Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konkurenci Świętego Mikołaja

Redakcja
Ze zbiorów autorów
Ze zbiorów autorów Barbara Podgórska
Jutro odwiedzi nas Święty Mikołaj. Najukochańszy ze świętych. Zostawi prezenty pod poduszką, w wełnianej skarpecie albo rękawicy, w bucie koło kominka, albo na parapecie okna. Jeśli zechce, a zechce na pewno!

W obdarzaniu ludzi prezentami, Mikołaj nie jest wyjątkiem. Ponieważ to „fucha” nader przyjemna, a dawniej bywała nawet intratna, doczekał się licznych naśladowców.

Na południu Włoch, głównie na Sycylii, dzieci otrzymują podarki w noc świętej Łucji, o czym pisaliśmy w poprzednim materiale. To dowód tradycji sięgających czasów przed reformą kalendarza. Dzień świętej Łucji – obecnie 13 grudnia – przypadał wtedy na moment o dziesięć dni późniejszy, a więc przesilenie zimowe, oznaczające koniec starego roku astronomicznego i początek nowego. Chwila ta była okazją do składania sobie wzajemnych życzeń i prezentów, co potem stało się normą obyczajową w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

W późniejszej porze we Włoszech, drugą żeńską „konkurentką” św. Mikołaja jest La Befana, wróżka o wiedźmowatym wyglądzie, złośliwa zresztą i karcąca niegrzeczne dzieci za przewinienia. Staruszka Befana odwiedza sypialnie malców w wieczór Trzech Króli. Niedobrym dzieciom sypie popiół w pończochy, dobrym zostawia podarki, kiedy pójdą spać. Gdy ktoś wchodzi wówczas do pokoju czuwające dzieciaki wołają: "Ecco la Befana"! Oto La Befana! Imię wróżki wywodzi się od słowa "epifania", oznaczającego święto Trzech Króli, a naprawdę objawienie się Chrystusa.

W Niemczech, w ten sam wieczór, do pokojów dziecięcych zakrada się bezszelestnie Frau Berta. Ma wielkie stopy i żelazny nos. Dobre dzieciaki utula do snu kołysaniem, straszy natomiast łobuziaków. Pozytywna strona charakteru i duże stopy Frau Berty są prawdopodobnie reminiscencją, wspomnieniem po rzeczywistej Bercie „o wielkich stopach”, żonie króla Pepina Krótkiego i matce Karola Wielkiego, kobiecie o licznych zaletach serca.

W Pensylwanii w USA, w kręgach dawnych emigrantów z Holandii i Niemiec, św. Mikołaja zastąpił w połowie XVII w. Kriss Kringle. W wigilię Bożego Narodzenia, przywdziawszy dziwaczny ubiór, z futrzaną czapą na głowie, odwiedza domy grzecznych dzieci. Napełnia darami ich pończoszki, pozostawione przezornie koło posłania. Imię dobrej postaci łatwo wytłumaczyć.

W Niemczech, Austrii i innych krajach niemieckojęzycznych podarunki rozdaje Chriskind - Boże Dzieciątko. W dialekcie niemieckim Chriskindle, to Dzieciątko Jezus. Od niego pochodzi też śląskie określenie „na Dzieciątko” oznaczające prezenty otrzymane na Boże Narodzenie.

W krajach anglosaskich do tradycji należy wigilijne oczekiwanie na wizytę Santa Clausa, co jest zdrobnieniem od Santa Nicolas. Dawniej pojawiał się 5 grudnia, w przedwieczór święta patrona dzieci. W języku angielskim jego imię brzmi z holenderska Sinterklaas, a w wariancie Sint Nikolaas.

Ten holenderski Sinterklas odziewa jak Mikołaj czerwoną szatę biskupią, ze stułą i mitrą na głowie, jednak nie wojażuje na reniferach, ani nawet na osiołku i nie przybywa ze Wschodu, tylko… przypływa statkiem z Hiszpanii. I to zaraz na początku adwentu, w pierwszą sobotę po świętym Marcinie.

Santa Clausem, wykorzystując zdrobnienie imienia Nicolas, nazywają odpowiednika świętego Mikołaja również Amerykanie. Anglicy wolą używać określenia Father Christmas. Niemcy mówią: Weinachtsmann.

Francuzi nazywali go kiedyś bonhomme Nöel (Nöel jest turecko-francuskim zwrotem nieprzetłumaczalnym, oznaczającym zarówno Boże Narodzenie, jak i Gwiazdkę), obecnie Pére Nöel, a Turcy Nöel Baba (Papa Gwiazdor). Skandynawowie tytułują go Santre Klaas, Rosjanie Died Moroz, Holendrzy Sinter Klaass.

W Ameryce, krajach skandynawskich i północnych Niemczech w okresie świątecznym podarki roznosi Father Christmas – Ojciec Bożenarodzenie. Postać ta nieomal całkowicie odwzorowuje świętego Mikołaja z Miry. Odziana jest w czerwony płaszcz i mitrę przypominające biskupie szaty. Podróżuje po niebie saniami z baśniowej Północnej Krainy.
Zgodnie z tradycyjnymi wzorcami we Francji zarówno święty Mikołaj, jak i Papa Noël (Ojciec albo Tatuś Bożenarodzenie) podróżują na osiołku lub pieszo, prowadząc zwierzę objuczone sakwami z przeznaczonymi do rozdania dobrami. Obaj noszą czerwone szaty. Odróżniają ich pewne atrybuty. Mikołaj nosi na głowie biskupią mitrę z krzyżem, a w ręku pastorał. Ojciec Noël nakłada na głowę kaptur, często podszyty futrem, natomiast niesie choinkę. Na dodatek jest jowialnym grubasem. Wszyscy wymienieni przybywają zazwyczaj niespostrzeżenie, nocą, pod okryciem ciemności, a towarzyszą im rozmaite postacie: elfy, skrzaty, aniołowie. Podarunki pozostawiają pod choinką, w skarpecie lub bucie stojącym przy łóżku, pod poduszką, na parapecie okna.

Francuscy etnolodzy, usiłując odtworzyć genealogię ojca Noël, wykluczyli spośród jego domniemanych protoplastów, mimo kuszących domniemań, kilka postaci. Był wśród nich Sires Nocus wzmiankowany w motecie z XIII stulecia, który rozsyłał śpiewaków w obrębie swych włości, by wypraszali podarki. Z XVII wieku pochodzi postać z ballady popularnej w regionie Bourg-en-Bresse: „poczciwina, o którym śpiewał cały okręg, kupujący sobie płaszcz z dobrego sukna od Rzymian, chuchający na swoje palce, a potem na paluszki małego Jezuska, by pokonać zimno, ofiarujący wreszcie Marii i Józefowi porządną kolację – kawałek mięsa z rożna, ciasto z jabłkami, a wszystko zakropione miejscowym cienkuszem".

Ostatnim, nie wchodzącym w rachubę jako przodek ojca Noël, był bohater burgundzkich podań XVIII-wiecznych, który popiwszy tęgo wina za zdrowie grzecznych dzieciaków, w noc wigilijną rozdawał im cukierki.

Znany folklorysta francuski Arnold Van Gennep, badając postać świętego Mikołaja występującego w wątkach kulturowych mieszkańców Frenché-Comté, Alzacji i Lotaryngii, odmówił uznania ojca Noël za protoplastę świętego - darczyńcy. Inny badacz mitów, Henri Dontenville w dziele France mythologique podążył tropem odwrotnym, upatrując w ojcu Noël świętego Mikołaja, który porzucił stan duchowny.
Rzeczona metamorfoza dokonała się w trakcie i po wojnie francusko–pruskiej zakończonej w 1871 roku. Około 20 tysięcy mieszkańców Alzacji i Lotaryngii emigrowało z zaanektowanych przez Prusy prowincji, osiedlając się w okręgu paryskim. Zabierali ze sobą zwyczaje, obyczaje, obrzędy. Lotaryńczycy przynieśli nad Sekwanę świętego Mikołaja.

Święty został szybko zaadoptowany. Mały Jezusek, który przynosił prezenty rodzinom katolickim, wydawał się zbyt wątły do spełniania tej misji. Umieszczono go na powrót w szopce i Paryżanie przywitali Świętego Mikołaja jako dobroczyńcę, zarówno mocniejszego, jak i bardziej jowialnego. Adopcja przybysza wymagała jednak kilku retuszy. Laicyzacja szkół, energicznie popierana przez ówczesne państwo, łączyła się z zakazem zawracania głowy młodzieży jakimś świętym, nawet gdyby był patronem uczniów. Święty Mikołaj stopniowo tracił także swą infułę, krzyż, suknię biskupią i z pokrywającej go skorupy langusty wyłoniło się ciało zwiotczałe, lecz rozkosznie delikatne, do którego upodobnił się ojciec Noël. Święty Mikołaj rozpoczął wkrótce rozdawanie prezentów nie 6 grudnia, lecz w Wigilię.

Względnie szybko doczekał się ojciec Noël wzmianki w encyklopedii. Definicja z 1904 roku w Nouveau Larusse ilustré rysuje portret postaci nie odbiegającą od stereotypu: Osobistość niebiańska, w myśl wierzeń dziecięcych obarczona obowiązkiem rozdawania zabawek, smakołyków itd. grzecznym dzieciom w Noc Wigilijną. Przedstawiana z długą brodą i w ośnieżonym płaszczu z kapturem. Swoje prezenty umieszcza w butach ustawionych przed kominkiem. Niekiedy, gdy dzieci są niegrzeczne, poczciwina Noël zostawia po prostu na pamiątkę... wiązkę rózeg, które nosi jego towarzysz, ojciec Fouettard.

Ojciec Noël, zostawszy konkurentem Świętego Mikołaja, miał jednak własnych, lokalnych antagonistów. Po Sabaudii krążył ojciec Chalende, obdarowując dzieci orzechami, a rodziców częstując białym chlebem. Pochwalna piosenka głosiła w refrenie:
Chalende przybył w spiczastym kołpaku (...),
Będziemy jeść chleb biały do Nowego Roku.
W finlandzkiej Górnej Sawonie nagradzały grzeczne dzieci, a porywały niegrzeczne rogate wróżki we wcieleniu drepczących staruch. Ludność Neuchâtel znała dobre wróżki napełniające podarkami saboty. W Normandii działał dobroczynny starzec nazwany Barbasioné. W Danii podarki podrzucał Julemanden, w Szwecji - Jultomten, w Hiszpanni - Trzej Królowie. Mityczny Olentzaro przemierzał kraj Basków, natomiast w okolicach Cognac przylatywali do sadyb ludzkich aniołowie, by zawiesić na choince lśniące złotym blaskiem kule. W noc sylwestrową rejon Drôm i Saône-et-Loire nawiedzał ojciec Janvier*. Przenikał do izb przez komin, by włożyć w buty dzieci cukierki, orzechy, ciastka i szmaciane laleczki. We wsiach i miastach Franche-Comté zjawiała się ciotka Arie, wróżka z wydatnie długim nosem i ostrym podbródkiem... wędrowała nocą na ośle i potrząsała dzwoneczkiem, obwieszczając swoje przybycie; rozdawała smakołyki dzieciom, lecz żelazne zęby i „kurze łapki” w kącikach oczu były oznaką mrocznego charakteru; karała nicponi rózgą umoczoną w occie, plątała przędzę młodym, leniwym dziewczętom.

W ostatnich latach Świętemu Mikołajowi przybyło konkurentów. Piszą H. Fros i Fr. Sowa: (...) tu i ówdzie usiłuje się za wzorem krajów protestanckich zastąpić dobrotliwego biskupa zlaicyzowanym gwiazdorem czy nordyckim czarodziejem, który wysiada z helikoptera lub ląduje ze spadochronem, ale nosi jednak nazwę Santa Claus.

Nowoczesny Santa Claus nie ma nic wspólnego z tradycyjnym świętym Mikołajem. Jest kosmopolitycznym wytworem mass-mediów, wyprodukowanym w celach komercyjnych, reklamowych. Z niechęcią wobec obcych wzorców kulturowych, w "Tędy i owędy" pisze o nim Mistrz Wańkowicz, notując rodzinne epizody na amerykańskiej ziemi:
„Zbliżał się kataklizm doroczny nazwany Santa Claus. Nie dało się ukryć przed damami (wnuczkami pisarza - p. BAP), że „Santa Klaś” ma zwyczaj nanoszenia naręczy podarunków. Ewa, myjąc Eulalii nóżki i układając do snu, obiecuje jej kołyskę, sukienkę, żelazko z deską do prasowania, szafę na ubrania, parasolkę, willę, automobil i licho wie co. Uważamy, że bardzo niepedagogicznie wychowuje dziecko.
Wreszcie Santa Claus zwalił się na Amerykę i na nasze biedne życie. Dalibóg - nowoczesne pogaństwo.

Już na wiele miesięcy przedtem po licznych szkołach Santa Clausów uczono kandydatów nosić brodę i poduszkę na brzuchu i pokrzykiwać tubalnym głosem „Ho!... Ho!...” Już na wiele miesięcy przedtem ogromne Departament Stores zamawiały żywe renifery, które mają wozić oryginalnego amerykańskiego „świętego”. Fabryki całą parą przygotowywały miliony figur.

Santa Claus w niczym nie przypomina Świętego Mikołaja w dostojnych biskupich szatach. (...)
Amerykański Santa Claus jest to drab brzuchaty z mocno czerwonym nosem, w krótkiej czerwonej kacabai, uwielbiający tumult i wrzask. Toteż nie cieszy się żadnym szacunkiem, a fabryki, wyrabiając go z plastyku lub gumy, zachęcają do kupna, bo jest tak trwały, że endures the hard punishments (wytrzymały na najgorsze traktowanie). Biją go, szczypią i popychają, ale bo też prowadzi się nie jak święty.

Na dworcu poprzez huk reklam, snucie się tragarzy, wrzask i łomot, dochodzą pobożne pienia; to procesja murzyńskich dewotek w grubo krochmalonych krótkich komżach, sterczących do pępka, trzymając zapalone świece, bierze udział w tygodniu competition (zawodów) różnych wyznań. Na zakończenie wjeżdża Santa Claus na motorze Diesla. Już i reny, zdaje się, pójdą do dymisji razem z czołowym renem Red Nose (Czerwononosy), któremu na nosie zapala się i gaśnie czerwona żarówka.

Zdarza się, że towarzyszy mu mistress Santa Claus - pani Santa Claus w grubym negliżu.
Współczesna idea obchodów mikołajowych przeniknęła do krajów o obyczajach i tradycjach odległych od chrystianizmu. Rozwija się na przykład w Japonii i na Karaibach. Odziani w czerwone szaty i czapy, białobrodzi i wąsaci Mikołaje krążą zimową porą po ulicach tysięcy miast na całym świecie. Niestety, nie ominęła Mikołaja komercjalizacja postaw społecznych. Coraz częściej jego wysłannicy uwijają się po wielkich makro, super, hipermarketach. Strasząc i zabawiająac ludzi, głównie dzieci. Zmuszając, by na fali rozluźnienia, zabawy, radości dokonywali nierzadko nadmiernych czy niepotrzebnych zakupów. W rodzaju różowego, puchatego kaczorka, czy podobnego Szkaradka.

Ale, kto wie, może właśnie ten potworek urośnie w naszej pamięci rangi pewnego symbolu. Znaku, przekazu odzwierciedlającego wartości świata minionego dzieciństwa, świata, który wobec oczywistości zaistnienia naszych dzieci i wnuków, odszedł bezpowrotnie (czyżby?) w przeszłość. I tylko trudno, choć wcale wbrew potocznym twierdzeniem, nie niemożliwe, powiedzieć siedmioletniemu terroryście komputerowemu, że ciężarówka z tektury i sklejki, otrzymany na Mikołaja w 1956 roku, przewiozła - ciągnięta za sznurek - tony piachu w piaskownicy. Albo, że nie żadna pretensjonalna Barbie, tylko panna szmacianka, mobilizowała nas do szycia jej sukienek i majteczek ze strzępków wzorzystych gałganków.

Bo jakie by prezenty Mikołaj nam nie przynosił. zawsze będzie wyglądany z taką samą dziecięcą ufnością i wiarą w dobroć. Dobroć człowieka, wobec człowieka.

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto