Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kiedy polskie państwo staje się cynglem. Likwidacja Amber Gold

Marcin Stanowiec
Marcin Stanowiec
.
Dwaj młodzi ludzie, których losy niefortunnie się splotły mogli być - dzięki swojej inwencji - dźwignią polskiej modernizacji. Czyją właściwie ofiarą są Michał Tusk i Marcin Plichta?

Mimowolnie syn premiera stał się bohaterem afery Amber Gold. Kariery obu młodych mężczyzn są złamane. Będzie się za nimi ciągnął ogon opinii nieuczciwych albo niezbyt uczciwych graczy. To co robili, mieściło się - chybotliwie, bo chybotliwie - w pewnej ortodoksji. Prawdopodobnie ani jeden, ani drugi nie poniosą konsekwencji prawnych. Wszystko rozbija się o etykę, której zabrakło także państwu.

Państwo taty - Donalda Tuska pociągnęło za spust, żeby zlikwidować polską firmę, a otrąbiony wrogiem ludu pracodawca Michała uwikłał debiutującego dziennikarza, żeby buforować rynek, który bezwzględnie miażdży swobodę wymiany handlowej, o ile dochody z jej pośrednictwa płyną tam, gdzie nie trzeba. Syn premiera i założyciel ukatrupionej firmy reprezentują podobny świat, tylko interesy w nim są rozbieżne.

Wypadki chodzące po firmie Marcina Plichty żywcem przypominają nauczkę daną Optimusowi lub polskim masarzom w Norwegii. Wyprowadzony pokazowo za rządów Leszka Millera w kajdankach Roman Kluska i oskarżeni o sprzedaż zarażonego salmonellą mięsa przedsiębiorcy nie mieli szans w starciu z intrygą uknutą przy użyciu kamer i fiskalnych przepisów. Kluskę zastąpił w ultraintratnej dystrybucji sprzętu komputerowego obcy kapitał, to samo spotkało polskie mięso w Norwegii.

Amber Gold - wyciskacz łez, tylko czyich?

Uczciwość mediów i aparatu rządowego podważa stosowanie podwójnych standardów w stosunku do wielkiego kapitału, którego publikatory są własnością i u którego zadłużone jest biedne państwo.

Państwo nie ma skutecznych narzędzi, żeby bronić obywateli przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi - to jedna strona medalu. Media i rząd stały się cynglami - to druga strona tego samego medalu. Działania KNF nie wyrządzają krzywdy właścicielom uznanych banków, ale małe lokalne instytucje finansowe nie mają szans nawet na reformę swoich struktur - wykończy je drobna plotka a co dopiero oficjalny wpis na stronach rządowych. I tak afera pt. "opcje walutowe" nie doczekała się rzetelnego wyjaśnienia, podobnie jak nieodpowiedzialne zadłużanie państwa. SKOK-i, które obracają kapitałem krajowym i lokalnie inwestują oraz nie są żadnym bankiem córką podporządkowanym interesom zagranicznego mocodawcy są stale pod lupą i próbuje się je ukruszyć, aby wielkie instytucje finansowe miały więcej miejsca na rynku.

Każdą dyskusję o pomysłowym biznesmanie z Gdańska taranują elektryzujące doniesienia o jego konfliktach z prawem. Gdybyśmy jednak pozostawili na placu debaty sam Amber Gold, to jasne stałoby się, że zaatakowane konsorcjum działa na zbliżonych do ogólnie szanowanych usługodawców finansowych zasadach, z tą różnicą że ci ostatni, nawet gdy realnie krzywdzą i niszczą swoją klientelę, są nietykalni.
Plichta sprawnie operował powierzonymi sobie pieniędzmi. Zbudował dwa wspierające się segmenty inwestycyjne: linie lotnicze i obrót złotem. Złoto nawet przy chwilowych spadkach stale zwyżkuje. W czasach kryzysu, gdy mówi się o zamianie waluty na parytety złota to naturalne. Plichta odkrył lukę. Do tej pory operacje na cennym kruszcu zarezerwowane były dla państw albo rekinów finansowych. Amber Gold dał możliwość inwestowania wysokoprocentowego średniej klasie. Posunięcie odkrywcze i entuzjastycznie przyjęte. Dobrym interesem było też tanie lotnictwo krajowe. Przy tak dynamicznym wzroście firmy spodziewany zysk mógł w umówionej części trafić do klientów. Zawiedzenie średniej klasy, która chciała zarobić na złocie niekorzystnie odbiłoby się na reputacji OLT Express. Szef Amber Gold za dużo miał do stracenia, żeby zrażać sobie nabywców usług lotniczych. Firma nie mogła jednak rozwijać się bez pożyczek bankowych. Te zaś zostały zablokowane wraz z rachunkami jak na zawołanie. Plichcie został wysłany dobitny sygnał: nie wchodź na nasz teren.

Wielki Kapitał jest mądry, więc równie bystry co on Plichta ma jeszcze szansę wylądować na stanowisku jakiegoś lobbysty, jak były premier Marcinkiewicz.

Jeśli polskie państwo naprawdę chciałoby pomóc klientom Amber Gold powinno zrobić wszystko, by firma Marcina Plichty utrzymała płynność finansową. Nikomu, w tym węszącej zysk polityczny prawicy i lewicy, na ludziach nie zależy, skoro zrobiono niemal wszystko, by ludzie z Amber Gold utracili swoje oszczędności. Wpisanie przez KNF (komisję Nadzoru Finansowego) na czarną listę obu firm wystarczyło, aby Plichcie wymówiono rachunki bankowe, a złoto, które posiada nie ma komu odsprzedać. Kupiec zapewne znajdzie się wtedy, gdy zdesperowany Plichta odda je prawie za darmo. Taki był cel właściwej piramidy finansowej znajdującej się poza zasięgiem szaraczków - żeby Amber Gold bez walki oddał intratny interes a ludzie zostali odprawieni z kwitkiem. Ten kto naprawdę zyskał na plajcie odejdzie nieposądzony przez żadną ze stron.
Tak się jednak stało, ze Plichta nie poddał się bez walki. Był przygotowany na posunięcia "rynku", tego spoza zasięgu szaraczków, który podporządkował sobie państwa i stanowi jeden blok z mediami. Prezes ukrywał swoją tożsamość, żeby nieco utrudnić argumentację typu "oto przestępca robi kolejny przekręt". Plichta nie ma czystego sumienia, ale wiele wskazuje na to, że kolejny debiut miał być bez zarzutu. Biznesmen w wieku dorosłości szczerze zapragnął stabilizacji i ciężko na nią pracował, o ile o spekulacji można powiedzieć, że jest ciężką pracą, ale przytyk ten dotyczy całego sektora bankowego.

W angażu niebieskiego barona z domu Tusków trudno byłoby się doszukiwać czegoś nagannego, gdyby nie fakt, że początkujący dziennikarz GW nieco smrodził tym samym rodzajem cwaniactwa, które naznaczyło początki kariery Marcina Plichty. Obaj mężczyźni powielali jednak wzorce działania uznanych firm, którym nikt nie robi zarzutu z wątpliwej etyki. W etyce zresztą tkwi istota niepokoju, który nas ogarnia na myśl o medialnych wyrokach śmierci i grabieniu słabych państw i słabych obywateli z ich dóbr.

Michał Tusk terminował w gazecie, której zarzuca się dążenie do monopolu, opryskliwą indoktrynację i bezwzględne zaszczuwanie przeciwników. Sam układał pytania do wywiadu prasowego i odpowiadał na nie w imieniu dyrektora firmy lotniczej Jarosława Frankowskiego. Marcin Plichta wyrastał w latach, kiedy transformacja i praktyki monopolistyczne zniekształciły stosunek siły między wielkim kapitałem a kapitałem narodowym i wyzerowały Polskę na rynku finansowym. Obaj obserwowali bezwzględność ekonomiczną i medialną władzy, która zastąpiła komunizm. Czego dobrego mogli się nauczyć?

Znajdź nas na Google+

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto