Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W sieci intryg FIVB

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Kontrowersyjna formuła mistrzostw świata we Włoszech ożywiła dyskusję o braku transparentności w działaniach Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej.

Złote czasy dla siatkarskiej centrali zaczęły się wraz z wyborem na jej prezydenta Rubena Acosty. Obejmując stanowisko w 1984 r. ten doktor nauk prawnych przekonywał do swojej dalekosiężnej wizji popularyzacji dyscypliny w regionach, w których nie miała ona tradycji, a także rozwoju tam, gdzie jej potencjał nie został jeszcze w pełni wykorzystany. Meksykanin okazał się nie tylko sprawnym administratorem, ale wpływowym lobbystą i skutecznym menadżerem.

Talenty organizacyjne Acosty przełożyły się na cywilizacyjny skok siatkówki w XXI w. To on zreformował system liczenia punktów i wprowadził siatkówkę plażową do programu olimpijskiego. To jego dzieckiem jest Liga Światowa, której sukcesu nie sposób podważać. Docierając na wszystkie kontynenty, zglobalizowała siatkówkę i pokazała światu jej najkorzystniejsze oblicze. Przez 21 sezonów podwojono liczbę uczestników tej imprezy z 8 do 16 drużyn. Reprezentacje niezaliczające się do potentatów, jak Egipt, Korea czy Wenezuela, otrzymały bezcenną szansę sprawdzenia swoich umiejętności na tle czołowych drużyn, z którymi spotykały się od święta na olimpiadzie czy mistrzostwach świata. Warunkami startu w LŚ, oprócz odpowiedniego poziomu sportowego, są: uiszczenie wysokiej kwoty startowego, przedstawienie odpowiednich gwarancji finansowych oraz zapewnienie wysokiej jakość relacji telewizyjnych. Pula nagród sięga już kilkunastu milionów euro i systematycznie rośnie.

Nie wszystko jednak złoto, co się świeci. W tle działań byłego prezydenta FIVB pobrzmiewały oskarżenia o faworyzowanie niektórych krajów, co objawiało się w ręcznym sterowaniu systemami rozgrywek i podporządkowaniu drabinki turniejowej pod określone drużyny. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że metodologia wybierania gospodarzy ważnych imprez była – najdelikatniej mówiąc - nieprzejrzysta. Kryteria przyznawania dzikich kart w finałach LŚ i innych imprezach rodziły podejrzenia o dodatkową motywację w podejmowaniu decyzji. Sam prezydent nie uniknął oskarżeń o korupcję, choć zarzuty nie przełożyły się na sądowy wyrok. Sukces komercyjny i układanie się z najważniejszymi krajowymi federacjami stały się motorem napędowym całej dyscypliny.

Jednym z największych beneficjentów hojności byłego już prezydenta FIVB była Japonia. W Kraju Kwitnącej Wiśni nieprzerwanie od 1977 r. rozgrywany jest Puchar Świata mężczyzn i kobiet. Do tradycji należy organizowanie tam kwalifikacji do mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Kuriozalną decyzją Acosty, podjętą w ostatnich dniach urzędowania, było przyznanie Japonii dzikiej karty na finał Ligi Światowej w 2008 r., mimo że w swojej grupie zajęła ona dopiero trzecie miejsce. Gdy do tego wszystkiego dodamy fakt, że oficjalne mecze (również na plaży) od lat rozgrywane są piłką japońskiej firmy Mikasa Sports, rodzą się podejrzenia o nadmierną wstrzemięźliwość federacji w dywersyfikacji siatkarskich usług.

Polska przyjacielem federacji

W 2002 r. FIVB w niejasnych okolicznościach wykluczyła Koreę Południową z udziału w Mistrzostwach Świata w Argentynie. W jej miejsce desygnowano przeżywającą siatkarski boom reprezentację Polski. Szefem PZPS był wówczas bliski przyjaciel Meksykanina Janusz Biesiada. Gdy temu ostatniemu postawiono zarzuty niegospodarności i coraz głośnej domagano się jego dymisji, światowa federacja solidaryzując się ze swoim podkomendnym, rozważała nawet wykluczenie Polski z rozgrywek LŚ. Ostatecznie skończyło się na zapewnieniu Biesiadzie odpowiedniej posady przy organizacji tych rozgrywek.

Wspomniany awans przy zielonym stoliku nie był odosobnionym przypadkiem ponadstandardowego wspierania naszego kraju. Dwa razy w ciągu trzech sezonów finały siatkarskiej Ligi Mistrzów gościły w Łodzi. Jakby tego było mało, w ubiegłym roku trzeci zespół polskiej ligi uzyskał prawo do startu w jej rozgrywkach. Polska była również dwukrotnie gospodarzem turnieju finałowego LŚ (są państwa, w których finały odbywały się częściej, co nie zmienia faktu, że poruszamy się w zamkniętym kręgu wybranych). Wielu obserwatorów poddawało w wątpliwość drogę biało-czerwonych do złota na ostatnich mistrzostwach Europy. W rozgrywkach grupowych ominęli nas tacy przeciwnicy jak Serbia, Rosja, Włochy czy Bułgaria (z tą ostatnią spotkaliśmy się dopiero w półfinale w wyniku … losowania).

Przychylność działaczy z Lozanny nie ograniczała się tylko do siatkówki w wydaniu męskim. W 2007 r. dziką kartę na występ w Pucharze Świata otrzymały nasze siatkarki, choć nie stanęły nawet na najniższym stopniu podium ME. W podjęciu tej decyzji pomogła wysokość kwoty, jaką stacja Polsat zobowiązała się przelać na konto federacji w zamian za relacje z turnieju. Pieniądze z tytułu praw telewizyjnych były prawdopodobnie jednym z koronnych argumentów przemawiających na rzecz Polski w przyznaniu organizacji mistrzostw świata w 2014 r.

Trzeba przyznać, że wykorzystujemy dane nam szanse. Rozgrywki LŚ odmieniły wizerunek siatkówki w Polsce. Gdy w 1998 r. otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w jej ramach kosztem borykającej się z problemami finansowymi Argentyny, jedynym obiektem nadającym się światu do pokazania był i tak przestarzały katowicki Spodek. Dziś bój o organizację meczów mogą toczyć między sobą Łódź, Gdańsk, Poznań czy Bydgoszcz, a powstają przecież inne nowe hale. Nad Wisłą wykreowała się moda na reprezentację, serwery obsługujące sprzedaż biletów regularnie zawieszają się z powodu przeciążenia, a przed telewizorem zasiada wielomilionowa widownia. Spotkania reprezentacji stały się wydarzeniem o charakterze kulturalnym, o którym dyskutuje się już nie tylko w kręgach sportowych.

Nowa jakość z poziomu reprezentacji szybko przeniosła się na kluby. Diametralnej poprawie uległa infrastruktura, sposób zarządzania, marketing. W ubiegłym roku za prawa do pokazywania Plus Ligi i siatkarskiej Ligi Mistrzów Polsat zapłacił aż 8 mln zł. Strategicznymi sponsorami klubów są takie giganty jak PGE czy Asseco. Standardem staje się umieszczanie ich nazwy w nazwie klubu. Na koszulkach zawodników ciężko znaleźć wolne miejsce, ponieważ całe są obklejone w emblematach reklamodawców. Zainteresowania mediów i frekwencji na trybunach mogą nam pozazdrościć w najlepszych ligach we Włoszech i Rosji.

Złota formuła

W 2009 r. odrestaurowano rozgrywki o klubowy Puchar Świata. Na miejsce rozgrywania turnieju wybrano egzotyczny Katar. Arabscy szejkowie z regionu Zatoki Perskiej, słynący co najwyżej z zamiłowania do kupowania klubów piłkarskich czy podziwiania wyścigów Formuły 1, nagle przejęli się losem siatkówki. Chcąc dać nowy impuls rozwoju tej dyscypliny (czytaj: w zamian za pokrycie kosztów organizacji imprezy), w porozumieniu z oficjelami, zdecydowali o wprowadzeniu innowacyjnego rozwiązania w postaci tzw. „złotej formuły”, w myśl której pierwszy atak po zagrywce musiał być wykonany zza linii trzeciego metra. O logiczności takiego działania napisano już chyba wszystko. Strach pomyśleć, jakie pomysły mogą przyjść do głowy, gdyby gospodarzami kolejnego turnieju mieliby być np. rosyjscy oligarchowie czy sułtan Brunei.

Mistrzostwa świata i premia za porażki

Z licznych przecieków medialnych można wywnioskować, że losowanie tegorocznych grup mistrzostw świata było fikcją. O tym, że cały turniej ustawiony jest pod drużynę narodową gospodarzy, mówią głośno sami zawodnicy. System rozgrywek stworzył na nienotowaną dotąd skalę możliwość mataczenia i manipulowania wynikami – warto przegrać, żeby w kolejnej fazie nie trafić na silne drużyny. Drabinka turniejowa, jaką znamy z poprzednich mistrzostw może nie była doskonała, ale w znacznym stopniu ograniczała pozaboiskowe kalkulacje, a przenoszenie zdobyczy punktowej z jednej fazy do drugiej sprzyjało walce o zwycięstwo w każdym spotkaniu.

- Mam moralnego kaca – szczerze wyznał po meczu z Polską Nikola Grbić. Serbski rozgrywający wraz ze swoimi kolegami ulgowo potraktował ostatnie spotkanie I rundy. Widok Ivana Milijkovicia atakującego bez bloku w okolice bandy reklamowej wprawił w zdumienie niejednego widza. Wątpliwości budzi również postawa Brazylii, przegrywającej w trzech setach z Bułgarią w pół rezerwowym składzie i bez rogrywającego (dzięki zajęciu drugiego miejsca w grupie Canarinhos uniknęli kolejnego spotkania z Kubą) oraz zaskakująca porażka Rosji z Hiszpanią. Podczas tego pierwszego spotkania swoją dezaprobatę wyrazili kibice, którzy w pewnym momencie odwrócili się od boiska i wygwizdali zawodników. Jak widać, pokusie „legalnego oszustwa” dały się uwieść najlepsze drużyny świata. Nieważne, jak wygląda droga do sukcesu, ważne by ten sukces osiągnąć.

Acosta w końcu ustąpił w 2008 r. - Postanowiłem zrezygnować z pełnionej funkcji teraz, kiedy organizacja jest silniejsza, niż kiedykolwiek przedtem. FIVB ma mocną pozycję, silną władzę administracyjną i znakomite przesłanie do wypełnienia – w ten sposób żegnał się po 24 latach rządów. Następcą Meksykanina został jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi - Chińczyk Jizhong Wei. Zapowiadał on demokratyzację procedur zarządzania i większą przejrzystość procesu decyzyjnego.

Budowa demokracji w FIVB idzie jednak w podobnym tempie jak w Chinach. Czy koniunkturalizm związku i dyktatura bogatych federacji zepchnie na boczny tor sens sportowej rywalizacji przekonamy się dopiero w dłuższej perspektywie czasu. Na razie trudno dostrzec chęć zmiany status quo. Ze szkodą dla siatkówki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto