Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

LM: Skromne zwycięstwo Chelsea nad Liverpoolem

Krzysztof Baraniak
Krzysztof Baraniak
W meczu półfinałowym piłkarskiej Ligi Mistrzów Chelsea Londyn pokonała przed własną publicznością drużynę Liverpoolu 1:0. Mimo przeciętnej gry "The Blues" zasłużenie wygrali z słabo dysponowanymi gośćmi i przybliżyli się do ateńskiego finału.

Kilkaset milionów euro na boisku, dwaj taktyczni geniusze na ławkach trenerskich i wiele tysięcy kibiców na trybunach Stamford Bridge w Londynie. Pojedynki Chelsea z Liverpoolem urosły w ostatnich latach do rangi europejskich szlagierów. Fani obu drużyn do dziś mają w pamięci półfinałowe starcie Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy to "The Reds" pokonali "The Blues" po niesłusznie uznanej bramce, kilka dni później triumfując w całych rozgrywkach. Nie ulega zatem wątpliwości, że piłkarzom żadnej ze stron motywacji i chęci walki brakować nie mogło.

Po początkowym rozpoznawaniu czujności rywala, pierwsi do ataku ruszyli gospodarze. Już w siódmej minucie przed doskonałą szansą na zdobycie gola stanął Frank Lampard, lecz mocne uderzenie angielskiego pomocnika z najwyższą klasą obronił Jose Reina. Chwilę później zaskoczyć bramkarza Liverpoolu próbował jeszcze Andriy Shevchenko, lecz po jego strzale piłka poszybowała wysoko ponad poprzeczką. To zawodnicy Chelsea sprawiali lepsze wrażenie, nie potrafiąc jednak osiągnąć nic poza przewagą w środku pola. W 20. minucie w obręb "szesnastki" gości dośrodkował Joe Cole, a Didier Drogba powinien pokonać hiszpańskiego bramkarza. Pozostawiony bez opieki obrońców najlepszy snajper w ekipie Jose Mourinho nie trafił w piłkę i wynik na tablicy świetlnej nie uległ zmianie. Zmasowane ataki londyńczyków minimalnie niecelnym uderzeniem z rzutu wolnego zwieńczył aktywny Lampard.

Co się odwlecze, to nie uciecze. Po niespełna dwóch kwadransach gry Chelsea mogła cieszyć się z prowadzenia. Akcję Liverpoolu przerwał Ricardo Carvalho i błyskawicznym podaniem na prawą stronę boiska uruchomił Drogbę. Reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej kolejno wyprzedził i oszukał piękną sztuczką techniczną Daniela Aggera, by za chwilę wyłożyć piłkę wbiegającemu w pole karne Joe Cole'owi. 26-letni Anglik bez problemu postawił przysłowiową kropkę nad "i", a Stamford Bridge ogarnął kibicowski wybuch euforii.

W następnych minutach zawodnicy "The Blues" skupili się na kontrolowaniu przebiegu meczu, w czym specjalnie nie przeszkodzili im pogrążeni w dziwnym amoku przyjezdni. Podopieczni Rafy Beniteza nie potrafili choćby w najmniejszym stopniu zagrozić bramce Petra Cecha. Jeśli Chelsea nie grała rewelacyjnie, to Liverpool spisywał się wręcz słabo.

Po pierwszej połowie w pojedynku taktycznego geniuszu Mourinho i Beniteza prowadzi ten pierwszy. Gospodarze stworzyli sobie większą ilość sytuacji strzeleckich, przeważając w niemal każdym elemencie gry i zasłużenie prowadzą z zagubionymi piłkarzami "The Reds".

Tuż po przerwie na bramkę Cecha ruszyli, a raczej przyczołgali się goście. Niecelne strzały niewidocznych dotychczas asów drużyny, Stevena Gerrarda i autora dwóch trafień w ligowym pojedynku z Middlesbrough oraz lekkie uderzenie Riise były wyraźnym sygnałem w wykonaniu żądnych wyrównania gości. W 54. minucie na boisku pojawił się wreszcie wyczekiwany przez znaczną część kibiców Peter Crouch. Strzelec sześciu goli w tej edycji Champions League zmienił bezproduktywnego Craiga Bellamy'ego. Pewni swego gospodarze momentalnie dali się zepchnąć do głębokiej defensywy, lecz i ta sytuacja nie trwała zbyt długo.

W obliczu sennej gry obu zespołów jedynym budzikiem dla widzów były komiczne wypowiedzi znanego komentatora TVP, przeplatane z głośnymi rykami zgromadzonych na Stamford Bridge kibiców. Przez blisko dwadzieścia minut dwudziestu dwóch kupionych za grube miliony piłkarzy nie potrafiło skonstruować składnej akcji ofensywnej, skupiając się głównie na jak najdłuższym posiadaniu piłki. Liverpoolowi nie pomogły kopiowane z Tomasza Hajty wyrzuty z autu w wykonaniu Riise, akrobatyczne popisy Croucha czy nawet waleczne zapędy Gerrarda. W cieniu samych siebie z pierwszej połowy zostawali także gracze Chelsea, co zapewne nie spodobało się trenerowi Mourinho. Portugalski szkoleniowiec delegował na boisko Salomona Kalou. Po przydługim zastoju świetną akcję zawodnicy "The Blues" stworzyli w 81. minucie. Po precyzyjnym zgraniu Drogby, na bramkę Reiny mocno uderzał Lampard, jednak bramkarz gości z największym trudem zapobiegł stracie drugiego gola. Swoje szanse mieli jeszcze wprowadzony na murawę Shaun Wright-Philips i niezawodny Drogba, lecz do ostatniego gwizdka sędziego wynik nie uległ już zmianie.

Po wczorajszym rewelacyjnym widowisku w Manchesterze, dzisiejsze starcie w Londynie musiało być dla wszystkich sympatyków pięknego futbolu gorzkim rozczarowaniem. Na Stamford Bridge zabrakło nagłych zwrotów akcji, błyskotliwych ataków obu zespołów czy indywidualnych popisów gwiazd. Chelsea dzięki przebłyskowi możliwości Drogby i mądrości taktycznej wywalczyła zamierzone trzy punkty. Summa summarum, kwestia awansu do ateńskiego finału pozostaje nierozstrzygnięta, a rewanżowe spotkanie na Anfield Road już dziś zapowiada się nader ciekawie.

Chelsea Londyn 1:0 Liverpool FC

bramka: Joe Cole (29. minuta)

Chelsea: Petr Cech - Paulo Ferreira, Ricardo Carvalho, John Terry, Ashley Cole - John Obi Mikel, Frank Lampard, Claude Makelele, Joe Cole - Andriy Shevchenko, Didier Drogba

Liverpool: Jose Reina - Alvaro Arbeola, Daniel Agger, Jamie Carragher, John Arne Riise - Steven Gerrard, Xabi Alonso, Javier Masherano, Boudewijn Zenden - Craig Bellamy, Dirk Kuyt

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto