Warto przy tej okazji przypomnieć słowa Zygmunta Dmochowskiego, który w radziejowskim Liceum Ogólnokształcącym przeżył dwanaście matur (1953-1965), skąd na zawsze wyjechał do Opola - miasta piosenki:
„Dla mnie pojęcie małej ojczyzny wiąże się ściśle z miejscem mojego dzieciństwa z zakorzenieniem w tym miejscu i z pierwszą pamięcią o nim. Człowiek rodzi się w jednym miejscu, chociaż potem w wielu miejscach żyje. I to, pojmuję jako małą ojczyznę. Dla Ślązaków, wśród których żyję, jest ona Heimatem bądź ojcowizną.
Moja mała ojczyzna to: najpierw kujawska dolina Wisły z Ciechocinkiem, w którym się urodziłem i wychowałem; potem całe Kujawy Białe (piaszczyste) z Nieszawą, Włocławkiem i Kowalem; następnie Kujawy Czarne (pszenno-buraczane) z Radziejowem, Brześciem, Płowcami i Kruszwicą; wreszcie Kujawy Nadnoteckie z Inowrocławiem, Żninem i Pakością.”.
Zygmunt Dmochowski w swojej twórczości powraca do lat spędzonych w Radziejowie. Utwory, w których występuje to miasto można znaleźć na stronie kujawy2008. Dziś przypomnieć należy jego najnowszą powieść „Czyściec mojego nieba”.
Rozdział "Miasteczko"
Miasteczko miało swoich koryfeuszy, którzy pod różnymi sztandarami, jak Danko z noweli Gorkiego, gorejącym sercem oświetlali im drogę życiową. Pierwszym z nich bez wątpienia był mąż, który wywiódł z grodu Krzyżaków na trakt brzeski i podprowadził ich pod płowieckie miecze Łokietka i jego rycerzy.
Następni po nim, zmieniający się w sztafecie dziejowej, przybierali różne konterfekty. A to szlachcica, który zachlastał w farze podczas sejmiku swojego adwersarza, ściągając na kościół infamię Rzymu w postaci sacristitium - anatemy, która zawarła odrzwia świątyni przed wiernymi na kilkadziesiąt lat.
A to gwardiana z klasztoru, który wydawał się bliźnim być bliżej nieba niż pleban. A to medicusa ze Zdrojku, szybującego do chorych na rozpostartych skrzydłach hipokratesowego posłannictwa. A to cynicznego przedstawiciela czerwonego bundu, mamiącego ludzi retoryką zbuntowanego Lulka - z "Przedwiośnia" Żeromskiego. A to jakąś lady Godivę tańcującą nago w szynku na Skarpie, o której mówiono, że nie zbawi świata, choć pragnie.
Byli różni ludzie w tym poczcie. Wśród nich pełni poczciwości i charyzmy: Wieczorki, Gonery, Brudzicze, Grosmany, Prusiny i Pernaki - enzymy przemian, uduchowieni apostołowie postępu. I byli hochsztaplerzy, pasujący do rzeczywistości jak garbaty do bląga - zgarniający do kabzy brzęczące srebrniki za różnorakie wszeteczeństwa. Ale najwspanialszym koryfeuszem, godnym najwyższej pochwały, był Jan Kalafus - soczysta winorośl tej ziemi, trybun Oppidum, który nie premiował maniery i ukladów, lecz kulturę, życzliwość i twórczy umysł człowieka.
Podczas wczorajszej wieczornej rozmowy o inicjatywie Grzegorza Sobczaka, o stworzeniu Galerii i wystaw obrazujących historię szkoły, miasta i regionu zaliczył Grzegorza do tej samej grupy koryfeuszy, którzy upamiętniają to wszystko co w szkole, w małej ojczyźnie się dzieje. Upamiętniają zdarzenia, sylwetki ludzi i ich dokonania.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?