Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Londyn 2012. Siatkarzy podróż z nieba do czyśćca

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
O pierwszy od 32 lat awans do fazy medalowej będzie trudniej niż prognozowano przed igrzyskami. Mylili się ci, którzy za wcześnie uwierzyli, że droga polskiej reprezentacji będzie usłana różami.

Stara olimpijska prawda głosi, że każdej drużynie zdarza się słabszy dzień. Dzień, kiedy nie jest sobą, kiedy proste sytuacje wydają się nabierać najbardziej skomplikowanych form, kiedy nie czuje się lekkości i luzu, tak potrzebnych w dyscyplinie, w której kontakt z piłką trwa ułamki sekund, a każda akcja przynosi punkt.

Dla biało-czerwonych ten dzień nadszedł aż dwa razy: z Bułgarią, która rozstrzelała nas zagrywką i atakiem oraz Australią, świetnie czytającą naszą grę i brawurowo broniącą w polu. O ile pierwsi z nich od lat przynależą do szerokiej europejskiej i światowej czołówki, to Australijczyków traktowano jako kopciuszka, który solidarnie do spółki z Wielką Brytania przyjechał zebrać baty.

Przed rozpoczęciem zmagań w londyńskim Earls Court Exhibition Centre wiele mówiło się o tym, że zaletą Polaków jest wszechstronność - po równo dzielą akcenty w obronie i ataku, siłę mieszają z techniką, pod okiem doświadczonego włoskiego szkoleniowca nabrali sprytu i wyrachowania, zachowują chłodną głowę w końcówkach setów, z czym u poprzednich szkoleniowców bywało różnie.

Owa wszechstronność okazała się jednak wadą, bo w krytycznym momentach nie wiadomo było, gdzie szukać swojej szansy, którym elementem możemy odwrócić bieg wydarzeń, do kogo Łukasz Żygadło ma zaadresować najważniejsze piłki. Gdy niepewności zaczyna towarzyszyć nerwowość, przepis na porażkę jest już gotowy.

Tak zdenerwowanego Anastaziego jak dzisiejszego ranka jeszcze nie widzieliśmy. Wrzeszcząc próbował wstrząsnąć zespołem, który charakteryzowała pasywność, brak zaangażowania, strach przed uniknięciem błędu, brak odwagi. Nawet ziejący energią, doświadczony 34-letni Krzysztof Ignaczak, najbardziej pozytywna postać kadry, nie zdołał zainspirować kolegów.

W tym miejscu warto poruszyć temat wyborów personalnych trenera. Mianowanie kapitanem ostoi spokoju Marcina Możdżonka, z którego twarzy nie można wyczytać żadnych emocji, u niejednego obserwatora siatkówki wywołało zdumienie. Czy to on ma dać sygnał do walki, toczyć negocjacje z sędziami, być sprawnym łącznikiem na linii zawodnicy-sztab - pytano. Można domniemywać, że spokój ducha, odpowiedzialność i racjonalność środkowego miały udzielić się reszcie zespołu. Do startu w Londynie nie było cienia wątpliwości, że mianowanie Możdżonka miało uzasadnienie, ale dziś widać, że jest on nieobecny w chwilach kryzysu.
W roli rozgrywającego obsadzono przeżywającego reprezentacyjne zmartwychwstanie Łukasza Żygadło, bardziej solidnego rzemieślnika niż niesterowalnego artysty w stylu Pawła Zagumnego, który nie wyrywa się taktycznym rygorom i wizje trenera skrupulatnie realizuje na boisku.

Krewki Zbigniew Bartman jest drużynie niezbędny dla równowagi charakterologicznej, ale za często bywa nieregularny - po efektowny zbiciu w trzeci metr pola rywala następne kilka piłek potrafi łatwo, czasami za łatwo, wyrzucić w aut, nieczysto plasuje. Zdaje się, że nadal poznaje tajniki pozycji atakującego, ale igrzyska nie wybaczają błędów.

W oczy rzuca się ograniczony kredyt zaufania Anastaziego dla rezerwowych, który tak długo jak pozwala na to sytuacja na boisku, trzyma wyjściowy skład. Wchodzącymi (poza Zagumnym i Kosokiem z oczywistych względów) są typowi zawodnicy zadaniowi - nie idzie w przyjęciu Michałowi Winiarskiemu, pojawia się Michał Kubiak, choć wiadomo, że w ataku nie otrzyma wielu piłek. Niemal wyłącznie na zagrywkę wchodzą Jakub Jarosz (pierwszy dłuższy fragment zaliczył dopiero dziś) i Michał Ruciak.

Nasi siatkarze czują ciężar igrzysk, które swoją otoczką, rozmachem organizacyjnym, prestiżem i blichtrem przykrywają każde inne rozgrywki. Po raz pierwszy jechali wymieniani jednym tchem w gronie faworytów i z tą rolą musieli/muszą zmierzyć się mentalnie. Na razie zamiast pierwszego miejsca w grupie i ćwierćfinałowego starcia prawdopodobnie z Niemcami w nagrodę, czeka na nas Rosja lub Brazylia. Co prawda nie stoimy na straconej pozycji, bo ze Sborną wygraliśmy mecz o 3. miejsce na ostatnich mistrzostwach Europy, a wicemistrzów olimpijskich trzykrotnie ograliśmy w grupie Ligi Światowej, a potem jeszcze w Final Six. Rzecz w tym, że w naszym zasięgu leżało uniknięcie konfrontacji takiego kalibru już w tej fazie.

Cofnijmy się 8 lat wstecz, do igrzysk w Atenach. Niespodziewane grupowe porażki z Grecją i Francją (ograliśmy za to najwyżej notowaną Serbię, obrońców tytułu) sprawiły, że w 1/4 finału trafiliśmy na będących u szczytu formy Brazylijczyków. Wynik był łatwy do przewidzenia.

Pozostaje nam wierzyć, że limit błędów jest na wyczerpaniu, a Anastazi nie zatracił swojego nadzwyczajnego instynktu, który dał nam medale na wszystkich czterech imprezach, na których prowadził polska kadrę.

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto