Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Polska B" - bez szkół, przychodni, sądów...

Stanisław Cybruch
Stanisław Cybruch
Na gospodarczej i społecznej mapie Polski zaczyna uwidaczniać się wyraźny podział na rejony bardziej i mniej rozwinięte. Widać też coraz wyraźniejszy podział pod wieloma innymi względami. Upadają firmy, likwidowane są szkoły, apteki, przychodnie...

Kilka lat temu, kiedy Irlandia była jeszcze na drodze rozwoju, pewien redaktor telewizyjny odwiedził ten piękny kraj, aby zdać sprawę i uświadomić polskim słuchaczom i widzom, jak doszło do irlandzkich sukcesów. Zaczął od tego, że w odległych latach Irlandia wpadła w skrajną biedę, więc ludzie za chlebem jechali w szeroki świat – najwięcej osiadło w USA. Likwidowano wtedy w Irlandii wszystko po kolei: szkoły, przedszkola, żłobki, szpitale, przychodnie, zakłady pracy, urzędy, banki. Bo na nic państwu i właścicielom firm nie starczało pieniędzy.

Potem, dzięki pomocy Unii Europejskiej, Irlandia zaczęła się dźwigać z upadku i przyszedł czas na jej wszechstronny rozwój. Gospodarka zaczęła rosnąć w oczach. Teraz, ze środków unijnych, irlandzki dobrobyt zaczyna zakwitać niczym łąka wiosenna lub ogrody saskie – mówił redaktor. Rosną domy, powstają nowe zakłady pracy, szkoły i przedszkola, rozwija się sektor bankowy – w ogóle szczęście kraju i ludzi widać na każdym kroku, tuż kwitnącego szczęścia Królestwa Brytyjskiego, czyli u jego boku.

Stąd już było blisko niektórym naszym politykom do słynnego powiedzenia: Polska też może być zieloną wyspą! Uwierzcie mi! I była, ponoć – przez kilka lat. Gdy wokół, u naszych bliskich i dalszych sąsiadów - plenił się perz i zakwitały kąkole, bo kryzys i bieda – u nas, niestety wszystko ok; kryzysu nie było, choć wokół się swawolił. U nas, chyba im się sprzedał. Nie ważne, że bryndza, mizeria, nędza, niedola, niedostatek i ubóstwo. Nie ważne, że z drogami, szpitalami, szkołami i koleją - tarapaty, utrapienie i zgryzoty – u nas wszystko ok. Tylko inni mają kłopoty.

Tymczasem "Rzeczpospolita" alarmuje: "Planowane jest zamknięcie co trzeciego sądu i co dwunastej szkoły. Powstaje kulturalna i gospodarcza pustynia" – to właśnie stan faktyczny w dzisiejszej Polsce. Gazeta zauważa a ludzie widzą na co dzień, że likwidowane są lokalne poczty, dworce kolejowe, kina, szkoły, ośrodki zdrowia i biblioteki.
Firmy przemysłowe przenoszą się w okolice wielkich miast. Powiatowe i gminne elity ludzi dobrze wykształconych kurczą się, bo jadą tam, gdzie są potrzebni. Życie państwa koncentruje się w zaledwie kilku aglomeracjach: w Warszawie, Trójmieście, Wrocławiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu i Łodzi.
W tradycyjnie dobrze rozwiniętych wsiach normalne życie zaczyna zamierać. Zamknięta szkoła, poczta, apteka, przychodnia, a nawet ostatni sklep. W wielu wsiach coraz trudniej kupić znaczek, wysłać list czy zapłacić rachunek, bo w ostatnich latach zamknięto blisko 400 wiejskich placówek pocztowych.

W mniejszych miastach planuje się likwidację 122 małych sądów rejonowych. Samorządom gminnym i miejskim coraz trudniej utrzymać szkoły, więc je – w klimacie silnych protestów społecznych - zamykają. W tym roku taki los może spotkać ok. 2,5 tys. szkół w całym kraju. To rekordowo dużo, wszak w zeszłym zamknięto około 2 tysięcy.

Niech rządzący udadzą się na prowincję, do małego miasteczka, czy na wieś. Niech dowiedzą się jak trudno, czasem wręcz niemożliwie jest dostać do urzędu gminy, czy powiatu. Linie autobusowe i kolejowe stale są krojone. W efekcie coraz mniej jest połączeń autobusowych i kolejowych. "Z rocznika statystycznego GUS wynika, że w 2000 roku z regularnych połączeń autobusowych skorzystało 826,6 mln podróżnych. W 2010 roku już tylko 476,1 mln" – pisze rp.pl. Polacy przestają jeździć autobusami i pociągami, bo na prowincji ich już prawie nie ma.

"Trójkąt bermudzki. Chyba nawet za cara Mikołaja tak źle nie było. Czasem się zastanawiam, czy jakby nas przyłączyli do Łukaszenki, to nie byłoby łatwiej – denerwuje się Barbara Jankowska, która w Niemirowie, małej miejscowości nad Bugiem, odwiedza matkę. Niedawno, 19 marca, zniknął stamtąd autobus "obiadowy", którym mieszkańcy mogli dojechać do pobliskich większych miejscowości: Mielnika czy Siemiatycz" – cytuje "Rzeczpospolita".

O tym, co się dzieje złego w Polsce, dobrze wiedzą naukowcy a przede wszystkim ludzie na prowincji. Niestety, nie wiedzą o tym politycy, którzy podejmują ważne decyzje o życiu społeczeństwa. Prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, prof. Julian Auleytner mówi: "Takie cięcia to degradacja lokalnych środowisk, podcinanie im korzeni". Cóż, kiedy rządzący myślą jedynie o swoich korzeniach.

Zdaniem prof. Auleytner, jeśli nie ma komunikacji autobusowej ani kolejowej, to wiadomo, że trudno dostać się na pocztę, do lekarza czy urzędu, że brakuje oferty kulturalnej czy sportowej, a młodzi uciekają do dużych miast i za granicę. Obserwuje się zjawisko stosunkowo największej emigracji z najsłabiej rozwiniętych województw - podkarpackiego i podlaskiego.

Dziś na mapie gospodarczej Polski najprężniej rozwija się stolica. Nic dziwnego – zasyca cały liczący się w kraju biznes. W Warszawie i kilku okolicznych miejscowościach funkcjonuje ponad pięćset firm, spośród 2000 największych w kraju. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji, do stolicy co roku przyjeżdża za pracą i pozostaje kilkadziesiąt tysięcy Polaków (saldo migracji: 12,7 tys. osób). Poza Warszawą jeszcze tylko na Górnym Śląsku, zarejestrowana jest blisko dziesiąta część największych polskich spółek.

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto