Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śląsk Wrocław - świadectwo kondycji polskiej piłki

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Sebastian Dudek Creative Commons Attribution 3.0 Unported
Sebastian Dudek Creative Commons Attribution 3.0 Unported Roger Gor
Widmo krąży nad polskimi klubami. Widmo indolencji, nieporadności, o braku elementarnych umiejętności nie wspominając. Od 15 lat bramy Ligi Mistrzów pozostają dla nas zamknięte.

Widzew (za sezon 1996/1997), ŁKS, Wisła, Polonia, Legia, Zagłębie, Lech, Śląsk - lista jest długa, systematycznie się rozszerza. W czasie, kiedy ich podboje kończyły na eliminacjach, klubowa elita powitała w swoim gronie mistrzów Czech, Słowacji, Węgier, Białorusi, Norwegii, Cypru, Serbii, Chorwacji, poziomem zbliżonych do tego serwowanego w Ekstraklasie.

Potwierdziła się teza, że Śląsk nie jest drużyną na eksport, a wyłącznie towarem na wewnętrzny polski rynek, dostosowany do jego surowych realiów, nieprzystających do kanonów europejskich. Co więcej, zdolnościom organizacyjnym, budżetem, potencjałem personelu i medialnością wyraźnie ustępuje Wiśle, Legii i Lechowi.

Świadomość ograniczonej rzeczywistości nie zwalnia z refleksji: jaki pomysł miał Śląsk na Helsingborga? Gra z kontry czy atak pozycyjny? Gra środkiem w trójkącie Elsner-Kaźmierczak-Mila czy skrzydłami z wykorzystaniem Patejuka i Soboty? Stałe fragmenty gry? Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie miał przygotowanego żadnego wariantu. Na boisku rządził chaos, nad którym nawet nie starano się zapanować. Papierkiem lakmusowym organizacji zespołu jest zawsze gra w defensywie, a ta wyglądała katastrofalnie. Trzech podstawowych obrońców latem opuściło Wrocław i jakość tej formacji natychmiast poleciała w dół. Karuzela z napastnikami, jaką niepotrzebnie rozkręcił trener Orest Lenczyk, zaszkodziła drużynie.

Taki Łukasz Gikiewicz chyba w większości klubów Ekstraklasy miałby problemy, żeby znaleźć się w meczowej "18", Voskamp i Diaz to stępione ostrza, w niczym nie przypominają siebie... chyba z jesieni ubiegłego sezonu, bo wiosną nie zapisali się niczym szczególnym w ligowych annałach. Pojedyncze przebłyski, jak ten Argentyńczyka dzisiejszego wieczoru, nie mają prawa zagwarantować sukcesu.

Na tle mistrza Szwecji, Śląsk, szczególnie przed własną publicznością, wyglądał jak przypadkowa zbieranina graczy, która nie ma absolutnie żadnego pomysłu na to, co zrobić z piłką. Najbardziej zatrważający jest fakt, że wystarczyło minimum wysiłku i zmysłu taktycznego, żeby z tego dwumeczu wyjść zwycięsko. "Oni tylko stoją i patrzą na to, co robimy z piłką" - mówił cytowany przez sport.pl zawodnik Helsingborga Mattias Lindstrom po spotkaniu we Wrocławiu. Rewanż w Szwecji ochrzczono mianem meczu o honor. Ale honor najpierw trzeba mieć.

Gdy w maju we Wrocławiu świętowano zdobycie tytułu, mówiło się, że tylko przez niechęć byłego selekcjonera Franciszka Smudy do trenera Lenczyka żaden z jego podopiecznych nie otrzymał powołania na Euro 2012. Dziś widać, że akurat ta decyzja była uzasadniona.

Nie ma co więcej znęcać się nad Milą i resztą, bo porażka Śląska to porażka całego polskiego futbolu. Po udanym sezonie Wisły i Legii w Lidze Europy można było mieć nadzieję, że wreszcie coś drgnie. Że przygoda z Ligą Mistrzów, do której paradoksalnie łatwiej się zakwalifikować, nie skończy się w środku lata, że chociaż w kwalifikacjach mierząc się z europejskimi średniakami można rywalizować jak równy z równym. Marzenia.
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto