Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sędzia - wróg publiczny numer jeden

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Steindy/CC 3.0,2.5.2.0,1.0
Nie mają łatwego życia - w ich zawód wpisany jest stres i permanentna nieprzychylność piłkarskiego audytorium, a ich błędy - takie jak w środę w Dortmundzie czy w sobotę w Krakowie - dolewają paliwa do dyskusji o pomocy świata techniki.

Polskie środowisko sędziowskie wiele lat pracowało na to, żeby etos swojego zawodu zmieszać z błotem. Afera korupcyjna, która zebrała żniwo wśród najlepszych polskich arbitrów i członków Komisji Sędziowskiej PZPN, ujawniła kuriozalne okoliczności -dla drużyn grających o awans i broniących się przed spadkiem obowiązywał specjalny cennik. Gdy przychodził interesant, wyjmowano notes, w którym podano adekwatne kwoty i dobijano targu. W tym przestępczym procederze obowiązywał kodeks honorowy. Zdarzały się sytuacje, że sędzia robił co mógł, by wspomóc jedną z drużyn, a ona i tak nie potrafiła tego wykorzystać. Wówczas transakcja była anulowana, a koperta z "premią" wracała do nadawcy. Zwykłą pomyłkę od zwykłego oszustwa dzieliła wówczas płynna granica.

Bramki, które paść nie powinny i sytuacje, które bramką powinny się zakończyć, a nie zakończyły w wyniku złych decyzji sędziów - jak świat długi i szeroki takie sytuacje mają miejsce. Błędy arbitrów kosztują dziś miliony euro, posady trenerskie, kontrakty zawodników, umowy z reklamodawcami, uderzają w wizerunek futbolu w skali makro. Skoro jedna niesłuszna decyzja może nieść ze sobą gigantyczne konsekwencje, to rolę przypadku, nieodłącznego towarzysza świata sportu, trzeba ograniczyć do minimum.

Wprowadzenie sędziów bramkowych, pomysł Michele'a Platiniego, jednego z głównych antagonistów usankcjonowania technologii, było wyjściem na przeciw takim oczekiwaniom. Ale nie zdało egzaminu - tak jak wcześniej myliła się trójka arbitrów, tak teraz myli się piątka. Więcej opinii, rozproszona odpowiedzialność.

Pomyłki boiskowych rozjemców to zaaprobowane ryzyko, dodają mu uroku i pozwalają zachować ludzki wymiar, a jakakolwiek weryfikacja uderzyłaby w dynamikę gry - mówią przeciwnicy piłkarskiego "wielkiego brata". Zbigniew Boniek w jednej ze stacji telewizyjnych przytoczył taką scenę: sędzia odgwizduje spalony drużynie A. Drużyna B szybko wznawia grę, idzie kontra, która kończy się bramką. Wówczas drużyna A prosi o sprawdzenie na wideo, czy rzeczywiście jeden z jej zawodników był na spalonym. Po kilku minutach oczekiwania okazuje się, że wszystko było zgodnie z przepisami. Co wtedy?

Sędziowie nie nadążają za biegiem wydarzeń na boisku. Trudno im ocenić stykowe sytuacje, piłkarze notorycznymi symulacjami pracy im nie ułatwiają - odpowiadają ci, dla których nadzór kamer stanowi najlepsze rozwiązanie problemu.

W tym roku na Pucharze Konfederacji zostanie zastosowana goal-line technology, która jednak jest obarczona grzechem pierworodnym. Wg przepisów FIFA obwód piłki ma wynosić od 68 do 70 cm. Margines błędu urządzenia zaprojektowanego przez niemieckich inżynierów może wynieść nawet do 30 cm. Czyli nie ma gwarancji, że piłka z chipem po przekroczeniu linii bramkowej o pół metra bezbłędnie wyśle informację o swoim położeniu.

Pada wiele propozycji co do elektronadzoru nad piłkarzami. Mówi się o chipach przyczepionych do koszulek, na podstawie których ustala się pozycję zawodnika i przetwarza na elektroniczny obraz. Ale i one nie wyjaśnią wszystkiego - przydadzą się przy ustalaniu pozycji spalonej, ale już nie każdy kontakt fizyczny jest przecież przewinieniem, a komputer nie zweryfikuje intencji zawodników.
Anatomia błędu

Artur Jędrzejczyk podawał do Władimira Dwaliszwilego zza linii końcowej - nie trzeba było telewizyjnych powtórek ani komputerowych animacji, żeby to stwierdzić. Ale już czym innym jest obarczanie winą sędziów za wynik. Już nigdy się nie dowiemy, jak wyglądałby obraz gry, gdyby Legia nie miała komfortu przewagi dwóch bramek. Rozpędzony trener Tomasz Kulawik zapomniał, że Siergiej Pareiko powinien wylecieć z boiska już w pierwszej połowie (który już raz estońskiemu bramkarzowi gotuje się w głowie). W galerii sław, którą Wisła ma zamiar otworzyć w sędziowskim pokoju, powinna znaleźć się fotografia i z jego interwencji.

Hubert Siejewicz to jeden z najlepszych i najlepiej ocenianych przez piłkarzy sędziów ekstraklasy. Po meczu wykazał się cywilną odwagą i stanął przed obiektywem kamery z wyrazami przeprosin. Nie pierwszy raz potrafił przyznać się do błędnej interpretacji wydarzeń. W ubiegłym sezonie gwizdał na meczu pierwszej w tabeli Legii z ostatnią Cracovia. W drugiej połowie, przy stanie 0:0, Miroslav Radović wyszedł na czystą pozycję przed linią pola karnego i został bezpardonowo zatrzymany przez bramkarza gości Wojciecha Kaczmarka. Siejewicz gwiżdże, wskazuje na rzut wolny dla gospodarzy, powoli sięga do kieszeni po kartkę dla Kaczmarka. Nagle coś go tknęło... Wymienia kilka uwag z asystentem, jeszcze raz w myślach powtarza sobie całą sytuację. I zmienia decyzję, dyktuje rzut sędziowski, po czym przeprasza piłkarzy za swoją wcześniejszą ocenę.

Po sobotnim meczu Siejewicz wziął na siebie odpowiedzialność, choć ta w zdecydowanie większym stopniu spoczywała na jego asystentach - sędzia linowy nie uniósł chorągiewki wskazując na piąty metr, sędzia bramkowy, ustawiony półtora metra od całej sytuacji, nie wspomniał o tym, że piłka jest poza boiskiem.

Jak zareagowali przełożeni? Zbigniew Przesmycki mówił o "błędach warsztatowych", Sławomir Stempniewski o "niewystarczającej praktyce". Ale najlepiej oddać głos specjaliście od komedii, Aleksandrowi Fredrze: "Nie ten głupi, kto źle sądzi, ale ten, co go sędzią zrobił".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto