Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie oglądaj się (za tą książką w księgarni)

Marcin Bobiński
Marcin Bobiński
Okładka "Nie oglądaj się"
Okładka "Nie oglądaj się"
"Nie oglądaj się" Karin Fossum to norweska powieść, która przypłynęła do nas na fali popularności skandynawskiego kryminału. Niestety, tym razem fala nie wyrzuciła na brzeg skarbu.

Po sukcesie książek Henninga Mankella także inni wydawcy postanowili skorzystać na popularności kryminałów ze Skandynawii. Czasem okazuje się to być kierunek słuszny jak w przypadku szwedzkiego "Zmierzchu", czasem niestety trafia do nas literatura niższych lotów. Porównania do wspomnianego Mankella i zachwyty zamieszczone na okładce "Nie oglądaj się" są z pewnością na wyrost, bo z pewnością nie jest to "obowiązkowa lektura dla miłośników gatunku", a i zamieszczona na stronie internetowej wydawcy pochlebna opinia aktora Marcina Dorocińskiego to żadna zachęta.

A potencjalnie mógłby to być hit. Już sama sceneria jest niepokojąca. Niewielka osada położona gdzieś nad fiordem, w której popełnione zostaje morderstwo, to świetny pretekst, by pokazać mechanizmy zachodzące w małej społeczności, kiedy sprawcą zbrodni jest prawdopodobnie jeden z jej członków. Niestety, psychologii tu jak na lekarstwo, jest za to polityczna poprawność, bo mamy tureckiego imigranta - sąsiada idealnego jak z materiałów propagandowych, policjanta pouczającego, że to dobrze, kiedy dziecko (akurat uprowadzone, bo wsiadło do furgonetki) jest ufne wobec obcych i rozmawia z każdym, bo "takie dzieci najlepiej sobie radzą we współczesnym świecie". Zresztą ten sam policjant - główny bohater książki, komisarz Konrad Sejer - nieraz jeszcze zaskakuje. Kiedy ma powiedzieć rodzicom zamordowanej nastolatki o śmierci dziecka, zapowiada, że wykorzysta "odpowiedni zestaw słów i zwrotów, którego teraz, po długiej praktyce, używa z dużą pewnością siebie". A kiedy już staje przed matką i ojcem ofiary, wypala: "- Nie zwrócę wam Annie, (...) ale mam nadzieję, że uda mi się odkryć, dlaczego musiała umrzeć". Rzeczywiście, lata doświadczenia procentują...

Autorka uznała najwyraźniej, że dla przyciągnięcia uwagi czytelnika należy sięgnąć po mocne bodźce, więc mamy skandalizujący zestaw obowiązkowy - nagie zwłoki nastolatki ze szczegółowym opisem sekcji zwłok i rozważaniami, czy została zgwałcona, podejrzenie o pedofilię i trener drużyny dziewczęcej z wyrokiem za gwałt. Ale trzeba jakoś ożywić akcję, skoro przez dwie strony opisuje się, na którym piętrze komendy siedzą prawnicy i "że zatrzymanych trzeba doprowadzać na przesłuchania". Dowiadujemy się też, że oficer dyżurny "jest przedstawicielem komendy w kontaktach ze światem zewnętrznym" i że praca ta "wymaga wiele elastyczności i cierpliwości". Nic więc dziwnego, że sprawa zabójstwa to dla policjanta "prezent pod choinkę", bo wreszcie kończy się nuda. Policja potrafi też być ostra. Komisarz Sejer chce zmusić wszystkich, którzy przejeżdżali obok miejsca zbrodni w czasie jej popełnienia do zgłoszenia się na komendę. Zmuszanie odbędzie się przez ogłoszenie z prośbą.

Samej intrydze brakuje finezji. Jeden z bohaterów przez mniej więcej dwie trzecie książki usiłuje otworzyć zaszyfrowany plik z zapiskami zamordowanej dziewczyny. Męczy się wpisując hasło za hasłem, aż wreszcie (kiedyś w końcu trzeba akcję posunąć do przodu) dzwoni do specjalistycznej firmy, która w godzinę łamie zabezpieczenia i nagle - deus ex machina - wszystko staje się jasne. Denerwuje finał. Po pierwsze, autorka sięga też po tanie chwyty z amerykańskich filmów klasy B - kiedy wszystko wydaje się zakończone, w ostatniej scenie pojawia się sugestia, że zło przetrwało, czym otwiera się drogę dla kontynuacji. Po drugie - kontynuacja niestety będzie, bo polski wydawca już zapowiada kolejny tom.

Pojawiają się też dosyć dziwne wpadki. Jedna z bohaterek kupuje dodatkową antenę, by oglądać... norweską telewizję. Śmiem przypuszczać, że w oryginale było to po prostu TVNorge, jak nazywa się główny norweski kanał, a tylko przekład spowodował, że nagle nazwa stała się określeniem pospolitym. Można by winić tłumacza, ale... nie wiadomo, którego, bo wydawca zdecydował się na praktykę wręcz XIX-wieczną i zlecił przekład nie z norweskiego oryginału, lecz z angielskiego tłumaczenia. Zadziwiający zwyczaj.

Podsumowując: jeśli macie ochotę na coś norweskiego, wybierzcie łososia.

Karin Fossum "Nie oglądaj się", przekład Ewa Bolińska, Znak, Kraków 2008

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto