Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Złe psy. W imię zasad" Patryka Vegi [recenzja]

Małgorzata Michaluk
Małgorzata Michaluk
Patryk Vega w swojej książce przedstawił „złe psy”. Czym one różnią się w takim razie od „dobrych psów”? O najnowszej powieści Patryka Vegi krytycznie i bez zachwytów.

„Złe Psy. W imię zasad” – Patryka Vegi to książka, w której reżyser filmowy rozmawia z kilkunastoma policjantami na temat ich służby, taki wywiad – rzeka. Według wydawcy pozycja opisuje „prawdziwe oblicze polskiej przestępczości”. W książce możemy przeczytać o „morderstwach, mafii, haraczach, świadkach koronnych, o przepychankach z przełożonymi i metodach pracy, które mają być przede wszystkim skuteczne. To książka o świecie twardych facetów, w którym granica między zbrodnią a prawem jest cienka, ale wyraźna”. Patryk Vega został przedstawiony czytelnikowi, jako człowiek „któremu udało się zdobyć zaufanie policjantów. Niczego przed nim nie ukrywali”.

Doprawdy? Nie do końca zgadzam się z wnioskami, do jakich doszedł wydawca, ale o tym za chwilę.

W wywiadzie na pytania reżysera odpowiadają funkcjonariusze, którym zmienione zostały nazwiska, funkcje i przydziały służbowe. W dedykacji Vega napisał o nich: „Bohaterom, którzy oficjalnie nie istnieją.”

Jaki po przeczytaniu książki wyłania się obraz policji? Czy prawdziwy i rzeczywisty?

Nie odkryję Ameryki pisząc, że wśród policjantów, z którymi rozmawiał reżyser, na pewno byli i tacy, którzy potrafią tworzyć „mity i legendy” na swój temat. Jeżeli znajdą „wiernego słuchacza”, potrafią też wiele sytuacji przejaskrawić, ubarwić.
Każdy z policjantów z kilkunastoletnim stażem pracy jest w stanie na zawołanie przytoczyć ze swojej służby wyjątkowo ciekawe historie, w których brał udział, których był świadkiem. Często zabawne, bywa, że zagrażające życiu. Historie, z których policjant jest dumny, ale też dla przeciwwagi takie, o których najchętniej by zapomniał. Jednym słowem chodzi o SPEKTAKULARNE wydarzenia. I Patryk Vega takie właśnie historie zebrał. Czy to znaczy, że kwestionuję opisane wydarzenia? Nie! Tylko proponuję spojrzeć na nie moimi oczami.

O co tak naprawdę mi chodzi? Przykład. Pewna znajoma, zatrudniona w sekcji dochodzeniowo- śledczej, była świadkiem następującej rozmowy. Otóż, jeden z policjantów z krótkim stażem pracy chwalił się swoim „cywilnym znajomym”, jaki to z niego świetny gliniarz: „wiecie, u mnie lipy nie ma. Wszystkie sprawy o zabójstwa wykryte”. I to akurat prawda… Tylko, że do tej pory funkcjonariusz miał JEDNĄ taką sprawę… Co chciałam przez przytoczenie tej sytuacji powiedzieć? No właśnie…

Cała prawda, tylko prawda i…

Większość opowiedzianych w książce historii miała miejsce ponad dwadzieścia lat temu. Rozmówcy Vegi przyznają, że w niektórych sytuacjach dopuścili się przekroczenia uprawnień. Trzeba pamiętać, że czyny te uległy przedawnieniu. O takich sprawach łatwiej się opowiada, w takich sprawach gloryfikuje się swoje zachowania, dodaje stosowną legendę. Policjanci też oglądają filmy sensacyjne… Rozmówcy spuszczają za to zasłonę milczenia na sprawy niewykryte, porażki, stosy dokumentów, które muszą wypełniać itp. Oni dokonali tak naprawdę selekcji wydarzeń pod kątem ich atrakcyjności. Na podstawie opisanych wydarzeń można dojść do wniosku, że w omawianym okresie funkcjonariusze nagminnie łamali prawo, zmuszali siłą podejrzanych do zeznań, nadużywali alkoholu, wielu z nich było klientami agencji towarzyskich…

Czy tak było? Nie ma sensu zaprzeczać, że bywało, w końcu kilkunastu policjantów dobrowolnie przyznało się do niezgodnych z prawem zachowań. Tak przynajmniej twierdzi Vega. Proponuję jednak nie uogólniać.

I to jest największe niebezpieczeństwo, jakie może pojawić się po przeczytaniu książki - uogólnienia.

Jestem przekonana, że cała rzesza policjantów przez cały okres służby nigdy nie uderzyła podejrzanego. Skupiała się za to na gromadzeniu dowodów winy, bo ile tak naprawdę warte są wyjaśnienia sprawcy, który na każdym etapie postępowania sądowego może odwołać swoje zeznania? W takiej sytuacji bez mocnego materiału dowodowego prokuratura zawsze poniesie porażkę.

Do rozważenia pozostawiam czytelnikom następującą kwestię: jak daleko policjant może i powinien się posunąć, jeśli jest przekonany, że sprawca dopuścił się czynu zabronionego, a zebrany materiał dowodowy jest typowo poszlakowy? Czy czytelnik rozgrzesza policjantów, którym zdarzało się działać na granicy prawa, a czasami dochodziło nawet do jego przekroczenia? O ile, oczywiście, wszystkie opowieści uzna za prawdziwe. Bo ja mam spore wątpliwości. Za autentyczność co niektórych ręki bym sobie uciąć nie dała.

Patryk Vega chwali się, że pracował razem z policjantami, brał udział w akcjach, czego dowodem ma być opis kilku z nich. Proponuję, żeby czytelnik zwrócił uwagę, jakie sytuacje opisuje reżyser, czego był naocznym świadkiem. Podstawowym źródłem informacji są jednak opowieści funkcjonariuszy. A te nie były poddane weryfikacji, bo też kto miał jej dokonać? Nie zapominajmy, że w trakcie „zwierzeń” alkohol lał się strumieniem. Tak przynajmniej twierdzi reżyser. Dlatego, według mnie, powstała ciekawa „powieść sensacyjna”, która nie oddała jednak w pełni obrazu policji z końca XX wieku.

Uwagi krytyczne wobec książki

Patryk Vega w swojej książce przedstawił „złe psy”. Czym one różnią się w takim razie od „dobrych psów”? Odpowiedz jest bardzo prosta, funkcjonariusz wywodzący się z tej drugiej grupy nigdy nie będzie ze szczegółami opisywać osobie postronnej tajników pracy operacyjnej. Dlaczego? Bo taka wiedza przyswojona przez ludzi stojących po drugiej stronie barykady może być powodem narażenia życia i zdrowia innych funkcjonariuszy. I to mój główny zarzut, jeżeli chodzi o najnowszą powieść Vegi. Ale nie jedyny.

„Dobry pies" pewne fakty zabierze ze sobą do grobu, a z dziennikarzem czy reżyserem filmowym spotka się tak naprawdę tylko po to, żeby wyciągnąć od niego jakieś informacje, samemu przekazując jak najmniej policyjnej wiedzy. Dotyczy to także funkcjonariusza odchodzącego ze służby. I to nie tylko dlatego, że żegnając się z mundurem policjant podpisuje oświadczenie, w ramach którego zobowiązuje się do nie przekazywania informacji w posiadanie których wszedł w związku z wykonywaniem obowiązków służbowych. „Dobry pies” po prostu wie, że tak należy postąpić.

Służba policjantów nie polega tylko i wyłącznie na braniu udziału w spektakularnych akcjach. I to jest dla mnie tak oczywiste, że nie zamierzam tej myśli rozwijać.

Okładka książki, na której znajduje się zdjęcie Sławomira Opali, to spore nadużycie. Czytelnik może odnieść mylne wrażenie, że autor poświęca tej postaci sporo miejsca. Biorąc pod uwagę objętość „powieści” o policjancie, który według prokuratury „odwrócił się” i przeszedł na stronę przestępców, możemy przeczytać jeden krótki rozdział.

Pozytywne strony książki

Plusem książki jest oddanie atmosfery, jaka panowała i panuje w policji, języka, którym posługują się funkcjonariusze, a także przedstawienie ich wzajemnych relacji. Czytelnik może dowiedzieć się ponadto, kto i dlaczego zostaje w policji awansowany, który z funkcjonariusz w pierwszej kolejności dostanie skierowanie do szkoły oficerskiej. A także dlaczego „dobry policjant” nigdy nie weźmie łapówki, dlaczego nie będzie także korzystał z usług prostytutek… I nie chodzi tu tylko o kwestie etyczne.

Czy warto po książkę sięgnąć? No cóż, ani nie zachęcam, ani nie zniechęcam. Jeżeli ktoś gustuje w powieściach sensacyjnych, to dlaczego nie…

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto