Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Skarpetki, opus 124", czyli opowieść o tupecikach i dziurach

Anna Kołodziejczyk
Anna Kołodziejczyk
Skarpetki opus 124
Skarpetki opus 124 fot.Maciej Englert, mat.Teatru Współczesnego
Wojciech Pszoniak i Piotr Fronczewski znowu spotykają się na scenie. Dwóch uznanych aktorów na deskach Teatru Współczesnego wciela się w role artystów, którzy lata świetności maja już za sobą.

Prosta, nieco "przykurzona" scenografia udająca wnętrza starego teatru. Za scenicznymi drzwiami frontowymi domniemany gwar wielkiego miasta, żyjącego własnym rytmem. W takiej, nieco ponurej atmosferze, spotykają się dwaj niegdyś znani i uwielbiani aktorzy.

Bremont - w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka - to narcystyczny typ o nieco irytującym sposobie bycia - patrzący schematycznie i stereotypowo na świat, żyjący wspomnieniami minionej sławy. Jego sceniczny partner - Verdier to również ex-amant i ex-gwiazdor (a może raczej celebryta?), którego czasy świetności są zamierzchłą przeszłością. Obaj stają przed koniecznością znalezienia sposobu nie tylko powrotu do zawodu i na ścieżkę artystycznych sukcesów, ale zwyczajnie również zarobienia na skromny byt. Tym samym na scenie, która jest świadkiem prób do nowego przedstawienia, spotykają się dwie silne artystyczne osobowości, które pozornie różnią się od siebie.

Wojciech Pszoniak z powodzeniem stworzył postać "puszącego się", podstarzałego egocentryka, któremu po rozpadzie trzech małżeństw przyszło spędzać jesień życia z kotem. Jego Bremont jest konsekwentnie irytujący, czepialski i panicznie boi się kompromitacji i śmieszności. Na jego tle dużo pozytywniej wypada robiący wrażenie spokojnego, dużo bardziej wyrozumiałego i może nawet pokornego Verdier.

Trzeba przyznać, że aktorska para z mistrzowską lekkością i swobodą poradziła sobie z naszkicowaniem pełnej napięć, rozstań i powrotów relacji między bohaterami. Stopniowo powstająca między nimi więź rodzi się na oczach publiczności w sytuacjach spięć, kłótni, ale także szczerych rozmów i zwierzeń. Bohaterowie odkrywają powoli przed sobą nawzajem swoje życiowe problemy i porażki. Czasem delikatnie, czasem brutalnie motywują się do stanięcia w prawdzie nie tylko z rozmówcą, ale przede wszystkim z samym sobą.

Motywem przewodnim "Skarpetek..." są przygotowania do nowego przedstawienia, którego sukces może być szansą dla obu artystów na wielki powrót na scenę. Jednak tak naprawdę to historia o trudnych relacji międzyludzkich, pracy nad nimi, ich ewolucji, ale również przemian wewnętrznych i walki z własnymi blokadami, kompleksami i ograniczeniami. Ich symbolem stają się przede wszystkim…tupeciki i peruki, w których prezentują nam się obaj panowie. Bez przesady można stwierdzić, że ten widok naraża widzów na swego rodzaju estetyczne cierpienie. Na szczęście reżyser umiejętnie wplótł w opowieść motyw pozbywania się tych elementów charakteryzacji. Posłużył się nimi jako symbolami braku akceptacji dla samego siebie, które finalnie zostają odrzucone.
Ciekawie zmontowana sekwencja następujących po sobie scen, ich niemal filmowe cięcia i "wyciemnienia" mają duże znaczenie dla odbioru sztuki. W interesującej roli "została także obsadzona" muzyka. Publiczność ciągle widzi aktorów dzierżących w dłoniach instrumenty muzyczne i za każdym razem, kiedy już, już mają zabrać się za grę, przerywają ledwie rozpoczęty koncert na różne sposoby.

Niemałe „rolę do zagrania” dostały także kostiumy. Stroje klaunów, komiczne buty, fraki i peruki maja nie tylko swoją zamierzoną symbolikę, ale również ubarwiają i urozmaicają nieco przygnębiającą scenografię. Ta z kolei pozwala widzom poczuć się trochę, jak aktorzy na scenie. Publiczność może zobaczyć pracę aktora „z drugiej strony” - ma okazję patrzeć razem z artystami ze sceny na zaaranżowaną widownię po drugiej jej stronie.

Nie tylko w taki sposób można poznać realia pracy artystycznej. Pojawia się w "Skarpetkach..." - niby w tle, a jednak dosyć wyraźnie zarysowany - wątek producenta teatralnego, którego obaj bohaterowie chcą przekonać do sfinansowania ich spektaklu. Takie czekanie na „człowieka z kasą” towarzyszy nam przez całe przedstawienie.

Nie wiadomo czy producent pojawił się w końcu w starym teatrze. Wiadomo natomiast, że dobrze ogląda się duet znakomitych aktorów.

A jeśli na dodatek jest się fanem głosu Piotra Fronczewskiego, to warto usłyszeć go w niecodziennym trochę "wydaniu".

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto