Minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła z trybuny sejmowej, że obszar wokół katastrofy prezydenckiego samolotu został bardzo dokładnie przeszukany, a nawet przekopany na głębokość metra. Później polskie władze zapewniały, że niezabezpieczone rzeczy znajdowane przez wycieczki, dziennikarzy i okolicznych Rosjan nie mogą mieć większego znaczenia dla prowadzonego śledztwa i wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
Akredytowany przy komisji badającej przyczyny katastrofy Tu-154 Edmund Klich powiedział, że przynajmniej nie powinny mieć znaczenia, a marszałek Komorowski mówił wręcz, że "to nic takiego" i żeby nie robić wokół tego takiej afery. Dziś wiadomo już jednak, że na pewno było inaczej.
Część elementów, które leżały na miejscu katastrofy trafiła do redakcji gazet - "Faktu" i "Gazety Polskiej". W programie "Misja specjalna" redaktor naczelny "Gazety Polskiej" pokazał m.in. uszkodzone urządzenie do wypuszczania podwozia, pytając jak w ogóle bez tego można prowadzić śledztwo. W rezultacie w redakcji "Gazety Polskiej" pojawiła się Żandarmeria Wojskowa z żądaniem wydania rzeczy, a kierownictwo tygodnika przekazało żandarmom części Tu-154, który rozbił się 10 kwietnia.
"Przedmioty te mogą mieć istotne znaczenie dowodowe w prowadzonym śledztwie" - czytamy w uzasadnieniu "Postanowienia o żądaniu wydania rzeczy", na podstawie którego Żandarmeria Wojskowa przejęła znalezione elementy. Ze skanami postanowienia można zapoznać się na stronie: Niezalezna.pl
- Mamy więc kolejny dowód na olbrzymie zaniedbania ze strony władz polskich i rosyjskich. Dodajmy, że na miejscu katastrofy wciąż znajduje się wiele innych części samolotu - podaje portal Niezależna.pl.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?