Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Małysz już nie jest jedyny. Kryształowa Kula dla Stocha

Dawid Bożek
Dawid Bożek
Jaki jest przepis na Kryształową Kulę? Wystarczy, że przez cały sezon skacze się równo i daleko. Nie trzeba wygrywać 13 zawodów w sezonie, czy też ścigać słabnącego lidera na finiszu sezonu. Ile zawodników, tyle sposobów. Ważny jest efekt.

25 marca 2007 roku Adam Małysz zwyciężył w ostatnim w sezonie konkursie Pucharu Świata i odebrał Kryształową Kulę. Kamil Stoch w tych samych zawodach zajął 11. miejsce, bijąc przy okazji swój rekord życiowy w długości lotu (210,5). Od tego momentu Kamil Stoch sezon po sezonie piął się w górę pucharowej drabinki, tymczasem Małysz do końca swojej kariery nie zwyciężył już więcej w klasyfikacji generalnej cyklu. Mało kto wierzył, że po Małyszu ktoś w Planicy podniesie w górę to trofeum. Kiedy Małysz zakończył przygodę ze skakaniem, wśród kibiców panowała jednoznaczna opinia, że na powtórkę z rozrywki nie ma co liczyć. Że Kamil jest skoczkiem solidnym, ale niezdolnym do wygrywania nie tylko wielkich imprez, ale także Kryształowej Kuli.

Zmiana postawy

Potrzeba było tych trzech lat, aby opinia o potencjale Stocha zaczęła się zmieniać. Już w sezonie 2010/2011 Kamil był dziesiątym skoczkiem świata. Rok później był już piąty, a w minionym sezonie ustąpił pola tylko Gregorowi Schlierenzauerowi i Andersowi Bardalowi, będąc już złotym medalistą mistrzostw świata.

I nagle okazało się, że marzenia o Kryształowej Kuli stawały się takie mniej odległe. Choć nie brakowało wątpliwości. Pytano: „Czy Kamil jest w stanie dominować przez cały sezon?”. Przecież zdobywca tego trofeum powinien być uosobieniem wielkiej formy oraz seryjnego wygrywania w zawodach. Takim zawodnikiem był przecież Adam Małysz i tacy byli również Ahonen, Morgenstern, Schlierenzauer czy Ammann. Stoch nie pasuje do tego towarzystwa.

Ale ten sezon był co najmniej dziwny. W pierwszej połowie sezonu mieliśmy aż 11 zwycięzców konkursów. Można było typować wciąż tych samych zawodników, a ostatecznie i tak wygrywał ktoś inny. Wyglądało to tak, jakby nie chciał okrywać kart, pokazać pełni swoich możliwości. Wszak jest to sezon olimpijski i każdy chce trafić z formą właśnie na igrzyska w Soczi. Niech nie zwiedzie nikogo fakt, że Kamil Stoch począwszy od konkursów w Engelbergu aż do dziś (z przerwami po Sapporo oraz Falun) był odziany w żółty plastron lidera Pucharu Świata. Nie wygrywał seryjnie, nie wyrobił sobie zawczasu jakiejś wielkiej przewagi nad rywalami. Cały czas widział cień goniącego go Petera Prevca i dopiero po Soczi Polak odjechał Słoweńcowi.

Każda taktyka jest skuteczna

W ostatnich latach Puchar Świata był wywalczany na różne sposoby. Byli tacy, którzy na przestrzeni całego sezonu nie schodzili z piedestału i bili rekordy zwycięstw w jednym sezonie (jak choćby Schlierenzauer i jego 13 wiktorii w sezonie 2008/2009 czy 10 wygranych rok temu). Byli tak zwani. „mistrzowie pierwszej części sezonu”, którzy już na starcie odjeżdżali rywalom tak daleko, że już w połowie cyklu byli dumnymi posiadaczami Kryształowej Kuli (przypadek Morgensterna w sezonie 2007/2008 oraz 2010/2011). Niektórzy dopiero pod koniec Pucharu Świata byli nie do zatrzymania (Ammann cztery lata temu). Piorunujące finisze miał również Adam Małysz (sezony 2002/2003 oraz 2006/2007), choć zdarzało się, że już wcześniej zapewniał sobie triumf w Pucharze Świata.

I ten jeden, szczególny przypadek – Anders Bardal. Norweg wsławił się rzadko spotykaną proporcją nakładów do efektów. Jemu do wygrania całego cyklu wystarczyły trzy zwycięstwa, a łącznie dwunastokrotnie stanął na podium. Ubogo.

Do jakiej grupy należy zaliczyć Kamila Stocha? Coś pomiędzy Bardalem a Ammannem i Małyszem. Z tym pierwszym łączy go fakt małej liczby zwycięstw w sezonie, choć Kamil i tak w tym zestawieniu jest dwa razy lepszy od Norwega (Stoch w tym sezonie wygrywał sześciokrotnie). Z drugiej strony po dwóch złotych medalach olimpijskich forma Stocha się ustabilizowała, co pozwoliło mu nie tylko skutecznie odeprzeć ataki Petera Prevca, ale także, jak za naciśnięciem przycisku „turbo”, odjechać innym w tabeli. Już przed Soczi zanotował dublet w Willingen, potem dołożył wygrane w Lahti oraz Kuopio. To był moment zwrotny zmagań o Kryształową Kulę. Choć jeszcze w Oslo Prevc miał teoretyczne szanse na triumf w Pucharze Świata, nikt już nie wierzył w cud.

Spokój z tyłu

Forma Stocha w tym sezonie przybierała formę sinusoidy. Po czterech niemrawych konkursach, w których często plasował się poza pierwszą dziesiątką, w Neustadt oraz w Engelbergu nastąpił wybuch – dwa zwycięstwa (w Neustadt oraz Engelbergu), po którym stawiano go w roli murowanego kandydata do triumfu w Turnieju Czterech Skoczni. Po świętach Bożego Narodzenia przyszło jednak niewielkie załamanie formy. Nie był to kryzys, bo przecież – jak wspominał w Wiśle: „trudno kryzysem nazwać sytuację, kiedy po wygranych konkursach nadal wchodzę do pierwszej dziesiątki zawodów, a nawet ocieram się o podium”. Symboliczny błysk jednak zniknął. Na szczęście nie na długo. Po opuszczeniu zawodów w Sapporo i utracie żółtego plastronu lidera, wrócił na czele stawki. Wielka forma przyszła w odpowiednim momencie – tuż przed igrzyskami – i od tej pory Polak śmiało kroczył po Kryształową Kulę.

Ale Polacy mają to do siebie, że nawet w obliczu faktu dokonanego, jakim jest sukces sportowy, próbują sobie wyobrazić ewentualny negatywny scenariusz (na zasadzie „co jednak by się stało, gdyby…”). Powodem takiego myślenia jest aktualna dyspozycja Severina Freunda. Stratę 294 punktów, jaką miał Niemiec przed igrzyskami do Kamila Stocha, zredukował do 97 „oczek”. Niemiec w tym okresie triumfował aż czterokrotnie (najwięcej ze wszystkich), i dzięki dzisiejszemu zwycięstwu na Bloudkovej Velikance w Planicy wskoczył na drugie miejsce w PŚ. Gdyby na tym etapie sezonu miał o 100 punktów więcej (czytaj: gdyby nie zawalił konkursów w Engelbergu oraz Turnieju Czterech Skoczni), walka o zwycięstwo w Pucharze Świata toczyłaby się do samego końca.

Tak się jednak nie stało. Kamil Stoch przez ostatnie trzy lata zaprzeczył trzem tezom. Po pierwsze, potrafi zwyciężać w pojedynczych zawodach. Po drugie, nie straszne mu wielkie imprezy. Po trzecie, udowodnił, że jest w stanie od Klingenthal do Planicy skakać równo i daleko. Nie musi przy tym seryjnie wygrywać zawodów, notować mocnych początków czy też finiszów sezonu. Styl w tym przypadku ma drugorzędne znaczenie. Liczy się przecież efekt. Kamil Stoch jest obecnie najlepszym skoczkiem narciarskim na świecie. Mamy kolejną klasyfikację, w której Adam Małysz nie jest sam.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto