Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oldschoolowy Łukasz Zagrobelny (o płycie "Ja tu zostaję")

Redakcja
Okładka płyty Łukasza Zagrobelnego.
Okładka płyty Łukasza Zagrobelnego.
Wizytówką Łukasza Zagrobelnego stała się piosenka śpiewana przez niego w duecie z Eweliną Flintą "Nie kłam, że kochasz mnie". Bywalcy Teatru Roma mogą go jeszcze kojarzyć z rolą Enjolrasa w musicalu "Les Misérables". I ci ostatni pewnie nie będą zachwyceni płytą "Ja tu zostaję".

Na trzeciej solowej płycie Łukasza Zagrobelnego (po debiutanckiej "Myśli warte słów" i wydanym w 2009 roku krążku "Między dźwiękami") wydanej przez Sony Music, a wyprodukowanej przez Bogdana Kondrackiego znajduje się jedenaście piosenek utrzymanych w stylu charakterystycznym dla polskiego big beatu i popu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. W wywiadzie dla "Gazety Ostrowieckiej" artysta powiedział, że ten styl jest mu najbliższy. -Odnajduję się w takim repertuarze i chyba słychać, że to co robię jest autentyczne-mówił we wspomnianej rozmowie z Pawłem Słowińskim. I właśnie do tej autentyczności można mieć najwięcej zastrzeżeń, bo choć Zagrobelny sprawnym wokalistą jest, co udowodnił choćby we wspomnianym na wstępie musicalu wystawianym w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma, to tutaj jakoś piszącego te słowa nie przekonał. Osobiście trochę mi go szkoda dla takich piosenek, jak większość tych, które znalazły się na płycie (jej premiera odbyła się 26 marca 2012 roku): mało zróżnicowanych, słabych literacko.

Są tu wprawdzie przeboje, mogące się podobać i nawet łatwo wpadające w ucho, jak choćby tytułowe "Ja tu zostaję", "U mnie maj", utwór otwierający soundtrack, "Twój i mój świat". Niestety, moim zdaniem nie są to piosenki, zdatne „chodzić za słuchaczem” i do których chciałbym nieustannie wracać. Najmocniejszym, w moim przekonaniu, elementem płyty jest duet z Grażyną Łobaszewską, "Może za jakiś czas" (w nieco "przesłodzonej", jak na mój gust, instrumentacji). Ale to przecież utwór sprzed kilkudziesięciu lat! Te nowe napisane m.in. przez Jacka Szymkiewicza, Bartka Dziedzica, Karolinę Kozak, Marcina Rozynka i samego Zagrobelnego zawierają co prawda sporo pozytywnej energii, a chórki przywodzą na myśl czasy, gdy żaden szanujący się piosenkarz nie śpiewał bez towarzyszenia "Alibabek", "Partity" czy "Pro-Contry", ale chyba mają ograniczone szanse na trwalsze zaistnienie w świadomości melomanów.

Ta właśnie bigbitowa stylizacja wydaje mi się być mało autentycznym i nie do końca udanym naśladownictwem muzyki lat 60. i 70. XX wieku. Zdecydowanie daleko tej płycie do utrzymanego w podobnym klimacie krążka Ani Rusowicz „Mój big bit”, jakże autentycznego i niemonotonnego pod względem kompozycyjnym.

Paradoksalnie materiał ten nie daje też, niestety, odpowiedniego pola do popisu jako wokaliście samemu Łukaszowi Zagrobelnego, którego głos z towarzyszeniem (zbyt) wielu ozdobników brzmi trochę mdło, a w starciu z kunsztem Łobaszewskiej wypada momentami dosyć cienko. Jestem jednak przekonany, że nowa płyta tego przystojnego i autentycznie utalentowanego wokalisty znajdzie swoich zwolenników, a zwłaszcza zwolenniczki (wśród nich jest moja koleżanka, która pożyczyła mi płytę do przesłuchania i recenzji). Ja poczekam na krążek Łukasza Zagrobelnego z bardziej różnorodnym materiałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto