Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Legia Warszawa - Śląsk Wrocław. Puchar Polski: rewanż formalnością?

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Sliwers
Dwubramkowa zaliczka z pierwszego finałowego meczu czyni Legię kimś więcej niż zdecydowanym faworytem. Głośniej niż o kwestiach sportowych było o rozterkach wojewody mazowieckiego, który nosił się z zamiarem zamknięcia jednej z trybun.

Przy Łazienkowskiej powszechna jest opinia, że puchar to tylko przystawka, a danie główne ma zostać skonsumowane 2 czerwca, po ostatnim meczu sezonu, również ze Śląskiem. Mimo że Jan Urban ani razu nie desygnował w tych rozgrywkach najmocniejszego składu (Dusan Kuciak i Danijel Ljuboja nie zagrali ani minuty), to passa meczów bez porażki Legii sięgnęła już 21. Trzeci z rzędu puchar legioniści mają na wyciągnięcie ręki. Obecny na wczorajszej konferencji prasowej Marek Saganowski mówił, że nie wyobraża sobie, jak gospodarze dzisiejszego meczu mogliby nie wykorzystać takiej szansy.

- Byli po prostu lepsi - to w zasadzie wszystko, co mieli do powiedzenia piłkarze Śląska po pierwszej odsłonie finału. Nie przegrali w Warszawie trzech ostatnich spotkań (dwa w lidze, jeden w superpucharze), ale dziś tylko okoliczności nadprzyrodzone spowodowałaby, że kapitan Sebastian Mila po końcowym gwizdku mógłby podnieść puchar.

Finał w cieniu spekulacji

Kiedy szczegóły organizacyjne widowiska dopinano na ostatni guzik, w kasach zostały pojedyncze sztuki biletów, a piłkarze schodzili do szatni po ostatnim pełnowymiarowym treningu, do akcji wkroczył wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski. Groźba zamknięcia trybuny północnej, tzw. Żylety, była realna. Zarzuty - pod przykryciem meczowej oprawy chowa się ta część audytorium, która łamie przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, odpala race, zasłania twarz tak, że niemożliwa jest identyfikacja przez skanujące kamery. Wojewoda już raz interweniował w tej kwestii i jesienią ubiegłego roku, po derbach Warszawy, zamknął trybunę do końca rundy. Co różni tamtą sytuację od obecnej? Na meczu z Polonią doszło do przepychanek i bójek z ochroną, podpalano krzesełka, zniszczono punkty gastronomiczne i toalety. Straty zostały przez klub oszacowane na ponad 200 tys. złotych. Wówczas decyzja o zakazie wpuszczania kibiców na Żyletę miała swoje silne uzasadnienie i była wręcz oczekiwana.

Wczoraj wojewoda Kozłowski swoją troskę argumentował zagrożeniem potencjalnym, a nie realnym. Od początku rundy wiosennej sytuacja na trybunach unormowała się. Owszem, cześć publiczności nie zrezygnowała z zabronionych pokazów pirotechniki, ale - marne, bo marne, pocieszenie - race nie lądują na płycie boiska, a na widowni nie dochodzi do incydentów na szerszą skalę. Prezes Legii Bogusław Leśnodorski w obszernej odpowiedzi opublikowanej na oficjalnej stronie klubu zmierzył się z zarzutami stawianymi przez wojewodę, który wobec druzgocącej krytyki ze strony środowiska piłkarskiego (za pełnym otwarciem trybun lobował również PZPN) i dziennikarzy (Mateusz Borek na Twitterze zapytał: "Brakuje punktów w sondażach?") nie mógł wyjść z tej konfrontacji jako wizerunkowy zwycięzca. Wobec zapewnień klubu, że szykowana oprawa nie naruszy przepisów prawa oraz pozytywnej opinii służb mundurowych, Kozłowski w końcu ugiął się pod ciężarem argumentów.

Piłkarska publiczność nie należy do grzecznych owieczek. Bywa głośna, nieznośna, zbyt często prymitywna i barbarzyńska, na swój mało elegancki image pracowała latami bezmyślnych, epatujących chamstwem i dziką brutalnością utarczek (np. finał PP sprzed dwóch lat w Bydgoszczy). Co nie znaczy jednak, że z tego powodu należy ograniczać jej prawa obywatelskie - w tym prawo do zwykłego pójścia na stadion, czyli uczestnictwa w wydarzeniu o charakterze kulturalno-rozrywkowym.

Ranga pucharu

PZPN czyni starania, aby w przyszłości finał Pucharu Polski ograniczyć do jednego meczu, rozgrywanego co roku tego samego dnia (mówi się o 3 maja) na tym samym stadionie (mówi się o Narodowym). Obecna formuła ma charakter jednorazowy. Ale czy w naszej ubogiej piłkarskiej rzeczywistości nie sprawdza się lepiej? Nie jest lepszą formą promocji? Na trybunach zasiądzie w sumie 66 tys. widzów, transmisje przeprowadzą dwie stacje telewizyjne, z których jedna uczyniła finał swoim flagowym przedsięwzięciem z szeroką reklamą. Kluby na organizacji zarobią ponad milion złotych, "ludzie mają co robić, interes się kręci”, jak mówił jeden z bohaterów "Młodych Wilków". A i prestiż polskiej piłki raczej na tym nie ucierpi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto