Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Radujmy się czyli słów kilka o "Ludkach"

Redakcja
Maciej Kurłowicz
Teatr Kotłownia w Drezdenku (woj. lubuskie) ma swą miejską scenę offową, w której odbyła się siódma premiera w ciągu dwunastu miesięcy działania. Wszystko to za sprawą pasjonatów, którym się chce, choć nie zarabiają na tej działalności.

Czarna komedia w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie, szczególnie w naszym kraju, to dość karkołomne przedsięwzięcie... Nikt tak pięknie się nie smuci i nie okrywa tabu spraw istotnych jak Polacy właśnie. Siódma premiera Teatru Kotłownia, ponoć liczba szczęśliwa, kto był i widział 'Ludki” z pewnością ma wyrobioną opinię. Kto nie widział, może po przeczytaniu zechce w styczniu się do Kotłowni wybrać, nie po to, żeby konfrontować swą przyszłą opinię ze zdaniem recenzenta, po to, żeby móc samodzielnie się przekonać jak jest faktycznie... Ten rodzaj komedii bazuje na poruszaniu tematów z których na ogół się nikt nie śmieje, choroby, śmierci, jakiejś tragedii ludzkiej, tak więc od żartów przesyconych groteskowością i absurdem powinno skrzyć.

Zapowiadane „Ludki” to kompilacja tekstów opowiadania Fiodora Dostojewskiego „Bobok” oraz poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego oraz Jarosława Iwaszkiewicza. Pyszny materiał literacki, skrojony przez samych aktorów, którzy podjęli się adaptacji i reżyserii. „Boboka” teatralnie widziałem kilka razy, ale zawsze było to przedstawienie jednego aktora, albo wieloobsadowe, drezdenecka inscenizacja rozpisana na cztery osoby, już z samego założenia zapowiadała się inaczej. Przyzwyczailiśmy się w Kotłowni do Bartosza Bandury i partnerującej mu niemal od samego początku tej sceny, Kamili Pietrzak-Polakiewicz, nasza publiczność entuzjastycznie przyjęła i polubiła Karola Pruciaka, który pojawił się w „Tym pustym krzyżu” Jerzego Hajdugi. Czwartą, tajemniczą postacią okazała się Katarzyna Gocał. Bandura, Pruciak i Gocał razem studiowali i tę zażyłość widać na deskach Kotłowni. Kamila oraz Bartosz obyci ze specyficzną przestrzenią Teatru doskonale się odnajdowali, grając i łapiąc kontakt wzrokowy z publicznością usadowioną po trzech stronach, nieco tego obycia zabrakło Kasi i Karolowi, a wykreowane przez nich postaci mają możliwość delikatnego obrotu głowy, czy nagłego zwrócenia się postaci w zupełnie inną stronę, ale po kolei...

Tak się jakoś dziwnie składa, że każda kolejna premiera doskonale wpisuje się w naturalną scenografię i przestrzeń Kotłowni. Tak było i tym razem... Cmentarne opowiadanie Dostojewskiego, w którym umarlaki ożywają i toczą swą grę, tym razem odbyły się w kościelnej piwnicy, katakumbach, wybornie wpisujących się w subtelną grę świateł płonących świec. Pogrzeb, może nieco dziwny, wręcz absurdalny przez udział płaczek w czerwonych woalach koronkowych. Instytucja płaczek stara jak historia ludzkości, musi budzić we współczesnych jeśli nie radość to przynajmniej uśmiech. Niby wszystko jest w porządku, pogrzeb, rozpacz, ale poprzez przerysowanie, udramatyzowanie, ta rozpacz zaczyna bawić i tak już pozostanie do końca przedstawienia, salwy śmiechu przeplatane brawami w trakcie przedstawienia, z zasłużonymi owacjami na stojąco na koniec.

„Tylko nieboszczyk jest wytworny, nie przerywa nikomu... Tylko nieboszczyk nie jest zbyt ciekawy. Gazet nie czyta. Nie chodzi na filmy. Nie unosi się. Nie upuszcza łyżeczki do kawy. I nie plotkuje”. Nie do końca okazuje się to prawdą, bo chyba łatwiej byłoby wymienić czym nasi bohaterowie się nie zajmują... Grają w karty, przyjmują rytualnie alkohol, flirtują, układają sobie życie po śmierci... W „Hamlecie” Szekspira jest taka bardzo ważna scena rozgrywająca się na cmentarzu, w polskich tłumaczeniach u jednych będą to grabarze, u innych klowni. W „Ludkach” niemal na początku pojawia się grabarz w czarnej długiej pelerynie z kapturem, mówiący słowa: „Wszyscy tu dzisiaj obecni zebraliśmy się, aby pożegnać naszego przyjaciela. Jego życiorys daje nam świadectwo głęboko smutnej prawdy – najtrudniej rozstać się z tymi, którzy pozostawili po sobie owoce miłości”. Bardzo prawdziwe i bardzo przejmujące słowa, które z pewnością mogłyby być wypowiedziane na znamienitej większości współczesnych pogrzebów. Jedyna kwestia podczas całego przedstawienia, która nie wzbudza wesołości, im dłużej trwa spektakl, tym weselej, tym radośniej, aż chciałoby się zaryzykować stwierdzenie, że na takim świecie, w takich okolicznościach, to można sobie wreszcie pożyć... Wszak niemal niepostrzeżenie z uroczystego pochówku zaczyna się swoista gra i na pewno nie jedną talią kart, a kilkoma, karty fruwają we wszystkich kierunkach, pokrywając podłogę katakumb. I zaczyna się przedziwny danse makabr, alegoryczny taniec śmierci, która porywa do swego korowodu kolejne postaci, bez znaczenia z jakiego stanu, w jakim wieku, wreszcie wszyscy jesteśmy równi wobec tej pani. Zaczynają się przedziwne taneczno-traumatyczne ruchy, a tu gdzieś głowa nie współpracuje z korpusem, trzeba ją przestawić dłońmi, choć miast pisać o głowie winienem wymienić czaszkę, a dłonie należałoby zastąpić paliczkami...

Tak sugestywnie się poruszają w tym przedziwnym tańcu połamańcu postaci, że wręcz słychać chrobot i chrzęst kości. Jak wybornie ten ruch wygląda w wykonaniu obu pań, strojnych w wyjątkowe kreacje, tu nawet nieco zszargana i przydeptana biel sukni nie przeszkadza, wręcz odwrotnie, urealnia i uszlachetnia postać. Mistrzowsko porusza się Kasia Gocał, oczu nie można oderwać od jej ruchów. Cała czwórka mistrzowsko sobie partneruje, przemiany z jednego bohatera w innego, ich wzajemne relacje, w oparach absurdalnej kłótni, że ktoś leży na cmentarzu obok kogoś innego, choć wcale sobie tego nie życzy i błyskotliwa riposta, że on się tu sam nie położył, to żona go tu umieściła... „Sam bym się za nic nie położył koło pani, za skarby świata, a jeśli leżę, to stosownie do swego majątku”. Dalej trwa taneczny spór o nie zapłacone rachunki za życia, jeszcze tam u góry, bo tu na dole „...moim zdaniem, głupio jest dochodzić swych należności! Proszę iść na górę, upomnieć się u siostrzenicy - ona po mnie dziedziczy”. Od tego typu dialogów aż skrzy, co powoduje, że sam spór jak i jego temat, wbija widza w oparcie krzeseł. I właściwie sami możemy się odnaleźć w tych dziwnych tekstach, w tych odrealnionych indywiduach. Nie rozmawiamy o śmierci, o tym co później, co dalej, dla jednych temat naznaczony sacrum, więc nie wypada, dla innych będzie to graniczne profanum, w tym momencie kończy się wszystko i nic już nie ma. Nie chodzi wcale o spór kto ma rację, jest to zupełnie nie istotne w tym miejscu i przy tym wydarzeniu.

Najlepszym określeniem tego spektaklu, może być zdanie wypowiedziane przez jednego z nieboszczyków - „Najważniejsze, to żeby spędzić wesoło resztę czasu”... Wszak nikt z nas nie wie ile go jeszcze pozostało i czy po przejściu na druga stronę będzie tak pogodnie i frywolnie jak to zaserwowało czworo odtwórców ról „Ludków”. Radujmy się więc już tu i teraz, radujmy się tym bardziej, że polityka, chcemy czy nie chcemy wdziera się do naszych domów, rozsiada się przy świątecznym stole, dzieli braci, bo jeden jest „przeciw”, a drugi jest „za”... Radujmy się dopóki mamy taką okazję, właśnie rozpoczął się karnawał i już z początkiem stycznia, kolejne przedstawienie „Ludków” w Teatrze Kotłownia.

Dobrze, że Drezdenko ma swoją miejską scenę offową, dobrze, że ta scena choć znajduje się w kościelnych piwnicach, jest sceną całkowicie niezależną, jest przestrzenią dla ludzi myślących i wrażliwych. Rozwijają się aktorzy, zaskakują nowymi premierami, zapraszają kolejnych współtwórców i serwują pyszną strawę duchową. Już nie trzeba jeździć do Gorzowa, Poznania czy Szczecina, żeby spotkać się z profesjonalnym sztuką teatralną. Na tę chwilę do Drezdenka zjeżdżają mieszkańcy okolicznych miejscowości, Międzychodu, Strzelec, Barlinka, a miejscowi bywalcy rozsmakowali się w teatrze i nie zamierzają swych kontaktów z kulturą wysoką ograniczać tylko do tego co serwowane na miejscu, bywają u nas, ale dalej wybierają także okoliczne teatry w Gorzowie, Poznaniu i Szczecinie.

To właściwie grzech zaniechania, żeby średnio inteligentna osoba jeszcze nie odwiedziła Kotłowni, ale o tym może szerzej kiedyś gdzieś, nie dziś i nie tu. Dziś spróbuje się dalej radować, bo jestem częścią tego wyjątkowego w skali naszego kraju zjawiska jakim jest ten Teatr i jego spektakle. Dziś spróbuje się dalej radować, bo mam swoich ludzi wokół, z którymi po wyjściu z przedstawienia mogę podzielić się wrażeniami, porozmawiać przy lampce wina o życiu i śmierci. Dziś żyję i się raduję, czego i wszystkim czytającym życzę z całego serca.

Teatr Kotłownia
„Ludki” wg Dostojewskiego/Gałczyńskiego/Iwaszkiewicza
adaptacja, reżyseria, wykonanie: Katarzyna Gocał, Kamila Pietrzak-Polakiewicz, Bartosz Bandura, Karol Pruciak
premiera: 17 i 18 grudnia 2016r.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto