Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzimy model przedsiębiorczości, czyli Polak potrafi

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
fot. AKPA
fot. AKPA
Wczoraj oto objawił mi się całkiem nowy typ zbieracza domowego, chłopak ok. 16 lat. Oświadczył, że właśnie z bratem chodzą po domach żeby uzbierać trochę jedzenia. Gdzie brat? – pytam. – Drugi blok robi – słyszę w odpowiedzi.

Wydawałoby się, że ci najbardziej przedsiębiorczy i równie pracowici przenoszą do krajów zachodnich swoją energię i umiejętności. Tam się zatrudniają za pieniądze, które pozwalają żyć im oraz ich rodzinom. Na poziomie wyższym niż w kraju, nawet gdyby w kraju mieli pracę.

Ale, jakby na to nie patrzeć - cóż to za sztuka: mieć pracę, płacę i żyć. O wiele większą sztuką jest żyć bez pracy i płacy. Tak więc tabuny rzekomych bezrobotnych biją na głowę sprytem życiowym i zaradnością frajerów pracujących.

Okazuje się bowiem, że najwyższą karą za NIEpodjęcie, pracy, jest zasada - do trzech razy sztuka. Jak
bezrobotny
nie zdecyduje się podjąć pracy po raz trzeci - przez 90 dni Urząd Pracy nie ubezpiecza. I on się tym szalenie martwi. Więc się wyrejestrowuje, po miesiącu rejestruje ponownie i tak dokoła Wojtek - społeczeństwo płaci za niego składki ubezpieczeniowe, on może na czarno podjąć pracę nie obciążoną żadnymi świadczeniami, pracodawca też korzysta bo mu nic
nie obciąża kosztów okołozatrudnieniowych.

I tak się to kręci, bo jesteśmy narodem bogatym, sprytnym, litościwym i niezwykle opiekuńczym. A nie wystarczyłoby przypadkiem w ogóle takich nie ubezpieczać? Nie wiem. Wszystkie te przepisy wymyślają niezwykle tęgie głowy. W jakimś momencie budzimy się z ręką w nocniku, trzaskają klawiatury dziennikarzy, naród dostaje na śniadanie niezwykłe odkrycie, tłustym drukiem.

Ja chciałabym do tego odkrycia dodać kolejne. Bo oto prócz nieźle zarabiających bezrobotnych wykształciła się wprawdzie mniej liczna, ale jakże sprawna grupa - prywatnych wolontariuszy. Dla odróżnienia od tych pracujących w fundacjach i organizacjach charytatywnych.

Prywatny wolontariusz stoi pod sklepami, zaczepia na ulicy, chodzi po domach. Ma przypięty identyfikator, łapy pełne niezwykle ważnych zaświadczeń lekarskich wiarygodnie opieczętowanych, wydrukowanych na kolorowo folderów, z których wyziera prześliczna buzia dziecka tak chorego na wszystko, że już prawie nieżywego.

Wolontariusz taki ma perfumowany oddech, pyzatą gębę i puszkę na forsę. Przyjmuje wyłącznie gotówkę bo jest tak biedny że konta w banku nie ma. Jest
ubrany zależnie od sezonu w wygodne adidasy, przewiewną koszulkę lub - w okolicy grudnia, ciepłą kurtkę i dla wywołania czułych skojarzeń, czapeczkę czerwoną z fontaziem bielutkim. Jakże takiemu odmówić?

Zdarzył mi
też wolontariusz - kominiarz, absolutny rekordzista, który z wielką fantazją podtrzymaną piwkiem, ubiegając konkurencję już w czerwcu biegał z życzeniami i za drobną opłatą oferował kalendarz z domowej drukarki. Miewam
regularne odwiedziny wolontariusza, który bez owijania w bawełnę zbiera na swoje własne, a nie cudze kalectwo. – Patrzaj pani co ze mnie trajzega zrobiła – zachęca do datku wpychając wielkie łapsko ze skróconym palcem. Faktycznie okaleczony.

Odwiedziny tego typu nasilają się w miesiącach największych świąt. Wczoraj
oto objawił mi się całkiem nowy typ zbieracza domowego, chłopak ok. 16 lat. Oświadczył, że właśnie z bratem chodzą po domach żeby uzbierać trochę jedzenia. Gdzie brat? – pytam. – Drugi blok robi – słyszę w odpowiedzi. Po chwilowym osłupieniu mam dla obydwu propozycję. Przyjdą w sobotę popracować za pieniądze. Umyć okna i wytrzepać ciężki materac. He he!
Nic z tego. W sobotę młode żebraki nie mają czasu!

I tak oto rok po roku obserwować można coraz bardziej zakorzeniające się, patologiczne przejawy aktywności zarobkowej ludzi. Zależnie od fantazji lub bezczelności
wykorzystują przedziwne prawo, naginają do swych potrzeb przepisy, żebrzą pod jakimś pretekstem lub bez niego, naciągają naiwnych. I
prawdopodobnie zarabiają lepiej niż niejeden pracujący za pensję okrojoną podatkiem i składką na ubezpieczenie.

Są specjaliści zdolni do przeanalizowania zjawiska, znalezienia przyczyn takich skutków. Sprawa nie na moją babską głowę. Ale nie wiem czemu przypomina mi się stary, z czasów komuny dowcip. Kucharka wydająca w barze mlecznym jedzenie krzyczy – Kto chciał ruskie? Same przyszli – odkrzykują klienci. Czy nasze obecne plagi aby napewno same przyszły?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak przygotować się do rozmowy o pracę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto