Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Muzyka w TV, czyli oczopląs

Ryszard
Ryszard
Ryszard Krasowski
Wychowujemy się na muzyce. Każdy z nas ma swoje ulubione piosenki i ulubionych wykonawców. Wszyscy lubimy słuchać i oglądać tych, którzy starają się jak mogą, by uprzyjemnić nam czas.

Niektórzy spotykają się na żywo ze swoimi idolami, biorąc udział w ich koncertach w klubach, teatrach, salach koncertowych, stadionach. Jednak większość z nas zapoznaje się z muzyką, słuchając radia, czy oglądając telewizję.

Radio ma to do siebie, że nie emituje obrazu i w związku z tym nie ma potrzeby wpatrywać się w nie jak sroka w gnat. Można więc podczas słuchania muzyki zajmować się czymkolwiek i rozkoszować się płynącymi z pudełka dźwiękami. Telewizja natomiast zmusza nas do siedzenia przed nią i wpatrywania się w to, co ukazuje się na jej ekranie.

I wszystko byłoby cacy, gdyby nie pełni życia i energii realizatorzy muzycznych programów telewizyjnych i ich koledzy kamerzyści. Bardzo często odnosi się wrażenie, że wszystkim im się gdzieś spieszy. Można ich też porównać do muzyków grających w orkiestrze. Ale w jakim stylu ta orkiestra gra?

Z szybkości zmian jednego obrazka w drugi widać, że realizatorowi programu nie są obce instrumenty klawiszowe. Gra na swojej konsoli, przyciskając kolorowe klawisze, tak jakby grał na fortepianie. Z tą różnicą jednak, że z fortepianu płynie muzyka, zaś z konsoli realizatora programu płynie jeden chaos. Człowiek stara się wsłuchać i wydobyć coś przyjemnego dla oka, ale tak naprawdę nie ma na czym go zawiesić. Obrazek goni obrazek z szybkością światła. Gdyby realizator miał przed sobą nuty, prawdopodobnie byłyby to nie ósemki, czy szesnastki, a prawdopodobnie "64". A może mu się wydaje, że jest wybitnym artystą i tworzy „muzykę” ponadczasową?

Artyści zazwyczaj mówią, że tworzą dla siebie. Ale tak naprawdę, to nie da się z takiej twórczości dla siebie wyżyć i lepiej byłoby gdyby tworzyli dla kogoś, a najlepiej dla tych, co kupują. Ci, którzy tworzyli dla siebie, dopiero po śmierci zostają docenieni. Ale wtedy nie mogą się już nacieszyć tym, co osiągnęli. A więc artysta realizator musi się pogodzić z tym, że sławny będzie, kiedy go już nie będzie. Ale póki jest, powinien tworzyć dla publiczności, czyli widzów, a nie dla siebie.

Telewizorów jest więcej niż oglądających na żywo koncert i ci, którzy przed tymi telewizorami siedzą, chcieliby przyjrzeć się występującemu w programie artyście. Co więcej, jeśli ten artysta występuje w towarzystwie grupy tanecznej w tle, człowiek chciałby nacieszyć oko układem tanecznym i nie tylko. Ale, gdzie tam! Marzenie ściętej głowy! Realizator programu ma swoją wizję spektaklu. Noga, ręka, udo, włosy, buty, uzębienie, gryf gitary, schodek, światło, nie wiadomo co, dach, bęben... Obraz w telewizorze wygląda tak, jakby realizator cierpiał na chorobę Parkinsona i nie mógł biedny opanować drgań palców swojej ręki. Ale to jest pół biedy.

Drugą połowę biedy stanowią kamerzyści, którzy wykazują znajomość wszystkich tajników gry na instrumentach dętych, a szczególnie puzonów. Jedną z części tego instrumentu jest suwak, za pomocą którego można wydobywać z puzonu dźwięki o różnej wysokości. Tuba kamery nie zmienia swojej długości, ale jej obiektyw jest wykorzystywany bezlitośnie.

Zbliżenie, odjazd, zbliżenie, odjazd, zbliżenie, odjazd, zbliżenie... Że jemu tak się nie znudzi! Jemu może nie, ale tym, co siedzą przed ekranem telewizora? Poza tym trzeba przyznać, że kamerzyści dysponują niezłą kondycją fizyczną. Nie dość, że dźwigają na ramionach, albo przed sobą kamery, to jeszcze biegają w te i wewte, pokonując co najmniej dystans maratonu. Całe szczęście, że dzisiejsze kamery są bezprzewodowe. Co by to się działo, gdyby za kamerzystami podążał „służący” z kabelkiem?

I tu chyba jest pies pogrzebany. Program rozrywkowy wygląda w telewizji tak jak wygląda, ponieważ ktoś dał wolną rękę realizatorom i kamerzystom. Jedni i drudzy wykonują swoją pracę, ale wydaje się, że nie zwracają żadnej uwagi na to, czy to, co robią, da się zjeść. Kwestia gustu i smaku? Pewnie tak. Czy w tym pośpiechu, bieganinie i klikaniu klawiszami jest jakiś sens? Czy realizatorzy programów rozrywkowych zapoznają się ze scenariuszem programu? Czy reżyser i twórca takiego programu zaplanował ilość kliknięć klawiszami na konsoli i ilość kilometrów przemierzonych przez kamerzystów?

Czy aby to wszystko, to nie jeden wielki przypadek? Ot nacisnę, pobiegam i może coś z tego będzie.

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto