Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Xian, czyli przez muzułmańską dzielnicę do ulicy burdeli

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
domena publiczna Terakotowa Armia.
domena publiczna Terakotowa Armia. http://commons.wikimedia.org/wiki/Image:Xian_guerreros_terracota_detalle.JPG
Zostawiamy przereklamowaną Terakotową Armię i zamiast tego wybieramy się do muzułmańskiej dzielnicy. Pobyt kończę przechadzką po ulicy tajemniczych sklepów, które okazują się być skupiskiem burdeli.

Według mojego przewodnika po Chinach Xian to miasto, które każdy szanujący się turysta musi zobaczyć. Klucz do jego popularności leży w znajdującej się nieopodal Terakotowej Armii. Za tą tajemniczą nazwą kryje się osiem tysięcy wypalonych z gliny figur żołnierzy strzegących grobowca pierwszego cesarza Chin. Zachwyt przewodników nie pokrywał się z relacjami spotkanych przez nas turystów. Prawie wszyscy narzekali na tłumy, kiepskie widoki i astronomiczne ceny. Niepochlebne recenzje i topniejący budżet skłaniają nas do zostawienia tego, jak niektórzy mówią, ósmego cudu świata (który to już?). W zamian urządzamy sobie przechadzkę po mieście.

Na początku trafiamy do... publicznej toalety. Otwieram pierwszą z brzegu kabinę, gdzie spod gazety spogląda na mnie uśmiechnięty starszy pan. Mężczyzna nie czuje się urażony i próbuje wdać się ze mną w niezobowiązującą pogawędkę. Nie podejmuję tematu i przechodzę dalej. Po miesiącu w Azji miejscowe toalety przestały mnie już przerażać. Przyzwyczaiłem się do otworów kloacznych i mało estetycznych widoków. Jedyne czego nie mogę znieść to brak intymności. Wiele toalet nie daje się zamknąć, w niektórych nie ma nawet drzwi, a w innych osłona jest tak skromna, że prawie nic nie zasłania. Nie przeszkadza to jednak Chińczykom, którzy często siedzą w toalecie przy otwartych drzwiach i zagadują każdego napotkanego przechodnia. Dla nich korzystanie z ustępu jest równie krępujące jak dla nas poranne golenie. Nie widzą powodu, żeby wstydzić się takich rzeczy.

Wybieramy się do dzielnicy muzułmańskiej. Przypomina mi się jak w Pekinie urządziłem sobie podobną wyprawę. Przez swoją rozbudzoną wyobraźnie spodziewałem się chińsko-arabsko-perskiego miszmaszu, ze sprzedawcami dywanów i mężczyznami zaciągającymi się fajką wodną. Trafiłem tymczasem do typowej dla Pekinu postsocjalistycznej szarzyzny zmieszanej z zachodnim kiczem, spod której wyłaniała się orientalna kopuła meczetu.

Choć rzeczywistość w Xian nie pokrywa się z moimi baśniowymi stereotypami to nie mam powodów do narzekań. Po ulicach kroczą należący do ludu Hui brodaci mężczyźni, z białymi okryciami na głowie. Przechodzimy przez stragany z wymyślnymi słodyczami, które przywodzą mi na myśl chałwę. Podchodzę do jednego z nich i wręczam sprzedawczyni juana. Mając w pamięci chciwość chińskich sprzedawców proszę o jedną sztukę na próbę. Kobieta dziwi się moje skromności i dokłada mi jeszcze po kilka różnych smaków. Sezamowe łakocie rozpływają się w ustach.

Po długich próbach udaje nam się rozszyfrować drogowskazy i trafić do zabytkowego Wielkiego Meczetu. Ku mojemu zdziwieniu w ogóle nie przypomina tego z Pekinu. Zamiast okrągłych kopuł widzimy ogrody otoczone budynkami, jakie widziałem w wielu chińskich świątyniach i minarety pokryte charakterystyczną dla tego kraju dachówką. Dochodzimy do sali modlitewnej i nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Przecież to miejsce na pierwszy rzut oka nie różni od świątyń taoistycznych czy buddyjskich. I nie ma w tym żadnego przypadku. Dla zjednania sobie wyznawców obce religie musiały przez lata rozpływać się w miejscowych realiach.

Następnego dnia udajemy się na zakupy przed całonocną wyprawą koleją do Chongging. Kierujemy się w stronę centrum mijając małe sklepy spożywcze. W pewnej chwili w okolicy następuje drobna zmiana. Zamiast uśmiechniętych mężczyzn w sklepach siedzą samotne, zamyślone kobiety. Przed sobą mają rozłożony nijaki towar, który równie dobrze mógłby być kasetą wideo jak i farbą do włosów. Za ekspedientką stoi kotara zakrywają resztę pomieszczenia. Kobiety świdrują mnie wzrokiem, ale na widok idących obok mnie koleżanek z miejsca obojętnieją. O co im może chodzić?

Po skończonych zakupach wracam samotnie do hotelu. Wchodzę na ulicę zagadkowych sklepów. Na mój widok pierwsza z kobiet wpada w euforię i przywołuje mnie słodkim głosem. Mister! Chodź do mnie! Wariatka? Ignoruję ją i idę dalej. Jej sąsiadka macha do mnie zmysłowo ręką okazując jeszcze większą wylewność. Mister! Masaż! Teraz rozumiem. Trafiłem na ulicę burdeli. Przyspieszam kroku, czym podnoszę coraz większy rwetes. Niespodziewane zamieszanie wprawia mnie w zakłopotanie. Zaczynam wątpić, czy nie pomyliłem drogi i decyduję się cofnąć. Kobiety sądząc, że wróciłem z powodu ich wdzięków niemal wybiegają ze swoich stoisk. Po powrocie do centrum dochodzi do mnie, że przez cały czas byłem na dobrej drodze. Przygotowuję się na kolejną gorącą przeprawę. Biorę głęboki oddech i przechodzę szybko przez różową dzielnicę wprawiając w zawód lubieżne kusicielki.

Prostytucja jest w Chinach zakazana. Mimo to natykałem się na nią co chwilę pod najprzeróżniejszymi maskami. W Datongu były to udekorowane na różowo salony fryzjerskie, w Pekinie dyskoteki, a w Xian sklepy z nie wiadomo czym. Władza patrzy na to przez palce. Po pierwsze sama z tego korzysta pobierając za swoją pobłażliwość sute łapówki. Po drugie prostytucja to jeden z elementów przyciągających zagranicznych inwestorów. Zwłaszcza Tajwańczyków, z których wielu ma w Chinach swoje „drugie żony”. I wszyscy są zadowoleni. Może z wyjątkiem pochodzących ze wsi prostytutek. Ale tym mało kto się tutaj przejmuje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto