Kilka lat temu, kiedy Irlandia była jeszcze na drodze rozwoju, pewien redaktor telewizyjny odwiedził ten piękny kraj, aby zdać sprawę i uświadomić polskim słuchaczom i widzom, jak doszło do irlandzkich sukcesów. Zaczął od tego, że w odległych latach Irlandia wpadła w skrajną biedę, więc ludzie za chlebem jechali w szeroki świat – najwięcej osiadło w USA. Likwidowano wtedy w Irlandii wszystko po kolei: szkoły, przedszkola, żłobki, szpitale, przychodnie, zakłady pracy, urzędy, banki. Bo na nic państwu i właścicielom firm nie starczało pieniędzy.
Potem, dzięki pomocy Unii Europejskiej, Irlandia zaczęła się dźwigać z upadku i przyszedł czas na jej wszechstronny rozwój. Gospodarka zaczęła rosnąć w oczach. Teraz, ze środków unijnych, irlandzki dobrobyt zaczyna zakwitać niczym łąka wiosenna lub ogrody saskie – mówił redaktor. Rosną domy, powstają nowe zakłady pracy, szkoły i przedszkola, rozwija się sektor bankowy – w ogóle szczęście kraju i ludzi widać na każdym kroku, tuż kwitnącego szczęścia Królestwa Brytyjskiego, czyli u jego boku.
Stąd już było blisko niektórym naszym politykom do słynnego powiedzenia: Polska też może być zieloną wyspą! Uwierzcie mi! I była, ponoć – przez kilka lat. Gdy wokół, u naszych bliskich i dalszych sąsiadów - plenił się perz i zakwitały kąkole, bo kryzys i bieda – u nas, niestety wszystko ok; kryzysu nie było, choć wokół się swawolił. U nas, chyba im się sprzedał. Nie ważne, że bryndza, mizeria, nędza, niedola, niedostatek i ubóstwo. Nie ważne, że z drogami, szpitalami, szkołami i koleją - tarapaty, utrapienie i zgryzoty – u nas wszystko ok. Tylko inni mają kłopoty.
Tymczasem "Rzeczpospolita" alarmuje: "Planowane jest zamknięcie co trzeciego sądu i co dwunastej szkoły. Powstaje kulturalna i gospodarcza pustynia" – to właśnie stan faktyczny w dzisiejszej Polsce. Gazeta zauważa a ludzie widzą na co dzień, że likwidowane są lokalne poczty, dworce kolejowe, kina, szkoły, ośrodki zdrowia i biblioteki.
Firmy przemysłowe przenoszą się w okolice wielkich miast. Powiatowe i gminne elity ludzi dobrze wykształconych kurczą się, bo jadą tam, gdzie są potrzebni. Życie państwa koncentruje się w zaledwie kilku aglomeracjach: w Warszawie, Trójmieście, Wrocławiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu i Łodzi.
W tradycyjnie dobrze rozwiniętych wsiach normalne życie zaczyna zamierać. Zamknięta szkoła, poczta, apteka, przychodnia, a nawet ostatni sklep. W wielu wsiach coraz trudniej kupić znaczek, wysłać list czy zapłacić rachunek, bo w ostatnich latach zamknięto blisko 400 wiejskich placówek pocztowych.
W mniejszych miastach planuje się likwidację 122 małych sądów rejonowych. Samorządom gminnym i miejskim coraz trudniej utrzymać szkoły, więc je – w klimacie silnych protestów społecznych - zamykają. W tym roku taki los może spotkać ok. 2,5 tys. szkół w całym kraju. To rekordowo dużo, wszak w zeszłym zamknięto około 2 tysięcy.
Niech rządzący udadzą się na prowincję, do małego miasteczka, czy na wieś. Niech dowiedzą się jak trudno, czasem wręcz niemożliwie jest dostać do urzędu gminy, czy powiatu. Linie autobusowe i kolejowe stale są krojone. W efekcie coraz mniej jest połączeń autobusowych i kolejowych. "Z rocznika statystycznego GUS wynika, że w 2000 roku z regularnych połączeń autobusowych skorzystało 826,6 mln podróżnych. W 2010 roku już tylko 476,1 mln" – pisze rp.pl. Polacy przestają jeździć autobusami i pociągami, bo na prowincji ich już prawie nie ma.
"Trójkąt bermudzki. Chyba nawet za cara Mikołaja tak źle nie było. Czasem się zastanawiam, czy jakby nas przyłączyli do Łukaszenki, to nie byłoby łatwiej – denerwuje się Barbara Jankowska, która w Niemirowie, małej miejscowości nad Bugiem, odwiedza matkę. Niedawno, 19 marca, zniknął stamtąd autobus "obiadowy", którym mieszkańcy mogli dojechać do pobliskich większych miejscowości: Mielnika czy Siemiatycz" – cytuje "Rzeczpospolita".
O tym, co się dzieje złego w Polsce, dobrze wiedzą naukowcy a przede wszystkim ludzie na prowincji. Niestety, nie wiedzą o tym politycy, którzy podejmują ważne decyzje o życiu społeczeństwa. Prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, prof. Julian Auleytner mówi: "Takie cięcia to degradacja lokalnych środowisk, podcinanie im korzeni". Cóż, kiedy rządzący myślą jedynie o swoich korzeniach.
Zdaniem prof. Auleytner, jeśli nie ma komunikacji autobusowej ani kolejowej, to wiadomo, że trudno dostać się na pocztę, do lekarza czy urzędu, że brakuje oferty kulturalnej czy sportowej, a młodzi uciekają do dużych miast i za granicę. Obserwuje się zjawisko stosunkowo największej emigracji z najsłabiej rozwiniętych województw - podkarpackiego i podlaskiego.
Dziś na mapie gospodarczej Polski najprężniej rozwija się stolica. Nic dziwnego – zasyca cały liczący się w kraju biznes. W Warszawie i kilku okolicznych miejscowościach funkcjonuje ponad pięćset firm, spośród 2000 największych w kraju. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji, do stolicy co roku przyjeżdża za pracą i pozostaje kilkadziesiąt tysięcy Polaków (saldo migracji: 12,7 tys. osób). Poza Warszawą jeszcze tylko na Górnym Śląsku, zarejestrowana jest blisko dziesiąta część największych polskich spółek.
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?