Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

PŚ w Klingenthal: Sędziowie bezradni. A może zbyt konsekwentni?

Dawid Bożek
Dawid Bożek
Skocznia w Klingenthal
Skocznia w Klingenthal Matthias Gruber
Weekend z Pucharem Świata w skokach w Klingenthal pokazał dobitnie, że bez względu na to, gdzie odbywa się inauguracja sezonu, warunki pogodowe mogą skutecznie uniemożliwić rozegranie zawodów nawet na świetnie przygotowanych obiektach.

Kiedy Walter Hoffer po zakończeniu sezonu 2011/2012 zapowiadał, że w kalendarzu Pucharu Świata potrzebne są zmiany i czas pożegnać się z nudnym rozpoczęciem sezonu w Kuusamo, wielu kibiców skoków odetchnęło z ulgą. Wszak perspektywa ciągłego przekładania lub odwoływania zawodów w tym umiejscowionym niedaleko koła podbiegunowego obiektu nareszcie odejdzie w cień. Choć pod koniec listopada w większej części Europy śnieg nie zawsze chce spaść, organizatorzy zawodów PŚ niejednokrotnie pokazywali, że mimo to potrafią przygotować znakomicie obiekt do zimowej rywalizacji.

Było tak rok temu w Lillehammer, nie inaczej było również podczas minionego weekendu w Klingenthal. Ładny obiekt, 70 zawodników gotowych do rywalizacji. Trybuny, owszem, nie były wypełnione kibicami do ostatniego miejsca, ale do tego widoku w tym miejscu zdążyliśmy się przyzwyczaić. Nawet podczas niedzielnych zawodów poprószył śnieg, co było swego rodzaju symbolicznym rozpoczęciem sezonu. Nic tylko skakać.

A jednak po raz kolejny trzy grosze do rywalizacji dodał wiatr. Najpierw w sobotę, podczas drużynówki skutecznie uniemożliwił rozegranie II serii (zaledwie po skokach czterech zawodników), a w niedzielę konkurs rozpoczął się z prawie dwugodzinnym opóźnieniem.

Klingenthal nie ma ostatnimi czasy dobrej renomy. Choć skocznia, jak podkreśla wielu ekspertów, jest "kosmiczna" (zbudowana za bagatela 15 milionów euro), samo miejsce nie jest "odporne" (jeśli w ogóle można takiego przymiotnika użyć) na zmieniającą się aurę. Dwa sezony temu zawody się nie odbyły. W lutym tego roku zdołano co prawda rozegrać dwuseryjny konkurs, ale znów warunki były loteryjne. Teraz znów było wietrznie i nieprzewidywalnie. Na tyle, że komentujący dla TVP Włodzimierz Szaranowicz porównał ten konkurs z inauguracyjnymi zawodami w Kuusamo w sezonie 2006/2007, gdzie z czołowej 15. minionej edycji Pucharu Świata tylko jeden zawodnik znalazł się w "30". A przecież nie tego chciał FIS, prawda?

Tyle że bez względu na to, czy pierwsze zawody sezonu odbywają się w Finlandii, Norwegii czy Niemczech, zawsze istnieje ryzyko, że w każdej chwili coś może stanąć na przeszkodzie rozegrania pełnowymiarowych zawodów. Pomimo zmian, jakie zaszły w ostatnich latach w kwestii rekompensaty punktowej za niekorzystne warunki, nic nie ukryje faktu, że skoki nadal są dyscypliną zależną od pogody. I nawet jeśli skoczek dostanie 10, 20 czy nawet 30 punktów za wiatr z tyłu, dalej może on popsuć marzenia skoczka o dobrym wyniku.

I tak jak zawsze, jednym popsuł, a drugich doprowadził do wielkiej radości.

Nie łudźmy się - patrząc na to, co działo się w sobotę i niedzielę, fakt, że zdołano przeprowadzić zawody w wersji "mini" jest wielkim osiągnięciem. Jednak nadmierna chęć organizatorów, by sprawić kibicom radość, starając się rozegrać choć jedną serię sprawiła, że nie wszystkim zawodnikom taka sytuacja się spodobała. Gdy po słabym skoku Kamila Stocha na skoczni pozostali Anders Bardal i Gregor Schlierenzauer, zaczęło się nerwowo. Było wiadome, że nie ma co liczyć choćby na warunki z początku zawodów, które dały Krzysztofowi Biegunowi pierwsze w karierze zwycięstwo. A mimo to Walter Hoffer i spółka liczyli na to, że wiatr odrobinę straci na swej sile i pozwoli Norwegowi i Austriakowi oddać skok.

Tyle że ani Bardal ani Schlierenzauer nie mieli ochoty na taką farsę, którą zafundowało im jury. Było coraz gorzej, wskaźniki wiatromierzy pokazywały wartości znacznie przekraczające 4 m/s, a zawodnicy zaczęli marznąć. W dodatku sędziowie zarządzili pięciominutową przerwę. W końcu obaj skoczkowie udali się w stronę windy, podając sobie ręce. To był znamienny obrazek. Było pewne, że ich już na tej skoczni nie zobaczymy. Zaledwie pięć minut wcześniej Schlierenzauer rozmawiał przez telefon z trenerem Pointnerem, gdzie przyznał, iż szansę na kontynuacje zawodó są połowiczne. Niewykluczone, że już po tej konwersacji "Schlieri" wiedział, co trzeba zrobić.

Nie ma wątpliwości, że Schlierenzauer i Bardal podjęli bardzo odważną decyzję. Obaj najzwyczajniej w świecie stracili cierpliwość do organizatorów, którzy za wszelką cenę chcieli dograć pierwszą serię do końca. Jednak z drugiej strony trzeba zadać sobie pytanie - któż inny mógłby zdecydować się na taki krok, jeśli nie dwójka najlepszych zawodników minionego sezonu? Zarówno Schlierenzauer, który niejednokrotnie (często w dosadny sposób) pokazywał sędziom, co o nich myśli, jak i Bardal - urzędujący mistrz świata i triumfator PŚ sprzed dwóch sezonów. To nie są zawodnicy, z których zdaniem nie można się liczyć.

Dobrze, że sędziowie w porę uchronili się przed większą kompromitacją i wycofali się z decyzji o odwołaniu drugiej rundy. Choć początkowo finałowa seria miała się odbyć. Dlaczego tego chcieli? Nie widzę innego powodu, jak ten, by zawodnicy z pierwszej dziesiątki poprzedniego sezonu, którzy na półmetku niedzielnej rywalizacji nie poradzili sobie z warunkami, dostali szansę na rehabilitację. Tyle że ani trenerom, ani zawodnikom, ani pewnie nawet kibicom nie chciało się czekać, aż wiatr łaskawie przestanie wiać tak mocno. To już nie jest bowiem troska o sprawiedliwą rywalizację, a kolejna ingerencja w wyniki zawodów, które i tak zostały już bardzo wypaczone przez wiatr.

Proszę mnie źle nie zrozumieć - zwycięstwo Krzysztofa Bieguna w dzisiejszych zawodach jest wspaniałym wyczynem. To nie jest zwycięstwo w stylu Roka Urbanca na zawodach w Zakopanem w 2007 roku. Biegun zasłużył na wygraną, bo przez cały weekend (podobnie jak Piotr Żyła) skakał fenomenalnie i skutecznie przyćmił trzy czwarte brązowej ekipy z Val di Fiemme. Prawda jest jednak taka, że sędziowie, którzy decydują o kształcie zawodów Pucharu Świata, nie do końca mają na uwadze zdanie zawodników oraz trenerów i wiele zawodów chcą rozegrać po swojemu. Dzisiejszy konkurs przelał czarę goryczy i powyższa opinia również nie zmieniłaby się, gdyby na miejscu Bieguna stanąłby dziś Niemiec, Norweg, Słoweniec, Austriak czy jakikolwiek inny zawodnik.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: PŚ w Klingenthal: Sędziowie bezradni. A może zbyt konsekwentni? - Nasze Miasto

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto