Autorka scenariusza, Karolina Szablewska (ta sama, spod której pióra wyszły "Listy do M.", do dziś po kilku latach od premiery dobrze się oglądające) opowiada tym razem historię stricte odzwierciedlającą tytuł "Po prostu przyjaźń". ściślej rzecz określając scenarzystka opowiada kilka historii o przyjaźni, bowiem film zrealizowany przez Filipa Zylbera ze zdjęciami Jana Holoubka ma konstrukcję wielowątkową, a postacie w niej pojawiające się nie mają ze sobą ściślejszych związków. Poza grupą, która zna się od czasów nauki w liceum, kiedy to ich wychowawca (Marcin Perchuć) zainaugurował wspólne wyprawy w góry i wciąż są one kontynuowane. Ta pokazana w filmie jest wyjątkowa, bowiem pan profesor chwilę wcześniej wygrywa - trochę za sprawą swej przyjaciółki Aliny (Sonia Bohosiewicz) - pokaźną kwotę pieniędzy, dzięki czemu może wyjazd w góry swoim towarzyszom zasponsorować. Ale ten wyjazd stanie się też okazją do pewnych rozliczeń wśród przyjaciół, z których jedna osoba, Julia (Agnieszka Więdłocha) skrywa pewną smutną tajemnicę, z którą wszyscy będą musieli się zmierzyć; inna, Grzegorz (Maciej Zakościelny), zdecyduje się wyznać, że jest obecnym partnerem żony (Katarzyna Dąbrowska) swojego najlepszego kumpla i wspólnika, Kamila (Piotr Stramowski) i wychowuje ich córkę. Kolejny wątek dotyczy Ivanki (Magdalena Różczka), kobiety sukcesu i singielki z wyboru, która nagle postanawia mieć dziecko, nie wchodząc jednocześnie w stały związek. Na dawcę nasienia wybiera idealnego (jak o nim mówi) Patryka (w tej roli pokazujący niezwykle przekonująco swoje komediowe emploi Bartłomiej Topa), zamieszkującego w sąsiednim apartamencie. No i jest jeszcze wystawiona na próbę wieloletnia przyjaźń profesora Szymona (dobrze zagrana charakterystyczna rola Krzysztofa Stelmaszyka) z niejakim Cichym (Przemysław Bluszcz), który namawia swojego szacownego kolegę do składania fałszywych zeznań w sprawie spowodowania przez siebie wypadku drogowego. Szymon, po początkowej odmowie, postanawia załatwić sprawę inaczej, by nie stracić przyjaciela i jednocześnie pokazać prawdziwe okoliczności wypadku. Wbrew oczekiwaniom nie wszystkie wątki kończą się happy endem, co nie przeszkadza widzom wyjść z kina w pogodnym nastroju, uświadomieni, że przyjaźń stanowi jedną z największych (poza miłością, o której powstało zdecydowanie więcej dzieł filmowych) wartości w życiu człowieka.
I ta mało odkrywcza myśl jest jedną z nielicznych - poza dostarczeniem w miarę przyzwoitej rozrywki - wartości filmu "Po prostu przyjaźń" Filipa Zylbera. Można by tu jeszcze dodać doskonałe popisy aktorskie w epizodycznych rólkach Anny Polony (babcia Waleria) i Jana Peszka (dyrektor szpitala). Generalnie jednak cały świat przedstawiony w tej produkcji jest dość schematyczny i uproszczony, postaci zarysowane są dość grubą kreską i dość pobieżnie (vide: Jadźka grana przez Aleksandrę Domańską), nie zawsze stwarzając świetnym skądinąd wykonawcom pole do pełnego popisu aktorskiego. Akcja toczy się, zwłaszcza w pierwszej części filmu, dość ślamazarnie, nabierając żwawszego tempa w drugiej części wzbogaconej przez udatne sytuacje i dialogi humorystyczne, w których bryluje zwłaszcza Bartłomiej Topa. Powie ktoś - to niewiele. Może i tak, przesadą jednak byłoby zaliczyć do straconych dwie godziny spędzone na seansie.
Filip Chajzer o MBTM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?