Film Zero budzi spore emocje. Można to było wyczuć już po seansie: od znudzenia po zadumę i zachwyt. Debiut filmowy Pawła Borowskiego jest obrazem bardzo sugestywnym, a przy tym bardzo świeżym. To poszukiwanie nowego sposobu narracji w polskim kinie.
Film ukazuje 24 godziny z życia kilkudziesięciu osób, które tylko z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego. W trakcie doby ich losy będą się krzyżować. Często, z początku błahe wydarzenia, dramatycznie wpłyną na losy bohaterów. A wszystko rozpoczyna się o poranku w gabinecie prezesa firmy. Odebrany telefon od dwóch dziwnie wyglądających osobników, ma zmienić życie wielu osób.
Akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonym mieście. Dodało to filmowi tajemniczości, a zarazem podkreśliło zagubienie oraz bezradność bohaterów wobec przyszłych zdarzeń. Strumień wydarzeń niosących postacie filmu, przypomina kostki domina, gdzie każda następna jest większa od poprzedniej. Każda decyzja ma swoje następstwo, nie tylko dla osoby decydującej. Nasuwa się pytanie: na ile jesteśmy wolni? Na ile tworzymy swój los? Może człowiek to zagubiona istota uwikłana w coraz to kolejne ciągi zdarzeń?
Co ciekawe, film nie ocenia, reżyser nie próbuje moralizować. Poznajemy miedzy innymi gwiazdę filmów porno, notorycznie pijanego urzędnika, narzekającego taksówkarza, kobietę zdradzająca męża. Jesteśmy świadkiem szeregu decyzji bohaterów oraz ich konsekwencji. To widz ma ocenić, czy te decyzje były właściwe. A nie jest to proste. W filmie niewiele jest rzeczy czarnych lub białych. Są w nim zwykli ludzie, ze swoimi radościami, problemami oraz tragediami. Oglądając ich losy, stawiamy kolejne pytanie: na jakiej podstawie mamy podejmować nasze decyzje, skoro nie znamy ich konsekwencji dla nas ani dla innych? Czy proces decyzyjny to ślepy traf? Jeśli tak, to czemu czujemy się odpowiedzialni za nasze wybory?
Film Zero, to nie jest kino, które przypadnie do gustu wszystkim widzom. Zatem czy warto go obejrzeć? Tego typu obrazu nie było jeszcze w polskim kinie. Ten film, to 24 historie, 24 zagranych po mistrzowsku pierwszoplanowych ról, a wszystko okraszone bardzo ciekawymi zdjęciami Arkadiusza Tomiaka oraz sugestywnymi dźwiękami elektrycznej gitary Adama „Burzy” Burzyńskiego. To kino, o którym myśli się wiele dni po seansie. Nie można o nim łatwo zapomnieć, bo jak zapomnieć historię o samym sobie?
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?