Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W obronie dżihadystów

Bożena Posadzy
Bożena Posadzy
"Mało byłoby zła na świecie, gdyby nie można go było czynić w imię dobra" (Eschenbach) Po trwającej 200 lat ...chrześcijańskiej "świętej wojnie", świat arabski już nigdy nie powrócił do swej dawnej świetności...

zapożyczenieWszyscy mędrcy naszego tzw. cywilizowanego świata krzyczą dzisiaj jednym głosem: "dżihad", "wirus zbrodni", "siewcy śmierci", "islamofaszyści" i tym podobne. Różni specjaliści, politycy, publicyści doradzają, dywagują, polemizują, straszą. Chcą "ratować" świat. Prześcigają się w publikowaniu karykatur Mahometa, wyśmiewaniu, obrażaniu. Ale czy doprawdy wszystkich to śmieszy? Czy taka forma "walki z terroryzmem" wszystkim pasuje? Czy nikt nie chce poszukać głębiej przyczyn zjawiska zwanego terroryzmem?
Z racji zawodu na co dzień zastanawiam się nad przyczynami agresji i wiem, że przyczyna tkwi zawsze dużo głębiej, niż to się na początku wydaje. Z reguły są to jakieś niewyrównane krzywdy z przeszłości.
Im większa krzywda, tym większa agresja.
Dzisiaj każdy – nie tylko pedagog – wie, że wymądrzanie się, ale też litość, a nade wszystko surowa kara nie są dobrymi metodami przeciwdziałania przemocy. Bowiem każdy, ten "trudny", biedny, problematyczny też ma swój honor, dumę i poglądy.
Takie same zasady obowiązują w wielkiej polityce. To proste. Dlaczego ci od wielkiej polityki tego nie rozumieją? Co chcą osiągnąć? Dlaczego nie przeprowadzą analizy sytuacji, dlaczego nie wyciągną wniosków z przeszłości? A może nie chcą pamiętać o krzywdach sprzed wieków, o żalu i bólu, którego - jak widać - nie da się zapomnieć. Czy musi nam o tym przypominać Nowy Jork, Madryt, Londyn, Bombaj, Al-Katanijja, a ostatnio plaża w Libii? Sami nie potrafimy zmusić się do rachunku sumienia?
I dokąd nas to w końcu zaprowadzi? Przestaniemy jeździć pociągami i metrem? Czy już zawsze z niepokojem będziemy rozglądać się w autobusach i marketach? A może będziemy strzelać do każdego człowieka o ciemnej karnacji? Dzisiaj wszyscy zadajemy sobie takie pytania, bo i problem dotyczy wszystkich – bomba wszak może wybuchnąć wszędzie: w wieżowcu, w autobusie, w luksusowym kurorcie, na Zachodzie i na Wschodzie. Pytamy też przede wszystkim: dlaczego? Co powoduje, że młody człowiek, przed którym jeszcze całe życie, idzie dobrowolnie na śmierć? Jakie przekonania sprawiają, że całuje na pożegnanie swoją brzemienną żonę i dziecko, po czym wysadza w powietrze siebie i innych? Jakie emocje nim targają? Niepowetowana strata, nieukojony żal, chęć zemsty?
Profesor Philippe Nemo autor wielu książek o historii i istocie cywilizacji zachodniej tłumaczy, że między cywilizacjami i kulturami toczy się od wieków konkurencja, podobnie jak między teoriami naukowymi. Zwycięża najlepsza. W ten sposób rozwiewa ostatecznie nadzieje tych, którzy – jak pisze profesor – "myślą, że rozmaite cywilizacje stworzone przez ludzkość, zbliżone dziś wskutek globalizacji muszą nieuchronnie ewoluować ku mieszance kultur. Ta wizja rzeczywistości jest naiwna i fałszywie wspaniałomyślna". Philippe Nemo na poparcie swoich wywodów powołuje się na postęp w nauce, słusznie zauważając, że postęp nie rodzi się z mieszania teorii, a naukowcy nie negocjują wzajemnych ustępstw. Oni poszukują prawdy. Tak więc zwycięża teoria najlepsza, prawdziwa, której nie udało się obalić, a pozostałe są po prostu odrzucane. Podobnie jest z cywilizacjami. Według prof. Nemo "niektóre z nich są płodniejsze niż inne" i te wygrywają. Jednocześnie profesor stwierdza, że grupy ludzi nie są zamknięte w danej kulturze, lecz mogą przyswajać innowacje kulturowe od innych grup. Nazywa to "zapożyczaniem". I dodaje: "Europa zapożyczyła na przykład od Bliskiego Wschodu rolnictwo, hodowlę, państwo, pismo". Pomyślałam sobie, że łatwiej byłoby wymienić, czego nie "zapożyczyła". Toż oni nam wszystko dali! Stworzyli nas, czy co?
Jednak zasadnicza konkluzja jaką formułuje Philippe Nemo jest następująca: "Dziś nie dostrzegam innowacji kulturowych islamu, które Zachód mógłby od niego zapożyczyć. Cywilizacja islamu jest dziś jałowa. Nie oferuje nic wartego naśladowania."(…) "Musimy zatem bronić wartości i instytucji, które stworzyły cywilizację zachodnią w jej obecnej postaci". I tu dołącza do zgodnego chóru wszystkich mędrców tego – ma się rozumieć – cywilizowanego świata, którzy nawołują do determinacji w obronie naszych wartości, demokracji, sposobu życia itp. No tak, ale już na pytanie: co dzieje się z ową cywilizacją, od której tyle, by nie rzec: wszystko, zapożyczyliśmy, francuski uczony nie odpowiada.
Nie musi. Wiadomo. Przegrywa konkurencję i odpada. Dała nam, co miała i już jest niepotrzebna. Stała się "jałowa", słaba, no i agresywna. I pamiętliwa.
Nie myśli wtedy o pojednaniu. Bo jak mówi kapelan pomordowanych w Katyniu Zdzisław Paszkowski "bez prawdy nie ma pojednania". My – Polacy dobrze to rozumiemy. Spróbujmy więc może zrozumieć i to, że są narody, są inne cywilizacje, które też chcą być dumne ze swojej "prawdy", ze swojej historii, może nawet bardziej tragicznej i bogatszej niż nasza. Nikt nie ma prawa ich tej dumy pozbawiać.

"Dawno, dawno temu……dwie siostry, dwie połówki ludzkości, Europa i Azja, chrześcijaństwo i islam, straciły się z oczu. Gdy za sprawą krucjat stanęły ponownie twarzą w twarz i spojrzały na siebie, to, co ujrzały, przeraziło je." – Jules Michelet Historia Francji.
W XI wieku panowanie islamu rozciągało się od Indii po Hiszpanię. Jego spoiwem, poza czynnikiem religijnym, był język arabski. Muzułmański i bizantyjski Wschód tworzyły państwa z prawdziwego zdarzenia – w owych czasach był to ośrodek kwitnącej, wielowiekowej kultury, gdy tymczasem łaciński Zachód pogrążony był w mrokach barbarzyństwa. Podczas gdy elity społeczne Wschodu ceniły sobie wyrafinowaną atmosferę spotkań towarzyskich, często urozmaicanych recytacją poezji czy grą w szachy – arystokracja Zachodu gustowała w rozrywkach brutalnych, pojedynkach i turniejach rycerskich. Kraje islamu i Bizancjum stanowiły główne ogniwo w handlu pomiędzy słabo rozwiniętym Zachodem a Dalekim Wschodem, pomiędzy Europą Północną a Afryką. Kunszt żeglarski muzułmanów pozwolił im rozwinąć i zdynamizować handel międzynarodowy na skalę nie spotykaną w starożytności. Odkryli nowe lądy i regularnie docierali do Indii i Chin. Metropolie Wschodu liczyły po kilkaset tysięcy mieszkańców – były to największe miasta ówczesnego świata, podczas gdy najliczniejsze miasta europejskie nie przekraczały 10 000. Szczególnie świetnie prosperowały miasta Syrii i Mezopotamii, gdzie tradycje urbanistyczne sięgały tysiącleci. Miasta Wschodu były murowane, posiadały cytadelę i otoczone były murem wzmocnionym basztami. W tym czasie większość zamków europejskich była drewniana. Meczety były nie tylko miejscem kultu religijnego – prowadzono w nich też nauczanie religijne lub świeckie. Ludzie spotykali się w nich, żeby porozmawiać, wymienić poglądy, zdobyć wiedzę. W miastach muzułmańskich popularnym miejscem, gdzie mężczyźni rozmawiali o interesach, były w owych czasach kawiarnie.
Kultura islamska, podobnie jak bizantyjska, opierała się na piśmie. Rozwinęła się twórczość publicystyczna, epistolarna i poetycka. Istniała także poczta, wykorzystująca konie i wielbłądy, a z czasem również gołębie. Islamscy uczeni przejęli dziedzictwo naukowe starożytnych Greków, ale także czerpali z tradycji wschodniej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie od czasów starożytnego Egiptu i Mezopotamii. Nie dziwi więc, że także medycyna arabska przewyższała medycynę europejską.
Tysiąc lat temu pomiędzy Wschodem a Zachodem była ogromna przepaść kulturowa i cywilizacyjna. Cywilizacja Zachodu była wówczas "jałowa i agresywna".
Życie kulturalne w naszej części świata ograniczało się do drewnianych dworów książęcych i klasztorów. Pisać i czytać potrafili tylko księża. Powszechnie uważano, że kształcenie umysłu osłabia ciało. Ubogie i ujarzmione chłopstwo tkwiło w poddaństwie. Stosunki międzyludzkie cechowała brutalność. Sytuacja na wszystkich ziemiach Zachodu była podobna – bratobójcze walki doprowadziły do osłabienia władzy królewskiej, co sprawiło pojawienie się wielu lokalnych władców. Mieli być posłuszni królowi, praktycznie jednak czuli się jak niepodzielni władcy i obrońcy okolicznych ziem. Siłą rzeczy wszyscy doskonalili się w sztuce wojennej. W XI wieku panom feudalnym i ich towarzyszom nadano miano milites (żołnierzy) czyli rycerzy. Stanęli oni na szczycie hierarchii społecznej – tworzyli męską kastę potomków troszczących się o dobre imię przodków. Ich przymiotami były odwaga i siła. Niektórzy duchowni również wyznawali ideały rycerskie i nie gardzili walką u boku rycerzy. Nie mogąc zapobiec wojnom, Kościół próbował je schrystianizować, nadając poczynaniom rycerstwa zabarwienie religijne. I tak rycerz stał się wzorem pobożności, obrońcą dóbr Kościoła, duchownych, uciśnionych, wdów i sierot. Ot, taki sympatyczny Zbyszko z Bogdańca.
A najważniejszym celem każdego rycerza była walka z niewiernymi.
Pod koniec XI wieku papież Urban II powziął zamiar zgromadzenia ludu chrześcijańskiego na wielka wyprawę do Ziemi Świętej. Wierzono, że pielgrzymka do Ziemi Świętej dawała odpuszczenie grzechów. Po roku 1000 pielgrzymowanie do Ziemi Świętej stało się zjawiskiem powszechnym. Muzułmańscy władcy Jerozolimy nigdy się temu nie sprzeciwiali. Również dla islamu Jerozolima była świętym miastem, gdyż zgodnie z tradycją, tam właśnie Mahomet, po odbyciu modłów na skale, wzniósł się do nieba.
Tym razem jednak nie miała to być zwykła pielgrzymka. Ojcowie Kościoła opracowali koncepcję wojny sprawiedliwej, której celem było podbicie miejsc świętych i założenie tam państw łacińskich. Dnia 27 listopada 1095 roku na soborze w Clermont papież Urban II zwracał się do biskupów i opatów:
"Wzywam was i błagam – i nie czynię tego ja lecz sam Bóg Wszechmogący – was, heroldów Chrystusa, do przekonania poprzez częste kazania wszystkich ludzi wszelakiego stanu, rycerzy i pieszych, bogatych i biednych, by w porę pospieszyli z pomocą chrześcijanom i odparli to zgubne plemię daleko od naszych granic. Mówię to obecnym tutaj, przekazuję tym, którzy są nieobecni: nakazuje wam to Chrystus. Wszystkim tym, którzy wyruszą i zginą w drodze, na lądzie czy na morzu, którzy stracą życie w walce z niewiernymi, zostaną odpuszczone grzechy. Zostaną one odpuszczone, na mocy władzy danej mi od Boga. Jakaż to hańba, by lud tak niegodziwy, służący diabłu i żyjący w upodleniu triumfował nad narodem chwalącym Boga i noszącym chlubne miano chrześcijańskiego! Niech więc ci, którzy dotąd toczyli ze sobą prywatne i próżne wojny, ku wielkiemu potępieniu wiernych, wyruszą na wojnę z niewiernymi, do walki słusznej i zwycięskiej! Niech ci, którzy byli rabusiami, staną się rycerzami Chrystusa. Niech teraz walczą w sprawiedliwym boju z niewiernymi! Ci, którzy byli smutni i ubodzy, tam będą radośni i bogaci. Tutaj byli wrogami Pana, tam będą jego przyjaciółmi." (relacja Fouchera z Chartres z Orient w czasach wypraw krzyżowych Georgesa Tate). Odzew, z jakim spotkała się ta propozycja, zaskoczyła samego papieża. Wezwanie papieża zmobilizowało nie tylko wszystkich rycerzy, ale także prostych wieśniaków, którzy zabierali ze sobą nierzadko całą rodzinę, a nawet zwierzęta. Najsławniejsi rycerze zgromadzili nawet po 15 000 pielgrzymów. Wyglądało to jak wielka wędrówka ludów.

nie było bomb ani plecakówTrzy lata wędrowali krzyżowcy z Europy Zachodniej do Jerozolimy. Długi pochód krzyżowców znaczyły mordy, grabieże i rozboje. "Rycerze Chrystusa", których muzułmanie nazywali Frankami, plądrowali napotykane miasta i porty, mordując przy tym wszystkich mieszkańców. Z okresu pierwszej wyprawy krzyżowej zachowały się liczne opisy i dokumenty. Zarówno świadectwa zachodnie jak i wschodnie zbieżne są co do faktów i liczb. Tak oto naoczni świadkowie opisują oblężenie Jerozolimy:
"I tak dostali się do miasta, a co który naszedł z dóbr w domach i oficynach, to zabrał na własność. Gdy nastał dzień, gdziekolwiek znaleźli wroga, mężczyznę czy kobietę, mordowali ich. Nie było zaułka w mieście, gdzie nie leżałby trup saraceński, i z trudnością szło się ulicami miasta tak, by nie napotkać zwłok. (…) Rozpruwano ciała zmarłych, bo w ich żołądkach znajdowano ukryte bizanty. Inni wycinali z nich mięso w kawałkach i gotowali je, aby jeść", a inny kronikarz dodaje: "przez trzy dni Frankowie rozprawiali się z nimi, zabijając ponad 100 000 ludzi i bardzo wielu biorąc do niewoli." Arabski historyk Ibn al-Asir pisze: "w meczecie al-Aksa Frankowie wymordowali ponad 70 000 osób, wśród których znajdowało się wielu muzułmańskich imamów i uczonych oraz pobożnych i ascetów, którzy opuścili rodzinne strony i przybyli do świętego miejsca, by żyć w nabożnym odosobnieniu." Potwierdzają to też zachodnie źródła, np.: "pielgrzymi ścigali ich przez miasto zabijając i raniąc aż do świątyni Salomona, gdzie nastąpiła taka rzeź, że nasi brodzili w ich krwi".
Nie trzeba chyba przypominać, że w tamtych czasach zabijano "ręcznie", przy pomocy miecza lub noża. Wszak nie było jeszcze ani bomb, ani plecaków.
Tak bezwzględne i barbarzyńskie postępowanie krzyżowców wywołało konsternację i prawdziwą zgrozę w całym świecie muzułmańskim. Była to istna rzeź na niespotykaną dotąd skalę, zabijanie dla samego zabijania, choć biedota wierzyła, że dla odpuszczenia grzechów. "Zabijając poganina, chrześcijanin może okryć się chwałą, gdyż działa na chwałę Chrystusa. Albowiem nie bez powodu nosi on broń: karząc złoczyńców i broniąc sprawiedliwych jest wykonawcą woli Bożej" – ostatecznie rozwiewał wszelkie wątpliwości sam święty Bernard. Zresztą każdej takiej masakrze muzułmanów towarzyszyły – przed lub po – procesje i modlitwy.
Na podbitych terenach zakładano państwa łacińskie. Dzielono łupy i rozdawano przywileje. Z Europy przybywali nowi osadnicy. Panowie feudalni dostawali we władanie większe obszary – tzw. senioria; wsie oddawano rycerzom z drobnej szlachty. Tak oto sprawdzały się obietnice papieża Urbana II o możliwości szybkiego wzbogacenia się. Ale krzyżowcom ciągle było mało. Papiestwo z niezmiennym uporem ponawiało wezwania do kolejnych krucjat, których było w sumie dziesięć. Upiorny obłęd "świętej wojny" trwał.
Udział w wyprawie krzyżowej był też dla każdego rycerza – prócz zysków materialnych – okazją do zdobycia sławy. Rycerze ci byli bohaterami utworów literackich jako symbol męstwa i szlachetności. Taką legendarną postacią był Gotfryd z Bouillon, bohater poematu epickiego Rycerz z łabędziem czy znany wszystkim polskim dzieciom (chociażby z filmu) król angielski – Ryszard Lwie Serce. Obaj mają na swoim koncie tysiące ofiar. W sierpniu 1190 roku po zdobyciu Akki, Ryszard Lwie Serce osobiście kazał zamordować 3 000 jeńców muzułmańskich.

jest jeszcze coś……coś tak wstydliwego, że nawet fachowe źródła często na ten temat milczą, nie mówiąc już o podręcznikach szkolnych. Otóż w 1212 roku zorganizowano pochód krzyżowy dzieci. Uważano, że dzieci jako istoty niewinne, bezbronne i nieskalane żadnym grzechem łatwiej poradzą sobie z niewiernymi. Latem 1212 roku 12-letni pastuszek Stefan z Cloyes na czele 30 000 rówieśników wypłynął z portu w Marsylii, by oswobodzić grób Zbawiciela. Kilka tygodni później 10-letni Mikołaj z nadreńskiej wioski prowadzi 20 000 dzieci do Ziemi Świętej. Oczywiście w obu przypadkach finał był tragiczny: część małych krzyżowców utonęła lub umarła z wycieńczenia i głodu, reszta trafiła do niewoli – chłopcy do kamieniołomów i na galery, a dziewczynki zasiliły haremy.
Niepowodzenie dziecięcych krucjat nie ostudziły jednak zapędów dorosłych i już w 1217 roku ruszyła na Wschód kolejna, piąta wyprawa.

niewierni byli po obu stronachFrankowie budzili powszechne oburzenie, a przede wszystkim zaskoczenie, swoim fanatycznym i barbarzyńskim postępowaniem, z którym muzułmanie nigdy wcześniej się nie spotkali. Od wieków muzułmanie prowadzili wojny o wpływy w Bizancjum czy z koczowniczym ludem – Turkami, ale nigdy "nie stawiali pokonanych wobec konieczności wyboru pomiędzy zmianą wiary a śmiercią" (Cecile Morrisson Krucjaty). Celem tych wojen było zdobycie ziem i władanie nimi, a nie rzeź mieszkańców. Dla muzułmanów i Bizantyjczyków wojna była sztuką i przedmiotem rozpraw naukowych. Pierwsze święte wojny z niewiernymi prowadzono już w VII wieku w Syrii, ale właśnie ówczesna Syria jest zarazem najlepszym przykładem pokojowego współistnienia różnorodnych grup etnicznych i religijnych na podbitych terenach. Obok siebie w zgodzie żyli sunnici, szyici, druzowie, fatymidzi, ale też żydzi i chrześcijanie w tym chrześcijanie obrządku greckiego, Ormianie gregoriańscy, mnisi gruzińscy, maronici zamieszkujący góry Liban oraz wyznawcy wielu innych religii i sekt. W XI wieku Cesarstwo Bizantyjskie znajdowało się w apogeum rozkwitu. Zapanował pokój i zrezygnowano z prowadzenia "świętej wojny". Tak było do połowy XII wieku, kiedy to… "rycerze Chrystusa" doprowadzili do odrodzenia idei świętej wojny z niewiernymi. Obie strony używały tych samych słów. Niewierni byli po obu stronach. Dla obu stron to ich wojna była "święta".
Pierwszym władcą, któremu udało się skutecznie stawić opór Frankom był Zanki ad-Din, a następnie jego syn Nur ad-Din. To właśnie oni – a szczególnie Nur ad-Din – uczynili z dżihadu ideologię i utworzyli potężny aparat propagandowy służący jej rozpowszechnianiu. Echa tej propagandy przetrwały do dziś w napisach na licznych budowlach, gdzie Nur ad-Din jest nazywany "Strażnikiem kraju Allacha" czy "Pogromcą niewiernych i bałwochwalców". On też jako pierwszy zaczął odnosić znaczące zwycięstwa nad krzyżowcami i wypędzać ich ze swojej ziemi.
Dzieło rozpoczęte przez Nur ad-Dina kontynuował jego następca – Saladyn, najsilniejszy władca świata islamskiego i wielka osobowość tamtych czasów. Również w oczach Franków Saladyn zyskał uznanie. Zachowało się wiele dokumentów na temat jego odwagi, hojności i wyrozumiałości dla poddanych. Jego osobisty sekretarz Bah ad-Din wspomina: "Któregoś deszczowego i wietrznego dnia wjechałem z nim do Jerozolimy: było tam dużo błota i moja mulica tak go nim ochlapała, że zniszczyła jego szatę; uśmiechnął się, a kiedy z powodu tego wypadku chciałem złożyć mój urząd, nie pozwolił mi na to."
My czcimy Ryszarda Lwie Serce, muzułmanie – Saladyna.

szkło, bawełna, busola i zeroPo sukcesach Saladyna ostateczne zwycięstwo było już tylko kwestią czasu. W maju 1291 roku sułtan Kalawun raz na zawsze położył kres istnieniu państw łacińskich. Frankowie zostali wypędzeni z Ziemi Świętej bez jakiejkolwiek nadziei na powrót. Ale marne to pocieszenie, ponieważ, po trwającej 200 lat chrześcijańskiej "świętej wojnie", świat arabski już nigdy nie powrócił do swej dawnej świetności.
Tymczasem w zacofanej i barbarzyńskiej dotychczas Europie, wyprawy krzyżowe zapoczątkowały ekonomiczny i kulturalny rozkwit. W Syrii mieszkańcy Zachodu poznali technikę wytapiania szkła, nowe rodzaje upraw (trzcina cukrowa, bawełna, owoce), nauczyli się budować lepsze okręty, poznali nowe techniki nawigacji i busolę oraz cyfry arabskie i zero, zwane wówczas cyfre od arabskiego słowa "pustka". Docenili też rolę nauki oraz umiejętność czytania i pisania.
Pomyśleć, że w 1204 roku, gdy krzyżowcy wtargnęli do Konstantynopola, chodzili po mieście udając, że piszą! Przedrzeźniali w ten sposób Bizantyjczyków, gdyż uważali, że nie ma nic śmieszniejszego od pisania!
Najwięcej korzyści z krucjat odniosły miasta włoskie, a zwłaszcza Genua, Wenecja i Piza, które przejęły cały handel z Lewantem. Z czasem produkty europejskie zaczęły zdobywać rynki Wschodu i Bizancjum, prowadząc ostatecznie do odwrócenia bilansu płatniczego na korzyść Zachodu. I tak już zostało do dziś.
Korzyści papiestwa, które wpędziło ówczesny świat w tą swoista psychozę, w ten totalny obłęd religijny, są oczywiste. Gdyby to się przecież nie opłacało…
Zresztą Kościół na tym nie poprzestał. W 1231 roku papież Grzegorz IX powołał do życia instytucję inkwizycji, a w 1252 roku papież Innocenty IV zezwolił na używanie tortur. Spalono na stosie ponad 9 milionów niewinnych kobiet (w Polsce "tylko" 15 tysięcy)! Podczas ewangelizacji Ameryki Południowej i Środkowej wymordowano 12 milionów rdzennej ludności! Ale to już tematy na oddzielne opracowania. W każdym bądź razie to chyba Monteskiusz powiedział: "Żadne królestwo nie przelało tyle krwi, co królestwo Chrystusa".

prawo do korzeniZastanawiam się, gdzie są owe "korzenie" i "wartości", na które powołują się ostatnio wszyscy przywódcy Zachodu i których każą nam za wszelka cenę bronić. Jakie to wartości? Gdzie jest owo "miłuj nieprzyjacioły swoje"?
Świat dzisiejszy, a szczególnie ludzie młodzi potrzebują autorytetu, na którym mogliby się oprzeć, za którym mogliby podążać. Ale przede wszystkim świat dzisiejszy potrzebuje zgody i pokoju. Dobrze by było więc, aby autorytet ów był uniwersalny, ogólnoludzki, jednoczący. Czytelny dla wszystkich.
Często ze zdumieniem odkrywamy, jak duży wpływ na dzisiejszy stosunek Arabów i muzułmanów do Zachodu mają wydarzenia sprzed siedmiu wieków. Tak jak byśmy z góry zakładali, że inne narody nie mają prawa mieć swoich korzeni, swojej historii, swoich bohaterów. A tego, że ich "wartości" też mogą być wartościowe, w ogóle nie bierzemy pod uwagę. Tymczasem w Nowym Testamencie czytamy: "Wszystko tedy, cokolwiek chcecie, aby wam ludzie czynili, i wy czyńcie, boć ten jest zakon i prorocy", w księdze buddyjskiej: "Nie zadawaj innym bólu postępowaniem, które by ciebie zabolało", w żydowskim Talmudzie: "Nie rób bliźniemu niczego, co byłoby ci nieznośne, gdyby tobie czyniono", w księdze chińskich taoistów: "Patrz na zysk sąsiada, jakby był twoim zyskiem, a na jego straty, jakby były twoimi stratami" i wreszcie w księdze sunnitów: "Żaden z was nie jest wierzącym muzułmaninem, póty, póki nie pragnie dla brata tego, czego pragnie dla siebie".
Etyka wszędzie jednaka.
Polityczni i religijni przywódcy świata arabskiego często powołują się na Saladyna, a na współczesnych plakatach widnieje jego podobizna. To jest ich bohater, to jest ich duma. Ja to rozumiem. Dzisiaj każdy wrogi akt Zachodu w stosunku do świata muzułmańskiego odbierany jest jako następny gwałt, jako kolejna krucjata. Czy można się temu dziwić?
W odczuciu szerokich mas, a także w niektórych wypowiedziach oficjalnych, Izrael przyrównywany jest do nowego państwa krzyżowego. Natomiast wojnę sueską w 1956 roku potraktowano jak krucjatę prowadzoną przez Francuzów i Anglików, podobnie jak wyprawę w 1191 roku, kiedy to król Francji Filip August i król Anglii Ryszard Lwie Serce wspólnie zdobyli Akkę.
Czyż można się dziwić, że świat arabski nie potrafi zdobyć się na uznanie wypraw krzyżowych za epizod przeszłości? Czy po tym co zrobiliśmy, można bezkarnie mówić, że ich cywilizacja jest dziś "jałowa"? A dwa wieki rzezi i grabieży nazywać "zapożyczeniem"?
Nie tędy droga…

wyrzuty sumieniaBez rozliczenia z przeszłością, bez rachunku krzywd, bez zamknięcia tamtej epoki nie ruszymy do przodu. Nowe, ważne książki autorów izraelskich i palestyńskich pokazują, że ta epoka trwa nadal. "Historyczny kompromis jest koniecznością"(…) "Nieszczęście uciekinierów palestyńskich jest jedną z przyczyn przemocy, nienawiści i terroru" – pisze najbardziej znany dziś pisarz izraelski Amos Oz.
Pięć milionów ludzi bez Ojczyzny, skazanych na wygnanie…
My – Polacy, tak dumni ze swoich zrywów narodowo-wyzwoleńczych, powinniśmy to rozumieć jak nikt inny.
A przecież to nie jedyne ognisko zapalne, nie jedyne źródło naszych wyrzutów sumienia.
Tak niedawno na naszych oczach miała miejsce eksterminacja narodu czeczeńskiego, najprawdziwsze ludobójstwo. A my co? Dla nas to zwykli terroryści – tak mówili w telewizorze, nie?
Gdzie nie zajrzeć, tam… krzywda… Afganistan, Pakistan, Irak… Wszyscy jesteśmy współwinni, bo – jak powiedział Platon – "Największe zło to tolerować krzywdę".
Weźmy dla przykładu taką Algierię. To bardzo dobry przykład.
Panuje u nas bowiem przekonanie, że muzułmanie nie wiedzą co to demokracja, że obce są im metody pokojowe, że umieją tylko podkładać bomby. Otóż w 1962 roku al-Dżazajr czyli Algieria – od połowy XIX wieku kolonia francuska – zdobywa niepodległość. Pomijam ile ich to kosztowało, ile powstało różnych tajnych organizacji, ile było zbrojnych powstań, ile krwawo stłumionych – można to znaleźć w każdej encyklopedii. Co dzieje się dalej?
Jak już trochę się pozbierali, zorganizowali w 1990 roku pierwsze wolne wybory, które wygrał islamistyczny Muzułmański Front Ocalenia. Reakcja wojska była natychmiastowa – wprowadzono stan wojenny, anulowano wybory. W grudniu 1991 roku rozpisano nowe wybory, które ponownie wygrał… Muzułmański Front Ocalenia. I ponownie władzę przejęło wojsko, a w marcu 1992 roku zdelegalizowano Front Ocalenia i zakazano mu działalności. Rozszalała się wojna domowa, w której zginęło 65 000 Algierczyków. Tak zakończyły się próby dojścia do władzy w sposób demokratyczny.
A tak dla przypomnienia: Algieria – państwo siedem razy większe od Polski i dziesięć razy większe od Wielkiej Brytanii, którego 96,6% eksportu stanowi ropa naftowa.
Jest o co kruszyć kopie, prawda?
Wygodniej nie wiedzieć, wygodniej nie rozumieć, wygodniej nie pamiętać.
A, żeby nam się jeszcze wygodniej "nie-pamiętało", od czasu do czasu wypełniamy nasze luki w pamięci hollywoodzkimi megahitami, z których widz dowiaduje się zawsze tego samego, a mianowicie, że wszyscy wrogowie Ameryki są jednoznacznie źli. Wszyscy, którzy nie pasują do wzorca moralności amerykańskiej armii, nie zasługują na pełne opowiedzenie ich historii. Ci źli to po prostu "czarne charaktery", bez twarzy, bez pochodzenia, bez rodziny, bez żadnych przekonań politycznych. Liczy się tylko patriotyzm i męstwo amerykańskiego żołnierza. Prawda nie jest ważna. Tak też jest w filmie Ridleya Scotta "Królestwo niebieskie", w którym krzyżowiec uczy ciemnych palestyńskich chłopów, jak budować studnię. To przekłamanie zauważa arabska recenzentka filmu Amina Elbendary i podsumowuje: "z filmu nie wynika, kto jest najeźdźcą, a kto ofiarą."
W podobnym tonie utrzymany jest inny głośny film tego reżysera "Helikopter w ogniu", opowiadający o tragiczniej misji armii amerykańskiej w Somalii. Po premierze odezwały się protesty przeciwko pokazywaniu Somalijczyków tylko jako tła dla całej historii.
Ale kto by się tym przejmował? Tłumy walą do kina, film zarabia, Ameryka "the best".

co to za język?!Zostawmy może jednak Hollywood i show business, a przyjrzyjmy się co piszą poważni znawcy tematu. Otóż nasz rodzimy specjalista od "ratowania świata przed islamską zagładą" Jacek Pałasiński, w swoim artykule pod jakże wymownym tytułem: "Wygramy albo zginiemy" wymienia trzy konkretne warunki niezbędne do tegoż ratowania. Pierwszy warunek to według niego "ograniczenie swobód obywatelskich muzułmanom w Europie", drugi to "izolacja zachodnich sprzymierzeńców islamskich morderców i zero tolerancji dla niszczących wszystko na swej drodze antyglobalistów" i – uwaga – najciekawszy jest warunek trzeci, a mianowicie: "trzeci warunek to narzucenie, powtarzam– pisze Pałasiński – narzucenie światu arabskiemu demokracji i dobrobytu."!
To tylko przykład, bo podobnie wypowiada się większość "znawców" tematu.
Brzmi to jak wypowiedzenie wojny i naprawdę pachnie krucjatą. Czyżby znów, jak przed wiekami, tylko nasza "święta wojna" była słuszna i sprawiedliwa? Zaczynam się bać.
Owszem, nie powiem, nasza demokracja jest OK, dobrobyt też mi pasuje, czasami wypiję coca-colę, noszę jeansy, ale żeby tak od razu… narzucać innym? Zaraz, zaraz, chwileczkę.
A może oni wolą chusty na głowach? A może to my powinniśmy przykryć chustami odsłonięte do granic przyzwoitości biodra i tłuszcz wylewający się ze skrawków odzieży?
A może oni nie chcą naszych dyskotek i narkotyków? Może chcą żyć inaczej, wolniej, po swojemu?
Może ze względu na ten nasz "dług" sprzed wieków, na to "zapożyczenie" ciągle nie oddane, nie uregulowane, nie przeproszone, o którym my nie chcemy pamiętać, ale jak się okazuje, muzułmanie nie mogą – co mnie jakoś nie dziwi – zapomnieć, zamiast skrzykiwać kolejną krucjatę, pogadajmy. Tak zwyczajnie, nie jak mądrzejszy z głupszym, nie jak lepszy z gorszym, bez pouczania, bez obrażania.
Dziś już nawet nauczyciel z krnąbrnym uczniem czy jego rodzicem nie rozmawia zza biurka, z pozycji nieomylnego, wszechwiedzącego guru, bo wie, że to prowokuje i drażni. Wie, że pokazując swoją wyższość tylko pogorszy sytuację, że uczeń, nawet ten niegrzeczny, też ma swoją wrażliwość, emocje, uczucia, których nikomu nie wolno ranić.
Przyczyną wycofania nazwy oceny "mierna" z dzienników szkolnych było to, że jeżeli ileś lat będzie wmawiało się dziecku, że jest mierne, to wyrośnie w końcu na miernotę.
Jeśli będziemy komuś wmawiać, że jest "islamofaszystą", w końcu nim zostanie. W obu przypadkach działa ten sam mechanizm tzw. samospełniającego się proroctwa.
Pytam więc: co to znaczy "zero tolerancji"? Kto tak dziś rozmawia? Co to za język?!
To nasz język. Język bogatego Zachodu. To język nienawiści i przemocy.
A przemoc rodzi przemoc. A przemoc rodzi bomby.
Ciekawe jakim językiem rozmawiałby pan Pałasiński i jemu podobni z pięcioma starszymi kobietami, które swego czasu weszły do centrum rekrutacyjnego amerykańskiej armii w Tuscon w Arizonie, by przyjąć się do wojska. Wszystkie chciały jechać na wojnę do Iraku, bo uważają, że lepiej niech giną starsi ludzie niż młodzi. Kobiety były w wieku od 57 do 92 lat.
Chciały w ten sposób zaprotestować przeciwko obecności USA na irackim terytorium.

dobry początek
Nasza jedyna siła i ratunek dla świata to dialog. Dialog i prawda. Nie "narzucanie" na siłę naszych, jedynie słusznych wartości.
Zacietrzewienie, karykatury Mahometa na okładkach gazet, odgrażanie się i przemoc wobec środowisk islamskich jedynie nasili rekrutację do organizacji terrorystycznych.
Popadanie w fanatyzm raczej tu nie pomoże.
Prawdziwy znawca i badacz islamu profesor Ibrahim Abu-Rabi dochodzi do takiego samego wniosku: "Dialog, a nie nawracanie, stanowi jedyną właściwą metodę zbliżania się do muzułmanów." Nie ma innej drogi.
Dialog ten będzie trudny. I trzeba go od czegoś zacząć. Cała historia Kościoła podpowiada nam, że chyba od wielkiego rachunku sumienia i przeprosin. Może od pokuty? A na pewno od tolerancji i szacunku dla innych wierzeń i innych systemów wartości.
W historycznej homilii w Dniu Przebaczenia 13 marca 2000 roku papież Jan Paweł II poprosił o przebaczenie win jakich chrześcijanie i Kościół dopuścili się w ciągu wieków wobec wyznawców innych religii. Wymienił "grzechy popełnione w imię prawdy", między innymi: metody ewangelizacji, wyprawy krzyżowe, działalność inkwizycji, prześladowania Żydów i dyskryminację kobiet.
Tym samym był pierwszym papieżem, który przeprosił za wszystkie zbrodnie jakie Kościół popełnił w majestacie prawa i w imię religii. Była to pierwsza taka deklaracja w dziejach świata. Żaden inny Kościół jako instytucja nie prosił dotychczas o przebaczenie.
Bo może żaden inny nie musiał…
Niestety..., po całej uroczystości rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls powiedział: "papież prosił o wybaczenie Boga, nie zaś poszczególne grupy, które ucierpiały z winy chrześcijaństwa". Dlaczego? Nie wiem.
Papież Jan Paweł II był też pierwszym papieżem i jak dotąd jedynym, który w maju 2001 roku modlił się w meczecie w Damaszku. Docenili to wszyscy, zwłaszcza Arabowie.
Piątek 8 kwietnia był dniem obchodów śmierci proroka Mahometa, a mimo to dwie największe stacje regionu – al Dżazira i al Arabia – transmitowały pogrzeb papieża.
Odchodził od nas długo. Tak jakby czuł, że zostawia świat nieuporządkowany, że jest jeszcze wiele do zrobienia.
Mam wrażenie, że czuł i rozumiał wszystko.
Co czuł w 1983 roku podczas spotkania w rzymskim więzieniu ze swym niedoszłym zabójcą Mehmedem Ali Agca? Papież wiedział, że w pozostawionym liście Agca nazwał go "głównym wodzem krzyżowców". Przebaczył mu. Trzy lata później spotkał się też z jego matką Muzeyyen Agca, a w 1999 roku złożył prośbę o ułaskawienie zamachowca.
Papież-patriota tak dumny ze swego pochodzenia, ze swojej Ojczyzny, dobrze znający historię Polski, świata i Kościoła, zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie chrześcijanie od wieków odzierali z tej dumy inne narody. Za to przeprosił. Papież-Polak jak nikt inny rozumiał, że życie bez tej dumy narodowej, w poczuciu niewyobrażalnej i wciąż nie przeproszonej krzywdy, musiało zrodzić poczucie prześladowania, które u niektórych fanatyków – typu Ali Agca czy dzisiejszych członków al-Kaidy – mogło przybrać formę niebezpiecznej obsesji.
Mam wrażenie, że czuł i rozumiał wszystko.
Więcej niż mówił. Więcej niż mógł powiedzieć.
Był i jest Wielkim Autorytetem – takim właśnie, jakiego świat dzisiejszy potrzebuje. Autorytetem uniwersalnym, integrującym.
Zrobił dużo. Bardzo dużo. Przeprosił. Przebaczył. Rozpoczął dialog. Wskazał drogę.
Wygląda jednak na to, że przeprosiny nie zostały przyjęte.
Dlaczego? Może dlatego, że jedne przeprosiny jednego papieża po tysiącu latach to mimo wszystko za mało. To co najwyżej dobry początek.

Bożena Posadzy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto