Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Międzynarodowy Festiwal Kryminału 2014 - dzień czwarty

Weronika Trzeciak
Weronika Trzeciak
Katarzyna Bonda i Mariusz Czubaj
Katarzyna Bonda i Mariusz Czubaj Weronika Trzeciak
31 maja, podczas czwartego dnia XI Międzynarodowy Festiwal Kryminału, odbywały się kryminalne warsztaty literackie, sesja naukowa i wykłady. Jednak najważniejszym punktem programu była Uroczysta Gala wręczenie Nagrody Wielkiego Kalibru.

Od rana trwała sesja naukowa "Droga do kryminału". Wśród poruszanych tematów znalazły się m.in. "Ohydne życie! Ohydne miasto! Nostalgia flâneura, czyli miejskie wędrówki komisarza Maigret", "Stare kryminały - o powieściach Jerzego Edigeya" oraz "Kryminał jako forma bardziej pojemna. Kampania Marcina Króla".

O godz. 14.30 odbyło się spotkanie autorskie Katarzyny Bondy i Mariusza Czubaja (była to impreza towarzysząca). Pisarze promowali swoje najnowsze książki - "Pochłaniacz" i "Martwe popołudnie", które są pierwszymi częściami serii. Autorzy musieli opowiedzieć o swoich nowych bohaterach i stworzyć im portrety psychologiczne. Moją fotorelację z tego wydarzenia możecie zobaczyć tutaj.

O godz. 16 rozpoczął się wykład "Polskie trupy eksportowe - o tłumaczeniach i karierze między narodowej" poprowadzony przez Zygmunta Miłoszewskiego. Był to jeden z najciekawszych wykładów, obok wystąpienia Jana Gołębiowskiego, dotyczącego profilowania seryjnych przestępców.

Autor kryminałów opowiadał o swoich kontaktach z tłumaczami i śmiesznych sytuacjach z tym związanych. Rozpoczął od opowieści o swoich kontaktach z Terezą, tłumaczką na czeski. Ta bardzo sympatyczna pani zadzwoniła i zapytała, czy może wyjaśnić z nim kilka spraw. Zaczęła od tego, że jest miłośniczką ornitologii i w związku z tym ma problem. W jednej ze scen książki "Ziarno prawdy" pojawiają się kruki na murze i trotuarze, i prowadzą drugoplanowego bohatera do miejsca odkrycia zwłok. Otóż to byłoby niemożliwe, gdyż kruki są bardzo płochliwe, pewnie chodziło o gawrony. Miłoszewski uznał, że chodziło mu o czarne ptaki. Na co tłumaczka spytała: duże czy małe? - Nie wiem, takiej średniej wielkości - odpowiedział autor. Tłumaczka upierała się, że to nie mogą być kruki, bo są małe i bardzo płochliwe, i nigdy by się nie zbliżyły do ludzi. Spytała czy może napisać, że to gawrony. - Droga pani jest mi to absolutnie obojętne, proszę napisać, że to są gawrony - zapewnił Miłoszewski.

Tłumaczka miała jeszcze kilka uwag: w tym samym sensie (kodeksu karnego) jest używane słowo artykuł i paragraf; pisownie bengalskiego imienia pewnej aktorki; Teodor Szacki wyszedł przez furtkę na ulicę Kościelną (a jest to ulica Katedralna), autor napisał, że 4 lutego 1921 roku urodził się indyjski polityk i żył 84 lata - okazuje się, że urodził się 21 października 1920 roku i żył 85 lat; młodzi patrioci śpiewają coś na melodię Międzynarodówki, tłumaczka znalazła tę melodię i uznała, że nie pasuje, kazała zanucić, okazało się, że to Warszawianka; mokre kropelki to pleonazm, napisał, że cytaty są z Ewangelii, a były ze Starego Testamentu. Pani Tereza we wszystkim miała rację.

- Zawsze jak jedzie zagranicę, mówi, że książka jest jego, a w obcym języku książka jest nasza, czyli moja i tłumacza. Dlatego, że zawsze w każdym języku jest to książka inna. Ja nie jestem szaleńcem nadmiernie przywiązanym do swojej prozy, który uważa, że tylko oddanie w 100 procentach jej sensu i treści jest właściwe. Bo to tłumacz jest zazwyczaj dobrym pisarzem w swoim własnym języku. I to on musi zrobić tak, żeby to było to samo, ale w tym języku atrakcyjne - przyznał Miłoszewski.

Jest takie włoskie powiedzenia traduttore traditore (tłumacz zdrajca), zawsze coś ginie w tłumaczeniu, że to nigdy nie jest to samo. Miłoszewski uważa, że to nie do końca prawda. To nie musi być mniej, to może być więcej. Miłoszewski czyta swoje książki po angielsku i stwierdził, że są miejsca, w których te książki są lepsze po angielsku niż w oryginale. Może dlatego, że angielski się dobrze nadaje do tłumaczenia prozy kryminalnej, bo tam się narodziła. A może tłumaczka Antonia jest lepszą pisarką od niego. I nawet w przekładzie ten sam tekst brzmi lepiej.

Miłoszewski miał nawet propozycję wydania swojej książki w Indiach. Oczywiście się zgodził, zażartował, że choćby po to żeby koledzy zazdrościli. Okazuje się, że to nie będzie przekład, oni dokonują adaptacji. Biorą utwór oryginalny i tak go wolno modelują. To jest mniej więcej ta sam historia, ale to się dzieje w Indiach, bohaterowie są hinduscy, dodana jest odpowiednia ilość wątków romansowych. Uznał, że to go kompletnie nie interesuje. To jest duży rynek. Jak cały świat to cały świat.
Autor był ostatnio w Turcji razem z Wojtkiem Kuczokiem na panelu dotyczącym polskiej literatury i jej przekładu na turecki. Jest taka rocznica urzędowa, 600 lat od nawiązania stosunków dyplomatycznych z Turcją. W bibliotece, w której się odbywał panel, były dwie osoby, z czego jedna to organizator. I był też tłumacz. Wyglądało to jak w komedii, prowadzący zadawał upiornie nudne pytania, że zostawił ich bez szans zainteresowania słuchacza. Jedno z pytań brzmiało: jak państwo oceniacie rozwój literatury polskiej po roku 1989 w stosunku do tego, co pisano w Polsce w latach 80. Wojtek Kuczok stwierdził, że właściwie trudno to oceniać, Polska zachłysnęła się wolnością, pisaliśmy kiedyś bardzo dużo w różnych gatunkach. Tłumacz mówił przez 10 minut, opowiadał, modulował głos. Niemożliwe, by to wszystko powiedział, ale często tak jest, że tłumacze dodają coś od siebie, co uznają za stosowne. Dla niego Wojtek był prawdziwym pisarzem, a Zygmunt kimś mniej ważnym, bo zajmującym się literaturą rozrywkową. Miłoszewski odpowiedział na to samo pytanie, naprodukował się, bo ma zacięcie publicystyczne. Na co tłumacz skwitował to jednym stwierdzeniem.

Następnie Miłoszewski powiedział o swoich tłumaczach, z którymi się przyjaźni - Antonii (tłumaczce na angielski), Kamilu (tłumaczowi na francuski) oraz Bożenie (tłumaczce na ukraiński). Antonia jest bardzo dowcipna, jest świetna w limerykach, żartach słownych. Jest przy tym bardzo wykształcona językowo, jest ambasadorką angielskiego humoru. dzięki temu książki autora po angielsku są bardziej komediowe niż po polsku. Kamil to typ poważny, ale bardzo sympatyczny. Zawsze zakłada marynarkę, gdy idzie do restauracji. Byli razem na przyjęciu u ambasadora w Paryżu i był najlepiej ubrany. Bożena bardzo silnie kieruje się emocjami. Przetłumaczyła powieści Marka Krajewskiego na ukraiński iw pewnej chwili ze współpracą coś poszło nie tak. Uznała, że ta powieść była zbyt krwawa i zbyt mroczna. I że w tym momencie życia, w którym jest, nie ma siły, by zajmować się takimi strasznymi zbrodniami. Bo ma małe dziecko, żyje czym innym. Miłoszewski nie wiem, jak będzie z ich współpracą. Długo negocjowała, że bohater ma ukraińskie nazwisko, przedstawiony jest w złym świetle, i w dodatku takie samo imię jak jej mąż - Anatol. I czy nie dałoby się tego zmienić.

Autor wytłumaczył, jak radzą sobie tłumacze z tym, co jest nieprzetłumaczalne (gry słowne, odniesienia do polskiej rzeczywistości i kultury). Są dwa sposoby:
- tłumaczenie po bożemu z przypisami (jak praca naukowa, wychodzi pół strony przypisów),
- edycja tekstu wraz z autorem (trzeba albo wyrzucić, albo przeredagować pewne fragmenty).

Nie myśli o karierze międzynarodowej przy pisaniu. Jednak zaczął zwracać uwagę na nazwiska, by potem dobrze wyglądały w tłumaczeniu. Na szczęście najnowsza powieść, którą kończy, dzieje się w Olsztynie, a tam są warmińskie, mazurskie, niemieckie nazwiska.

Jeśli ludzie w jakiś sposób postrzegają Polskę, to przez to co do nich trafia za pośrednictwem fikcji literackiej, a nie wiadomości telewizyjnych. My podobnie czerpiemy obraz np. Skandynawii ze szwedzkich, duńskich, norweskich kryminałów takich jak Mankella czy Lackberg. W "The New York Times" w "The Independent" ukazały się artykuły z tą samą tezą, czy kryminały polskie zdetronizują skandynawskie. Hipotetycznie, jeśli tak się stanie, to czy to znaczy, że na nas spoczywa większa odpowiedzialność za wizerunek Polski w świecie?

W "Ziarnie prawdy" poruszany jest problem antysemityzmu, Polska jawi się jako kraj ksenofobów. Po wydaniu tej książki w Stanach i Izraelu wielu dziennikarzy dzwoniło i pisało o wywiady. Połowa z nich nigdy się nie ukazała. Nie chciał potwierdzić mitu strasznego polskiego antysemity, bo to nieprawda. Dzwonili z jedną tezą, jakoby Polacy zaczynają dzień od tego, że zjadają żydowskie noworodki, jeśli jakiegoś znajdą. Autor się z tym kłócił, bardzo zdecydowanie. Zwracał uwagę na to, że posługują się strasznymi stereotypami, wiedzę o Polsce czerpią z Wikipedii, po pobieżnej lekturze.

Teraz "Ziarno prawdy" tłumaczy się we Francji. Ludzie Ci lubują się w tym, by mówić, jakimi Polacy są antysemitami. Ale już się szykuje na wojnę z Francuzami. - Kupiłem już książki historyczne i jestem specjalistą od francuskiego antysemityzmu - przyznał Miłoszewski.

Na zakończenie autor stwierdził, że rola pisarzy kryminalnych stanie się ważniejsza niż dziennikarzy. Dlatego należy uważać na słowa.O godz. 17 odbył się wykład "Zbrodnia i tiara. Papiestwo w dobie "Pornokracji" poprowadzony przez Zbigniewa Mikołejko. Profesor ma ogromną wiedzę na temat historii religii, jednak nie bardzo potrafi ją ciekawie zaprezentować. Jego wykład podobał mi się najmniej z całego Festiwalu.

Prowadzący wyjaśnił, że tytuł wykłady nie nawiązuje do Dostojewskiego i jego "Zbrodni i kary". Pornokracja to określenie techniczne, fachowe, nie metafora. To okres, przy którym epoka Borgiów to jest opowieść dla sentymentalnych panienek. Pornokracja okres w I poł. X w., który rozpoczął się od pontyfikatu papieża Sergiusza III, a skończył się wraz ze śmiercią papieża Jana XII, w którym silny wpływ na papiestwo miała rodzina Teofilaktów (a szczególnie Teodora i jej córka Marozja).
Wraz z prowadzącym zagłębialiśmy się w niechlubnej historii papieży, którzy posuwali się do haniebnych czynów, by dojść do władzy. Apogeum okrucieństwa wydarzyło się pod koniec X wieku, kiedy to jeden z papieży wywlókł z grobu zwłoki swojego poprzednika, posadził go na tronie, osądził i zbezcześcił ciało.

Okres ten związany był z upadkiem starożytnego Rzymu, pozostały ruiny, gruzy różnych rzymskich wspaniałości, w których gnieździła się najgorsza bieda, odosobnione wyspy człowieczeństwa i twierdze potężnych, zwalczających się rodów. Ziała tam pustka, grasowali bandyci, nieustannie działa się zbrodnia. Pustka była tak wielka, bo z wielkiego, wielomilionowego miasta, stolicy Imperium, niewiele zostało. Także jeśli chodzi o ludność. Zaledwie kilkanaście tys. mieszkańców. Dekoracja tej strasznej historii jest właśnie taka, jeśli chodzi o kolorystykę, to były to barwy czarne i czerwone.

Był okres korowodu okrucieństwa i zbrodni. Dawniejsi historycy kościoła nazywali tę epokę wiekami ciemnymi. Niektórzy nadal używają określenia mroki średniowiecza. Nie należy jednak używać tego terminu, gdyż średniowiecze (to późniejsze) było jedną z najwspanialszych epok w dziejach Zachodu, miało swoje niebywałe wielkości. Nowoczesność powinna jej pozazdrościć z pewnych względów, także w sprawach demokracji.

Mikołejko mówił o takiej epoce, która była epoką mrocznego świtu 1000-letniej epoki zwanej średniowieczem. Kiedy to w spazmach zniszczenia i konwulsyjnych zbrodniach rodził się świt nowej Europy. Działo się zdziczenie, barbaria niesamowita. Przez Europę przewalały się fale ludów, rządne łupów, ziemi, krwi lub hordy uciekające przed innymi, jeszcze bardziej barbarzyńskimi hordami. To czas najazdów Węgrów, Słowian, Normandów, Longobardów, Scytów i nie wiadomo kogo jeszcze.

Nie można widzieć tylko w tym czasie krwi i zwęglenia. To także czas budowania. Są rzeczy, które w tej epoce jaśnieją - postacie, jak św. Benedykt z Nursji, św. Grzegorz I Wielki oraz piękne dzieła - benedyktyńskie klasztory, Irlandia zielona wyspa, gdzie powstały najpiękniejsze książki Zachodu, dekorowane cudownie rękopisy, mozaiki z Rawenny, chmara romańskich kościołów. Wśród tej pychy i rozpusty były rzeczy piękne i szlachetne.

W początkach średniowiecza patronem był Chrystus Pantokrata, panujący, królujący, zmartwychwstały, dla późnego średniowiecza, po zarazie, Chrystus boleściwy, cierniem ukoronowany, biczowany. To jest szersza sceneria.

Między rokiem 500 a 1000 o tron papieski zabiegało, a nawet się na niego wdarło podstępem albo siłą, aż 12 niekanonicznych, nieuznawanych przez kościelną tradycję, antypapieży. Wcześniej było ich tylko 5. Nie lepiej było też z legalnymi następcami św. Piotra. Jak obliczył to pewien amerykański prawnik, w ciągu zaledwie 94 lat, między rokiem 872 a 965 na tronie papieskim zasiadło aż 33 papieży. Zaś między rokiem 896 a 904 (czyli w ciągu 8 lat) aż 9, czyli tylu, co w całym XX wieku. Ta niezwykła rotacja nie zawsze była wynikiem naturalnych zgonów. Kłopot polega na tym, że o wielu przedwczesnych odejściach papieży ze świata nie bardzo można coś konkretnego powiedzieć. Źródła są pełne luk, niejasności, roi się w nich od plotek, niecnych oskarżeń zwalczających się stronnictw, zmyśleń. Wiadomo za to, że z pewnością w całym średniowieczu zamordowano 8 papieży i paru antypapieży. Nie należy ich lekceważyć, gdyż niektórzy z nich byli potężniejsi niż legalni dziedzice. Najprawdopodobniej otruto Stefana IX-X, Sergiusza IV, Grzegorza V, Jana XIV, Hadriana III i antypapieża Bonifacego VII.

Życie pontifeksów, dziedziców Piotrowego tronu było takie jak w utopijnym stanie natury według Thomasa Hobbesa - krótkie, niebezpieczne i brutalne. Kilku pontifeksów trwało na papieskim tronie ledwie kilka miesięcy albo nawet kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt dni. Dlatego niektórzy z wybranych próbowali wymówić się z tego zaszczytu. Hadrian II, papież z IX wieku, zanim zdecydował się na objęcie papieskiego tronu, był wybierany dwukrotnie. Było bezpardonowo i niebezpiecznie. O obsadzenie tronu papieskiego swoim kandydatem zmagały się na poły zbójeckie stronnictwa Rzymu, koterie duchownych, namiętny rzymski lud i rozmaici władcy lokalni lub imperialni. Krew lała się bardzo często, trupy zaściełały ulice, spiskowano przeciwko sobie, powszechnie się zdradzano. Grały namiętności, zbrodnia ścigała zbrodnię, szaleństwo ścigało szaleństwo. Zgorszeniu nie było końca. A samemu wyborami papieży towarzyszyły sceny, przy których obrady polskiego Sejmu dzisiaj mogłyby uchodzić za oazę spokojnego i bogobojnego dążenia do kompromisu.

Mimo to większość chętnych darła się wszelkimi możliwymi siłami na tron, nie bacząc na nic i ponaglając wysiłki. Antypapież Laurenty Wawrzyniec sięgał po tron dwukrotnie, doprowadzając do schizmy laurencjańskiej. Antypapież Teodor był wybierany dwukrotnie, ustąpił jednak legalnym papieżom. To samo stronnictwo wybrało antypapieża Paschalisa, który przez kilka miesięcy zasiadał na tronie, następnie został przez papieża Sergiusza I uwięziony w klasztorze, gdzie zmarł z głodu. Jeszcze gorszy był los antypapieża Konstantyna II, który rządził Rzymem ponad rok. Został zabity przez Longobardów, którzy wprowadzili na tron jednodniowego antypapieża Filipa, a następnie przywrócili władzę legalnemu Stefanowi III-IV.

Jeszcze większe zasługi miał Anastazy Bibliotekarz, który w 855 roku został mianowany kardynałem prezbiterem rzymskiego kościoła św. Marcelego. Większość czasu spędzał jednak w Akwilei poza diecezją, co było zakazane. Odmawiał powrotu, został więc ekskomunikowany, potem dwukrotnie obłożony anatemą (klątwą). Mimo to stronnictwo cesarskie osadziło go na tronie po śmierci Leona IV. Zajął siłą Lateran, uwięził legalnego papieża Benedykta III, wzbudził jednak niechęć duchowieństwa i ludu, przez co został zmuszony do wystąpienia. Zdołał się pojednać z papieżem, który sprowadził go do stanu świeckiego. Za pontyfikatu Mikołaja II, został opatem kościoła św. Marii na Zatybrzu. Zdjęto z niego kary kościelne i powierzono mu funkcję bibliotekarza, którą sprawował dożywotnio. Mimo to 867 roku został ponownie ekskomunikowany i z powodu oskarżeń o współudział w zbrodniach skazany na śmierć, ale zdołał się jakoś wywinąć i stał się nawet delegatem papieskim. Mikołejko przytoczył kilka innych krwawych przykładów tej bezpardonowej walki.

Ani antypapieże ani papieże nie grzeszyli anielstwem, np. św. Paschalis I (papież) zwykł wtrącać wrogów do więzienia, gdzie wydłubywano im oczy. Cesarz wymusił na nim, żeby nie brał udziału w tym osobiście. Nic innego nie mógł zdziałać.

Jednak najważniejszym punktem programu była Uroczysta Gala wręczenie Nagrody Wielkiego Kalibru. Tegorocznym laureatem został Marcin Wroński za "Pogrom w przyszły wtorek". Pisarz był nominowany już 6 razy i wreszcie doczekał się statuetki. Jak podkreśliła Janina Paradowska, po raz pierwszy Jury było jednomyślne i przyznało nagrodę z pełnym przekonaniem. Wroński otrzymał także Nagrodę Wielkiego Kalibru Czytelników. Moją fotorelację z tego wydarzenia możecie zobaczyć tutaj.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto