Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zaduszki lekarskie

Piotr Jarecki
Piotr Jarecki
Zawsze takie dni jak Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny rodzą wspomnienia, w nas lekarzach również.

Tylko lekarzowi dana jest możliwość dotykania ludzkiego ciała w celu badania jego stanu zdrowia, postawienia rozpoznania i zastosowania leczenia. To właśnie lekarzowi pacjent chce powierzyć swoje najbardziej osobiste tajemnice.

Od narodzin, pierwszego krzyku dziecka, radości matki, łez ojca. Poprzez życie mniej lub bardziej spełnione, ze wszystkimi jego radościami, smutkami, dramatami, wzruszeniami zmierzamy do dnia sądu ostatecznego . Śmierć jest nieodłącznym bratem życia.
Niejednokrotnie posądza się nas lekarzy o obojętność, brak człowieczeństwa i brak emocji w spotkaniu ze śmiercią, śmiercią naszych pacjentów. A my jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Umiemy odczuwać, większość z nas to ludzie wrażliwi, przeżywać sukcesy i porażki
te zawodowe również.

W momentach trudnych dla pacjenta - jego choroby, cierpienia, samotności, odwiecznego pytania o drogę ostateczną, czy też rozmowy z jego najbliższymi lekarz powinien okazać się mistrzem sztuki lekarskiej. Wszak nie zawsze możemy wyleczyć, nie zawsze możemy dać nadzieję, ale zawsze powinniśmy pocieszyć. Bardzo często jesteśmy opoką potrzebującego człowieka.

Obserwując swoje doświadczenia i reakcje moich koleżanek i kolegów, śmierć zawsze budzi nasze emocje i szacunek. Oczywiście wielu moich pacjentów zmarło zarówno z przyczyn naturalnych, jak i w tragicznych okolicznościach. Jednak są spotkania ze śmiercią, które pozostaną w mojej pamięci do końca moich dni.

Pierwsze takie doświadczenie, było związane ze zgonem 4-letniego chłopca. Śmierć ta była szczególnie mocnym przeżyciem, gdyż kilka dni wcześniej badałem go w ambulatorium pogotowia. Miał raka nerki.

Rodzice zrezygnowali z konwencjonalnego leczenia, poddali chłopca kuracji skazującej go na śmierć. Niestety, osobą która odwiodła rodziców od leczenia onkologicznego był lekarz, roztaczający miraże skuteczności jego niekonwencjonalnej metody leczenia. W trakcie ambulatoryjnego badania stwierdziłem objawy wskazujące na bezpośrednie zagrożenie życia spowodowane postępującą chorobą. Po długotrwałej perswazji rodzice dali się przekonać o potrzebie leczenia szpitalnego.

Kiedy znalazłem się w domu dziecka, było ono w stanie krytycznym. Uniosłem delikatnie chłopczyka na swoje ręce, popłynęła krew z jego ust i po chwili zmarł. Niestety, rodzice nie byli z dzieckiem w szpitalu.

Następna śmierć, która wywarła na mnie ogromne piętno zdarzyła się podczas mojej pracy w Hospicjum. Pod opieką Hospicjum był 18-letni Michał z chorobą nowotworową. Rak, jaki dotknął Michała, był szczególnie złośliwy, dający szybko liczne przerzuty, niestety prawie zawsze występujące już w chwili wykrycia.

Faza z przerzutami właściwie uniemożliwia skuteczne leczenie. Choroba przebiega z ogromnymi dolegliwościami bólowymi, wymagającymi ciągłego podawania silnych leków przeciwbólowych np. morfiny w stale zwiększających się dawkach.

Liczne guzy przerzutowe u Michała występowały m.in. na twarzy, w jamie ustnej. Pojechaliśmy do jego domu, gdyż tkanka nowotworowa zaczęła krwawić. Próby tamowania krwawienia nie dawały efektów, zdaliśmy sobie sprawę, że nie uda się nam zatamować krwawienia. I nie będzie to możliwe również w szpitalu. Spędziliśmy kilkanaście godzin przy łóżku umierającego Michała z powodu krwawienia bez możliwości jakiegokolwiek skutecznego działania. W pewnym momencie, gdy w pokoju nie było nikogo z rodziny powiedział nam, że "jest już gotów". Zmarł cicho.
Teraz chciałbym napisać o śmierci 84-letniej kobiety. W Wielkanoc dwa lata temu, podczas mojego dyżuru, do pogotowia zadzwonił mężczyzna, prosząc o stwierdzenie zgonu. Pojechaliśmy na miejsce. W domu był syn, a na podłodze leżały zwłoki kobiety. Z raną głowy. Na moje pytanie syn stwierdził, że matka jego idąc „wysikać się”, upadła. Rozbiła głowę, no i zmarła. Zastanawiające było, że nie szukał pomocy, sam stwierdził zgon.

Ułożenie ciała nietypowe, jak na powstałe w wyniku upadku. Jeszcze parę innych szczegółów. Z drugiej zaś strony dlaczego ta 84-letnia kobieta miałaby stać się ofiarą zabójstwa, w dodatku dokonanego przez własnego syna? Jednak postanowiłem wezwać policję, która początkowo wątpiła w moje podejrzenia. Prokurator nakazał sekcję zwłok i okazało się, że kobieta została zamordowana.

Uraz głowy i liczne obrażenia wewnętrzne stały się przyczyną śmierci. Syn został uznany przez sąd winnym zbrodni zabójstwa i skazany na wieloletnie więzienie.

Takie wspomnienia przychodzą mi na dyżurze lekarskim. Mam nadzieję, że nie będę musiał zwiększać listy śmiertelnych zdarzeń do zapamiętania. Choć jestem na posterunku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto