrofie rządowego Tu-154M. Dokładnie na nich widać jak funkcjonariusze rosyjskich służb piłują i niszczą szczątki rozbitej maszyny. Najbardziej zapadający w pamięć jest chyba moment wybijania zachowanych okien samolotu przez rosyjskiego wojskowego. Istotnie, z naszego punktu widzenia to, co zostało ujawnione pod koniec września br., jest skandalem. Podstawowy materiał dowodowy, jakim są szczątki Tu-154M, został potraktowany jak nieznacząca kupa śmieci. Ale według załącznika 13. do Konwencji Chicagowskiej to obowiązkiem strony rosyjskiej jest zabezpieczenie miejsca wypadku. Jeśli Rosja uznała te szczątki za nieistotnie dla śledztwa i poznania przyczyn katastrofy, mogła mówiąc okrutnie "zrobić z nimi co chciała". Warto przypomnieć, że polski rząd zdecydował się na prowadzenie śledztwa w sprawie przyczyn wypadku według zapisów Konwencji Chicagowskiej, co w praktyce oznacza oddanie dochodzenia stronie rosyjskiej, która wystarczy, że będzie współpracować z władzami w Warszawie. Dobitnym przykładem na nieliczenie się Rosjan ze zdaniem polskiego rządu jest sprawa oddania nam szczątków rozbitego Tu-154M, leżących na lotnisku Siewiernyj. Po wielu miesiącach próśb wysyłanych w stronę Moskwy udało się nam tylko wyegzekwować zadaszenie wraku maszyny. Nie wiadomo, czy strona polska będzie dążyć do wyjaśnień ws. niszczenia szczątków Tu-154M.

8. Co zawierają protokoły sekcji zwłok?
14 października 2010 r. prokurator generalny, Andrzej Seremet poinformował o otrzymaniu od strony rosyjskiej z 52 ofiar katastrofy smoleńskiej. Niestety, nie wiadomo, kiedy otrzymamy pozostałe dokumenty z autopsji ofiar katastrofy Tu-154M. Co one zawierają? Przykładem, choć na pewno nie dosłownym, może służyć ten przykładowy rosyjski protokół z przeprowadzenia sekcji zwłok. Mamy podane na nim dokładne dane, takie jak nazwisko czy data urodzenia oraz opis przebiegu samej autopsji. Bardzo możliwe, że w przypadku badania ciał ofiar wypadku w Smoleńsku zostały sporządzone podobne, aczkolwiek nie takie same protokoły. Dokładna zawartość protokołów sekcji zwłok jest istotna tak naprawdę tylko dla śledczych. Poza tym należy pamiętać o rodzinach ofiar, które na pewno nie chciałyby dopuścić do publikacji tak prywatnych szczegółów śmierci ich bliskich. Raczej nie mamy co liczyć na upublicznienie protokołów. Podsumowując - w protokołach sekcji zwłok znajdują się dokładne dane i opisy przeprowadzenia autopsji, istotne dla organów badających przyczyny katastrofy.

9. Dlaczego Rosjanie zabronili Polakom otwierania trumien z ciałami ofiar?
O całej sprawie napisał 20 lipca 2010 r. "Nasz Dziennik". Według nieoficjalnych informacji, nie życzyli sobie tego Rosjanie, którzy wymogli na Polsce, żeby trumien ofiar katastrofy nie otwierano - możemy przeczytać w artykule zamieszczonym w gazecie. Jak możemy zauważyć, powyższe pytanie zostało zatem błędnie sformułowane ponieważ strona rosyjska nie zakazywała, a wyraziła prośbę, aby nie otwierać trumien z ciałami ofiar katastrofy Tu-154M. Strona rosyjska przeprowadziła sekcje zwłok wszystkich ofiar wypadku oraz w jak najszybszym czasie przysłała trumny z ciałami do kraju - te fakty na pewno zdecydowały o stanowisku polskiego rządu, który zaufał w pełni w tej kwestii rosyjskim śledczym. Gdyby było inaczej, doszłoby w Polsce do ponownego przeprowadzenia autopsji ofiar. A tak się nie stało.

10. Z jakich powodów minister Ewa Kopacz skłamała, że w sekcji zwłok uczestniczyli polscy lekarze i prokuratorzy?
Pojechałam do Moskwy, mając za współpracowników – ale było to też wsparcie merytoryczne – przede wszystkim 11 patomorfologów, w tym patomorfologów ze specjalizacją z antropologii - te słowa 29 kwietnia br. w Sejmie wypowiedziała minister zdrowia, Ewa Kopacz podczas rządowego sprawozdania ws. katastrofy smoleńskiej. Na podstawie tych zdań można stwierdzić, że do Moskwy w kilka dni po wypadku Tu-154M polecieli polscy specjaliści w celu wzięcia udziału w autopsjach ofiar tragedii. A czy tak się stało? Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcy swoją pracę, z wielkim poszanowaniem ofiar tej katastrofy - czytamy dalej w sprawozdaniu minister Kopacz. 17 maja br. w programie "kropka nad i" nadanym na antenie TVN24, szefowa resortu zdrowia tak odpowiadała na zarzuty o kłamstwo: Tam pojechało naszych 11 lekarzy, patomorfologów, lekarzy sądowych, techników kryminalistyki. Ale tam na miejscu była grupa blisko 30 lekarzy. Gdyby nie robili sekcji zwłok, to jaka tam byłaby ich rola?.

Jaka zatem jest prawda? Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie w pierwszym wniosku o udzielenie pomocy prawnej skierowanym do Prokuratury Federacji Rosyjskiej w dniu 10 kwietnia 2010 r. zawarła szereg postulatów, w tym m.in. przeprowadzenia oględzin i otwarcia zwłok osób, które poniosły śmierć w wyniku katastrofy oraz badań identyfikacyjnych ofiar tego zdarzenia. Wobec powyższego, zarówno polscy biegli z zakresu medycyny sądowej, jak i polscy prokuratorzy nie brali udziału w sekcjach zwłok ofiar katastrofy - natomiast takie słowa płk Zbigniewa Rzepy, rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej znalazły się w "Naszym Dzienniku" 5 października 2010 r. Czy można tą wypowiedź uznać za obiektywną? Nie bardzo, ponieważ sami zainteresowani, czyli Naczelna Prokuratura Wojskowa wystosowała do gazety wezwanie do sprostowania informacji zawartych w artykule.

Wszystko wskazuje na to, że pani Kopacz po prostu nie posiadała odpowiednich informacji na temat przeprowadzenia sekcji zwłok i uczestnictwa w nich polskich prokuratorów. Nie ulega wątpliwości, że to w interesie zainteresowanej leży wyjaśnienie tej sprawy do końca. Warto na podsumowanie również przypomnieć, że polski prokurator brał udział w sekcji zwłok prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego.

11. Dlaczego Rosjanie natychmiast po tragedii wykluczyli hipotezę spowodowania katastrofy?
Wybuch bomby ciśnieniowej, celowe sprowadzenie samolotu na ziemię za pomocą meaconingu, czy wywołanie sztucznej mgły - internauci prześcigają się w podawaniu kolejnych przyczyn katastrofy rządowego Tu-154M. Wykluczono ze znacznym stopniem prawdopodobieństwa hipotezę wybuchu przy użyciu materiałów konwencjonalnych. To byłaby ta hipoteza mało już w tej chwili aktualna natomiast wszystkie inne są przedmiotem badania - tak sprawę ewentualnego zamachu wykluczył Andrzej Seremet, prokurator generalny w "kontrwywiadzie" radia RMF. W takim razie, kiedy Rosjanie odrzucili wersję o spowodowaniu wypadku? Przewodnicząca Anodina w mojej obecności mówiła, że hipotezą już odrzuconą jest np. wybuch przypadkowy na pokładzie czy też zamach terrorystyczny - tak w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Jerzy Miller, szef MSWiA poinformował opinię publiczną o wyeliminowaniu hipotezy ingerencji osób trzecich w spowodowanie katastrofy. Wszystko wskazuje na to, że rosyjscy śledczy zebrali odpowiednią ilość materiałów dowodowych, aby je przebadać m.in. na obecność materiałów wybuchowych (warto przypomnieć, że w historii na terenie Rosji doszło do kilku zamachów bombowych na samoloty, więc na pewno "wiedzieli jak się do tego zabrać"). Po otrzymaniu negatywnych wyników, rozpoczęto badanie innych hipotez dotyczących wypadku.

Zawsze jednak istnieje możliwość zadania pytania "a jeśli...?". Gdyby faktycznie miało dojść do zamachu, już dziś mielibyśmy niepodważalne dowody świadczące o dokonaniu ataku na Tu-154M w Smoleńsku, a nie tylko garść niepotwierdzonych i sprzecznych informacji.

12. Dlaczego służby rosyjskie niedługo po katastrofie wycięły drzewa w pobliżu lotniska Smoleńsk-Siewiernyj?
W celu niedopuszczenia do kolejnej tragedii. Smoleńsk. 9 maja. Odkrywamy, że rosyjskie służby wycięły drzewa. To są te same pnie, które ścinał prezydencki tupolew przy tragicznym w skutkach podchodzeniu do lądowania we mgle. Gdy byliśmy tu dzień po katastrofie, cały pas poprzedzający lądowisko zarastał las - pisze w swojej relacji Bartłomiej Łęczek, dziennikarz "Faktu". Trudno doszukiwać się w wycięciu drzew przy lotnisku Siewiernyj spisku. Niestety, szkoda, że potrzebna była aż taka tragedia, aby dostosować sąsiedztwo obiektu do międzynarodowych standardów bezpieczeństwa.

13. Dlaczego Rosjanie zapowiedzieli, że nawet po zakończeniu własnych badań i śledztwa nie oddadzą Polakom oryginałów czarnych skrzynek?
Na pytanie nie powinno się odpowiadać innym pytaniem, ale w tym przypadku jest ono punktem wyjścia. Dlaczego Rosjanie zapowiedzieli już, że nie oddadzą nam oryginałów rejestratorów lotu, choć są one własnością polskiego rządu? - oto fragment pojawił się w artykule "Gazety Polskiej", który ukazał się 2 czerwca br. Na samym początku warto wyjaśnić pewien fakt - podczas badania przyczyn katastrofy, oryginały "czarnych skrzynek" trafiają do kraju ich producenta, czyli w przypadku wypadku rządowego Tu-154M do Rosji. Według zapisów Konwencji Chicagowskiej, która jest podstawą śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej, polska "czarna skrzynka" znalazła się w naszym kraju, ale potem jej oryginał wrócił w ręce rosyjskich śledczych, co było decyzją polskiego rządu.

W "Wiadomościach" TVP1 nadanych 23 października 2010 r. pod wątpliwość poddano możliwość przekazania Polsce oryginałów "czarnych skrzynek". Przekazanie Rzeczpospolitej Polskiej oryginałów zapisów rejestratorów pokładowych może zostać dokonane na podstawie decyzji właściwego organu Federacji Rosyjskiej po zakończeniu śledztwa lub dochodzenia sądowego - taki zapis możemy odnaleźć w 3. artykule Memorandum podpisanego między stroną polską a rosyjską 31 maja br.
W praktyce dokument ten przesądza o tym, że czarne skrzynki na wiele lat zostaną w Rosji. I nie przypuszczam, żebyśmy szybko je otrzymali. Z tego względu, że zarówno śledztwa prokuratorskie w Polsce jak i w Rosji mogą trwać bardzo długo - taki komentarz w tej sprawie Krzysztofa Zalewskiego, eksperta lotniczego pojawił się w "Wiadomościach" TVP1. Jak zatem wygląda cała sprawa w świetle powyżej przedstawionych faktów?

Główne śledztwo ws. wyjaśnienia przyczyn katastrofy polskiego Tu-154M prowadzą Rosjanie, a Polacy tylko współpracują z badaczami z Moskwy. Na dzień dzisiejszy możemy być pewni, że powstaną dwie wersje raportu końcowego - ta przygotowana przez MAK oraz polskich śledczych. Jeśli zajdzie potrzeba zbadania oryginałów "czarnej skrzynek" np. przez Naczelną Prokuraturę Wojskową, to polski rząd będzie naciskał na stronę rosyjską, aby nam je przekazała. Póki co, wszystko wskazuje na to, że nie zajdzie taka potrzeba.

14. Dlaczego służby rosyjskie wymuszały na rodzinach ofiar podpisanie na spalenie ubrań i rzeczy osobistych ich bliskich, choć przedmioty te miały wartość dowodową?
Usłyszałam słowa, żebym podpisała oświadczenie, że mogą spalić rzeczy ojca. Zadzwoniłam do mamy, ona chciała je odzyskać. Wtedy rosyjska tłumacz stwierdziła, że są to strzępy ubrania pobrudzone krwią, benzyną i błotem i właściwie nic z nich nie zostało. Ostatecznie zgodziłam się więc na ich spalenie i podpisałam dokumenty - tak na pytanie o zakończenie przesłuchania w Moskwie odpowiedziała Małgorzata Wassermann, córka zmarłego tragicznie w Smoleńsku posła PiS w wywiadzie dla portalu internetowego niezalezna.pl. Czy to tylko odosobniony przypadek, czy reguła podczas przesłuchań rodzin ofiar? Nie znalazłem żadnej innej relacji potwierdzających tak kontrowersyjne działania rosyjskich śledczych.

Natomiast opinii publicznej jest znany inny fakt związany z tą sprawą. Główny Inspektor Sanitarny Wojska Polskiego pod koniec maja br., nakazał spalić 68 worków z resztkami ubrań ofiar katastrofy rządowego Tu-154M. Wcześniej, sąd wydał zakaż ich utylizacji. Prokuratorzy badający przyczyny wypadku uznali te rzeczy osobiste ofiar za „zakaźne odpady medyczne". Z tego powodu zostały przekazane na przechowanie FUH Eko-Top Sp. z o.o., zakładowi zajmującemu się utylizacją odpadów niebezpiecznych oraz medycznych. Od końca maja br. worki z resztkami ubrań ofiar nadal znajdują się w magazynach tej firmy. Mało jednak prawdopodobne, aby te rzeczy osobiste trafiły do bliskich poległych tragicznie w Smoleńsku choćby z powodu sklasyfikowaniu ich jako "zakaźne odpady".

Podsumowując - poza jednym wyjątkiem, nie ma sygnałów o wmuszaniu przez rosyjskich śledczych, na rodzinach ofiar decyzji o zniszczenie rzeczy osobistych ich bliskich.

15. Dlaczego prokuratura nie zweryfikowała informacji o trzech osobach, które przeżyły katastrofę, oraz zeznań funkcjonariusza BOR, który widział trzy karetki pogotowia odjeżdżające z miejsca tragedii na sygnale?
O godzinie 11:06, 10 kwietnia 2010 r. rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Piotr Paszkowski informował na briefingu prasowym o niepotwierdzonej depeszy agencyjnej mówiącej o 3 rannych po katastrofie polskiego Tu-154M. Pochodziła ona z agencji prasowej Reuters. Cała sprawa prawdopodobnie zostałaby niezauważona, gdyby nie informacje opublikowane w "Gazecie Polskiej" pod koniec września br.W tajnych aktach prokuratury znajduje się zeznanie funkcjonariusza BOR, który po katastrofie widział trzy karetki pogotowia odjeżdżające z miejsca katastrofy na sygnale (...) Karetki nie zabierają zmarłych. Ponadto ciał zmarłych nie przewozi się na sygnale. W tych karetkach, które odjechały na sygnale, musieli znajdować się ranni, prawdopodobnie z prezydenckiego samolotu - możemy przeczytać w artykule, jaki ukazał się w tym tygodniku. Czas na weryfikację tych informacji.

Presja, jaka jest wywierana na agencje prasowe podczas ważnych wydarzeń, jest nie do opisania, ponieważ cały świat czeka na jakiekolwiek informacje. Nieraz doprowadzało to do wprowadzania opinii publicznej w błąd. Dobrym przykładem może być 11 września 2001 r. Samochód-pułapka eksplodował przed siedzibą Departamentu Stanu w Waszyngtonie, podają służby lokalne - takie informacje podawały światowe media w 3 godziny po pierwszym ataku na wieżę WTC. Dziś wiemy, że ta depesza nie odzwierciedlała rzeczywistości, ponieważ tego dnia nie doszło do żadnego incydentu przed siedzibą amerykańskiego MSZ. Takie przykłady można mnożyć, ale liczy się jeden fakt - nie trzeba wierzyć w każde słowo podawane przez media.

Ale to wszystko nie zmienia faktu, że musiało być jakieś źródło informacji o 3 rannych pasażerach rządowego Tu-154M. Pikanterii może dodawać fakt, że gubernator obwodu smoleńskiego już przed godziną 10 informował, że nikt nie przeżył wypadku. Ale nie ma co doszukiwać się tutaj teorii spiskowych.
Po godzinie 9:30 tej tragicznej soboty, agencje prasowe informowały również o 132 osobach znajdujących się na pokładzie polskiego tupolewa, co potem okazało się nieprawdą. Gdyby faktycznie ktoś przeżył, byłoby o wiele więcej przesłanek, niż tylko jedna depesza agencyjna i wątpliwe spekulacje prasowe.

Natomiast co do kwestii zeznań funkcjonariusza BOR o trzech karetkach na sygnale w Smoleńsku - nie można zweryfikować tych informacji, ponieważ "Gazeta Polska" nie podała żadnych szczegółów sprawy. Wszystko wskazuje na to, że tygodnik dokonał za bardzo "kolorowej" interpretacji wątpliwych faktów.

16. Skąd pochodziły strzały zarejestrowane na filmie, nagranym przez Rosjanina kilka minut po katastrofie?
"Ja myślałem, że to jest wojskowy samolot i mnie się wydawało, że to strzela jakiś dodatek do amunicji albo jakiś sprzęt pękał. Coś takiego ale ja sam nie wiem co" - tak na pytanie o strzały na nagranym przez siebie filmiku pokazującym rozbitego Tu-154M, opowiedział Wołodia Safonienko, lakiernik salonu KIA tuż przy miejscu katastrofy polskiego samolotu, w programie "Superwizjer" na antenie TVN (wideo, 8:19 min nagrania). Były przygłuszone. Podobny dźwięk wydają naboje wybuchające w ognisku. Przygłuszone wybuchy, trzy albo cztery - tak natomiast brzmienia przypominające wystrzały z pistoletu opisuje postać z tajemniczego filmiku, 74-letni Aleksiej Kaczałow, popularnie zwany "ojczulkiem" w filmie dokumentalnym "Syndrom Katyński". Ale czy te relacje wyjaśniają, czym były dziwne odgłosy na filmie, będącym podstawą teorii spiskowych na temat katastrofy smoleńskiej?

W obu wypowiedziach pojawia się motyw broni i amunicji, co może wskazywać na faktyczne używanie np. pistoletów na miejscu katastrofy. Również Prokuratura Generalna i Naczelna Prokuratura Wojskowa po przekazaniu wyników analizy Biura Badań Kryminalistycznych ABW, nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy tajemnicze odgłosy z filmiku są dźwiękami wystrzału. Wyjaśnienie tej zagadki może być o wiele bardziej przyziemne, niż strzelanina czy "dobijanie" rannych z rozbitego samolotu.

22 kwietnia 2010 r. płk Krzysztof Parulski, Naczelny Prokurator Wojskowy poinformował opinię publiczną o odnalezieniu na miejscu katastrofy rządowego Tu-154M wszystkich siedmiu sztuk broni palnej należącej do funkcjonariuszy BOR, będących na pokładzie rozbitej maszyny. Widziałem (...) rozsypane magazynki z amunicją, które były definitywnie uszkodzone. Nie wykluczam takiej sytuacji, że część amunicji bezpowrotnie zginęła - powiedział płk Parulski. Nie mogę wykluczyć, że pod wpływem pożaru i wysokiej temperatury z płonącego paliwa lotniczego ta amunicja mogła eksplodować - tak natomiast Naczelny Prokurator Wojskowy odniósł się do zagadkowych odgłosów na filmiku, nakręconym tuż po upadku rządowego tupolewa. W podobnym tonie o całej sprawie mówił Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości w wywiadzie dla radia "Zet": Pamiętam, że kiedy pierwszy raz obejrzałem ten film, to oczywiście skontaktowałem się z ekspertami i oni mi od razu powiedzieli, że najbardziej prawdopodobną hipotezą jest ta, że w wyniku pożaru magazynki zapasowe, służbowej broni oficerów Biura Ochrony Rządu, co jest w takich sytuacjach naturalne, to były eksplozje właśnie tych pocisków. I wytłumaczenie, to jest najbardziej prawdopodobne.

W posiadaniu polskich śledczych jest oryginalna wersja tego nagrania. Nadal jest ona poddawana analizom. Według biegłych jeden z filmów funkcjonujących w sieci jest kompilacją dwóch różnych filmów - tak płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pod koniec lipca br. poddał pod wątpliwość autentyczność filmiku. Podsumowując - bardzo dużo faktów wskazuje na wybuchającą amunicję ostrą posiadaną przez funkcjonariuszy BOR, znajdujących się na pokładzie rządowego tupolewa jako źródło tajemniczych odgłosów w filmiku nagranym tuż po katastrofie Tu-154M w Smoleńsku.

17. Dlaczego ABW - choć potwierdziła, że na wspomnianym filmie słychać rosyjską i polską mowę - nie poinformowała jakie konkretnie słowa lub zdania podły na nagraniu?
Do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęła również opinia Biura Badań Kryminalistycznych ABW dotycząca nagrania filmowego miejsca katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku opublikowanego w internecie. Z opinii wynika, że w nagraniach znajdują się krótkie wypowiedzi mężczyzn i kobiety w języku rosyjskim oraz wypowiedzi mężczyzn w języku polskim - możemy przeczytać w komunikacie Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej z dnia 27 kwietnia 2010 r. P przeczytaniu tego fragmentu komunikatu na pewno nasuwa się pytanie, kto na miejscu katastrofy mówił po polsku: ranni, którzy przeżyli wypadek? A może funkcjonariusze BOR, którzy na lotnisku Siewiernyj czekali na prezydenta Kaczyńskiego i jego delegację?

Nie można tego dokładnie ocenić z kilku powodów. Jednym z nich jest na pewno brak oryginalnego nagrania Wołodi Safonienko. Należy zauważyć, iż materiał przekazany do badań stanowiły nagrania niskiej jakości - stwierdziła Prokuratura Generalna i Naczelna Prokuratura Wojskowa w wyżej cytowanym komunikacie. Gdyby oryginalny film z komórki został zgrany bezpośrednio do jednego z wielu internetowych serwisów wideo albo udostępniony do ściągnięcia jako plik - na pewno dziś nie byłoby wielu absurdalnych wniosków płynących z obecnej wersji nagrania krążącego po sieci. Poza tym same głosy ludzkie padające w tym krótkim filmie są nieraz bardzo ciche i trudno tak naprawdę ocenić, nawet specjalistom z ABW, czy są w języku polskim czy rosyjskim. Niektórych słów nie zdołano odtworzyć ze względu na dużą ilość zakłóceń oraz mały odstęp sygnału od szumu - to kolejny fragment komunikatu Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej o analizie filmu z miejsca katastrofy rządowego tupolewa.

Autor powyższego pytania nie wziął pod uwagę bardzo ważnej kwestii, jaką jest bez wątpienia tajemnica i dobro śledztwa. Trudno sobie wyobrazić, aby organy zajmujące badaniem przyczyn wypadku Tu-154M z prezydentem RP i 95. innymi osobami na pokładzie, informowały opinię publiczną o wszystkich szczegółach dochodzenia. Nie można również zapominać o fakcie, że lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku należy do armii rosyjskiej i nie możemy liczyć na opublikowanie np. danych na temat samego obiektu. Nie pozostaje nam nic innego, niż czekać na wyniki śledztwa po stronie polskiej, jak i rosyjskiej.

18. Dlaczego polski rząd nie zareagował na niszczenie dowodów w śledztwie m.in. demolowanie wraku samolotu przez Rosjan?
Widział pan jak cięto samolot, jak wybijano szyby? Ja widziałem. (...) Cięli piłami mechanicznymi, wybijali łomami szyby - opowiadał w TVN24 Andrzej Melak, brata Stefana Melaka, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego, który zginął 10 kwietnia w Smoleńsku. Jak wcześniej wspominałem, w programie "Misja Specjalna", nadanym 21 września 2010 r. na antenie TVP1 pokazane były filmy, na których dokładnie widać jak dokonywano niszczenia wraku rozbitego Tu-154M przez Rosjan. Jakie jest więc stanowisko polskiego rządu w tej sprawie?

Jeżeli byłby cięty, to możliwe, że dla jakichś analiz laboratoryjnych. Jeżeli chcemy sprawdzić wytrzymałość płatowca, to możliwe, że muszą jakieś próbki materiałów pobrać po to, żeby w laboratorium tę wytrzymałość zbadać. Natomiast intencją pytania było chyba, jeżeli dobrze odczytałem, że ktoś niszczy naszą pamiątkę tragicznych zdarzeń - tymi słowami Jerzy Miller, szef MSWiA oraz przewodniczący polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej odpowiedział na pytanie o niszczenie wraku rozbitej maszyny. Ja jako przewodniczący komisji będę się opierał na innych dowodach niż nagrania, które już kilkakrotnie po kilku tygodniach czy miesiącach okazywały się nagraniami nieco odbiegającymi od zdarzeń, które naprawdę miały miejsce - tak natomiast Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji skomentował nagrania wideo, które pojawiły się w programie "Misja Specjalna".

Podsumowując - polski rząd nie zamierza interweniować ws. filmów pokazujących m.in. cięcie wraku tupolewa piłami mechanicznymi, co oznacza pozostawienie kwestii badania szczątków samolotu stronie rosyjskiej.

19. Dlaczego firmy, które wygrały w kwietniu 2009 .r przetarg na remont rządowych Tu-154, zdecydowały się na przeprowadzenie naprawy w zakładach w Samarze należących do oligarchy, będącego zaufanym człowiekiem Władimira Putina?
Ostatni remont polskiego samolotu rządowego Tu-154M odbył się w dniach 2 czerwca 2009 roku – 23 grudnia 2009 roku odbył się w Zakładach Lotniczych "Awiakor" w Samarze. Ich prezesem jest Aleksiej Gusiew, co jest wyraźnie podane na oficjalnej stronie internetowej zakładów.

Zakłady "Awiakor" należą do grupy Basic Element, których właścicielem jest jeden z najbogatszych ludzi na świecie (jego majątek jest oceniany na 28 miliardów dolarów), Oleg Deripaska. Według informacji podawanych przez Oleg Deripaska jest człowiekiem mającym od czterech lat zakaz wjazdu do USA. Jest poza tym podejrzewany m.in. o pranie brudnych pieniędzy i związki z mafią. Do przetargu o remont polskiego Tu-154M numer boczny 101 w 2009 r. stanęły cztery konsorcja: MAW Telecom Intl. i Polit-Elektronik, Metalexport-S oraz Bumar (te dwie ostatnie są polskimi firmami, pozostałe rosyjskimi). Polskie oferty zostały zdyskwalifikowane (najpierw Bumar, potem Metalexport-S), co koleją rzeczy oznaczało wygranie przetargu przez rosyjskie konsorcja. Warto przypomnieć, że wcześniejsze remonty maszyny odbywały się zakładach lotniczych WARZ-400 SA we Wnukowie.

Sednem pytania mają być jednak kontakty Deripaska z Walerijem Pieczenkinem, zastępcą dyrektora generalnego Basic Element i osobę odpowiedzialną za dział związany z obronnością w tej firmie. Nie jest tajemnicą, że Pieczenkin jest absolwentem wyższej szkoły KGB w Moskwie oraz przez 30 poprzednich lat piastował różne stanowiska w administracji państwowej ZSRR, a potem Federacji Rosyjskiej. W tej całej sprawie jest tylko jeden mankament: jaki to wszystko ma związek z katastrofą polskiego samolotu Tu-154M w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.? Uważam, że w tym momencie powinno się zakończyć analizowanie tej kwestii, ponieważ nie ma związku z tragicznym wypadkiem, w którym zginął prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński z małżonką oraz 94 inne osoby znajdujące się wówczas na pokładzie Tu-154M.

20. Co łączy Bronisława Komorowskiego z jedną z tych firm (MAW Telecom), skoro jego biuro reklamowało ją wśród posłów należących do Komisji Obrony Narodowej?
Pod koniec września br. w "Gazecie Polskiej" ukazał się artykuł pt. "Komorowski i MAW Telecom". Dziennikarze tygodnika zarzucili w nim obecnemu prezydentowi RP, Bronisławowi Komorowskiemu lobbowanie na rzecz firmy, która wygrała przetarg na remont rządowego Tu-154M numer boczny 101 w 2009 r. (sprawa jest opisana poprzednim pytaniu). Biuro ówczesnego Marszałka Sejmu rozesłało materiały do 69 posłów kalendarzy, które dostało od MAW Telecom. Parlamentarzyści dostali ekskluzywne kalendarze reklamowe i wydrukowane na eleganckim papierze listy prezesa spółki Marka Wośki. Czy to normalne, że prywatna firma startująca w przetargach organizowanych przez MON jest reklamowana wśród posłów za pośrednictwem administracji Sejmu? - pytają dziennikarze "Gazety Polskiej".

Bronisław Komorowski nie był i nie jest w jakikolwiek sposób związany z naszą firmą. Jedyną korespondencją przesyłaną do Sejmu RP w końcu ubiegłego roku były kalendarze MAW Telecom na rok 2010. Wysyłka nastąpiła oczywiście z inicjatywy MAW Telecom Intl S.A. Kalendarze zostały przesłane do niektórych posłów (69) - możemy przeczytać w odpowiedzi na pytanie "GP" o prezydenta Komorowskiego do firmy MAW Telecom. Poza tym, taka reklamowa korespondencja jest rozsyłana za pośrednictwem kancelarii sejmu ponieważ taki lobbing "za plecami" Kancelarii Sejmu budziłby podejrzenia nawet o przekupowanie posłów. I w tym przypadku trudno ocenić, co ta sprawa ma wspólnego z katastrofą smoleńską z 10 kwietnia 2010 r. Wszystko wskazuje na to, że "Gazeta Polska" szuka na siłę faktów mogących skompromitować prezydenta Komorowskiego. Szkoda, że kosztem narodowej tragedii.

Podsumowanie: Polski rząd w ciągu ostatnich kilku miesięcy wykazał się brakiem determinacji potrzebnej przy tak istotnym dla całego narodu śledztwie, czego przykładem może być przykrycie wraku Tu-154 na lotnisku Siewiernyj dopiero w 5 miesięcy po katastrofie. Wciąż wiele pytań dotyczących wypadku z 10 kwietnia 2010 r. pozostaje bez odpowiedzi, co wykorzystuje pewna grupa osób skupiona wobec niezależnych mediów. Prowokowanie niechęci wobec politycznych przeciwników PiS-u, kreowanie bardzo wątpliwych teorii spiskowych czy za wszelką cenę dopasowywanie faktów do własnego spojrzenia na świat - tak krótko można streścić artykuły pojawiające się w "Gazecie Polskiej" na temat katastrofy smoleńskiej. Najbardziej krzywdzące w tym wszystkim jest wykorzystywanie tragedii rodzin 96. ofiar wypadku tylko do własnych celów, jakim nie wątpliwie jest zwiększenie zysków z nakładu tygodnika.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto