Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Liffe 2013 w pełni - relacja z pierwszych dni festiwalu

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Festiwal LIFFE to najważniejsze w Lublanie wydarzenie filmowe roku. Za mną pierwsze cztery, bardzo intensywne, dni spędzone w miejskich kinach studyjnych (pierwszy atut festiwalu, jako że kina te są często cudownej urody). Oto wrażenia.

Rzecz zaczęła się w środę, 6 listopada. Pierwsze projekcje widziałam w starym Kinie Komuna w samym sercu miasta - małe, kameralne, z uroczą kawiarnią i dobrym sklepem z bio-żywnością w zasięgu ręki, można zapalić papierosa przed seansem albo przejść się na spacer na sam rynek, który jest właściwie po drugiej stronie ulicy. 24-ty festiwal filmowy w Lublanie potrwa do 17 listopada i zobaczyć można będzie na nim dziesiątki naprawdę niezłych filmów - nieosiągalny jest Ozon, bo tylko z napisami słoweńskimi, ale czeka na mnie jeszcze nowy Jarmusch, bracia Cohen i Gilliam na przykład.

"Big Sur" amerykańskiego reżysera Michaela Polisha (dziwne, żeby takie nazwisko odmieniać) to filmowa impresja na temat dni spędzonych przez kultowego bitnika, Jacka Kerouaca, w chałupce ukrytej gdzieś w boskim pejzażu kalifornijskiego Big Sur. Historia opiera się na zapiskach, które później złożyły się na książkę o tym samym tytule. Reżyserowi udało się stworzyć gęsty klimat, który całkiem nieźle oddaje postać Kerouaca w tamtych chwilach - facet zagubiony w wielkim mieście, zbyt podatny na używki, oszołomiony sukcesem, niezdolny do jakiejkolwiek racjonalizacji swojej egzystencji, poszukujący spokoju i kompletnie się w nim nieodnajdujący. Widzimy jego dni w San Francisco, bezustanne imprezy prowadzące do problemów psychicznych, roztrzęsiona postać zapadająca w katatoniczne stany, która próbuje wyrwać się na łono przyrody i spędzić samotnie kilka dni, ale nie potrafi. Rzecz w pewnym sensie tragiczna, okraszona coraz straszniejszymi deliriami, ale zarazem dość realistyczna, z całym swoim artystycznym fatum, pięknymi zdjęciami, pejzażami nie z tej ziemi, ciekawymi dyskusjami (i zupełnie pretensjonalnymi monologami od czasu do czasu), hipisowską seksualną rozwiązłością i beztroską. Wielkim atutem jest muzyka - rzecz była do przewidzenia, skoro skomponowali ją bracia Dessner z The National. Rzecz subtelna, wciągająca, genialnie dopełniająca dzieła.

Dwa kolejne filmy - dwie brytyjskie komedie - wymagały siły charakteru i specyficznego nastroju, by cieszyć w pełni mroczną aurą. Pierwszy z nich, "Filth", autorstwa Jona S. Bairda, to znów adaptacja książki, tym razem autorstwa Irvina Welscha. Rzecz ciężka - przemoc, korupcja, seks, kompletna demoralizacja, a w tle rozpad rodziny i kiełkująca schizofrenia (tudzież inna forma rozrastającego się szybko szaleństwa). W obrzydliwych historiach i scenach, których jesteśmy świadkami, i które mają pomóc głównemu bohaterowi w awansie, a ten w odzyskaniu żony i córki, rzeczywistość stopniowo miesza się z halucynacjami policjanta. I nawet sugestywna, mocna końcówka jest już na tyle zanurzona w tej przedziwnej atmosferze szaleństwa, że w sumie niczego nie możemy być pewni, wychodząc z seansu.

"Sightseers" to z kolei płomienna opowieść o pewnej pozornie supernormalnej i uroczej parze Brytyjczyków - ona ma 34 lata i mieszka z matką, jest wszystkim tym, czego nie widzimy w masowych mediach: robi sobie swetry na drutach, jest przy kości i kompletnie odbiega od wizji kobiety forsowanej przez Playboya. On - nie pytajcie, jeszcze gorzej, do tego ma pewnie kilka lat więcej. Zakochani urywają się z miasta i odbywają beztroską wycieczkę przez Anglię, podziwiając starożytne ruiny i ciesząc się naturą. Cóż z tego, że w międzyczasie odzywają się w nich brutalne skłonności i inni turyści płacą sporą cenę za spotkanie ich na swojej drodze. Zniszczenie zaczyna być clue tej wycieczki i kończy się zaskakująco. Nie do końca przekonuje mnie poczucie humoru tej historii - trochę zbyt przerysowane i wulgarne. Sądząc jednak po reakcjach publiczności, wielu przypadło ono do gustu.

Drugi dzień - ambitnie, cztery projekcje. Zaczęłam od brazylijskiego "Once Upon a Time Was I, Veronica" - przetłumaczony z naturalnym dla polskich interpretatorów wdziękiem "Wszyscy mężczyźni Weroniki". Bardzo zgrabny obraz, choć wyobrażam sobie, że specyficzny i nie dla każdego równie atrakcyjny. Podobała mi się sceneria rajskiego brazylijskiego morza skontrastowanego z brzydką metropolią. Wizja tamtejszego życia, bez idealizacji, a jednak niepozbawiona rozkosznego uroku. Brazylijskiej, metropolitarnej zmysłowości. Przyjemności palenia skręta na tarasie 10-piętrowego wieżowca, tańczenia salsy i przygodnego seksu. Brazylię pokazuje nam Weronika, dziewczę tuż po medycynie, która zaczyna dorosłe życie jako psychiatra w szpitalu. Dołączmy do tego egzystencjalne rozterki, wątpliwości dotyczące przyszłego życia, nieumiejętność związania się, starzejącego się ojca - widmo bezustannych dylematów, odpędzanych przy drinku z koleżankami. Przemiła miejska bajka z marzycielskim finałem. I muzyka wyborna. Nie dajcie się zwieść trailerowi - seksu co prawda w filmie mnóstwo, ale nie przyćmiewa on innych istotnych wątków.

Później było spotkanie z naszym narodowym mistrzem kina - Andrzejem Wajdą. Kino nie po brzegi, ale jednak w miarę pełne. Sporo Polaków. "Lech Wałęsa" okazał się być dobrym filmem - bardzo dynamicznie opowiedziana historia, świetna nowofalowa muzyka, oczywiście kupa polskich banałów, klisz, religijności i patriotyzmu, ale rzecz musiała być odpowiednio podniosła, skoro pochodziła od Wajdy. Były prezydent został pokazany takim, jakim go znamy - z porywczym charakterem, kontrowersyjną polszczyzną, specyficznym poczuciem humoru i wrodzonym talentem do liderstwa. Przyglądająca mu się Oriana Fallaci, prowadząca z nim wywiad, który klamrą opina całość, sygnalizuje dysonans tej postaci, paradoks czasów wypychających go na czoło narodu. Ta wielka intelektualistka spotkała się z ciekawą łamigłówką. Wreszcie widzimy zaplecze Solidarności i robotniczych strajków (często przypadkową rolę i obecność Wałęsy w niektórych działaniach), oglądamy tak świetnie znane z telewizji i prasy sceny z lat 80-tych, oraz przyglądamy się sporadycznie rodzinnej rzeczywistości Wałęsów. Dzięki tej wielowątkowości trudno się znudzić, a historia opowiedziana jest ładnie i wartko. Można mieć dość banałów Wajdy,

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto