Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zobaczyć ramadan w Fezie i przeżyć

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Garbarnia. Widok na misy, w których moczy się skóry.
Garbarnia. Widok na misy, w których moczy się skóry. Michał Wójtowicz
W Fezie trafiam na okres ramadanu, gdy muzułmanie od wschodu do zachodu słońca praktykują ścisły post. To nie ostatnie wyzwanie jakie stanie przede mną w duchowej stolicy Maroka.

Wczesne przedpołudnie na dworcu kolejowym w centrum Fezu. Temperatura powoli zbliża się do 40 stopni Celsjusza, a z każdą godziną ma być jeszcze goręcej. Poruszanie się z ciężkim plecakiem po milionowym mieście, tym bardziej w upale, nie należy do przyjemności, więc trzeba znaleźć szybko nocleg i wziąć zimny prysznic. Niestety od dwóch godzin nie otrzymałem odpowiedzi na SMS-a od Saida, z którym korespondowałem jeszcze przed wylotem z Polski. Wyruszam więc do jednego z pobliskich hoteli polecanych w przewodniku i płacę za jedną noc. Po krótkim spacerze po nagrzanych ulicach bucha ze mnie jak z pieca, więc w obawie przed udarem cieplnym udaję się do hotelowej łazienki na długi prysznic.

Godzinę później wracam do pokoju, gdzie zastaję telefon pełen SMS-ów od Saida. Tłumaczy się w nich, że spał do południa i dopiero teraz odebrał moje wiadomości. Poza tym czeka na mnie na dworcu kolejowym i pyta się gdzie jestem. Odpisuję mu, by jeszcze chwilę na mnie poczekał i udaję się pieszo na dworzec. W holu głównym jestem jednym z nielicznych obcokrajowców, więc Said od razu mnie rozpoznaje i wita się ze mną z promiennym uśmiechem. Mówi, że jest nauczycielem angielskiego i niestety nie ma warunków, by mnie przenocować. Przedstawia mi jednak swojego kolegę, Mousefa, który chętnie mnie ugości. Tłumaczą im, że mam już na dzisiaj opłacony nocleg i mogę spać w hotelu, ale Mousef nie chce o tym słyszeć. Sprawę przeniesienia moich rzeczy z hotelu do domu Mousefa odkładamy na później, a tymczasem moi nowi znajomi zabierają mnie na zwiedzanie miasta.

Wielki skansen

Fez to pierwsza stolica Maroka i skarbiec pamiątek z długiej historii tego państwa. Praktycznie wszystkie atrakcje znajdują się w medynie. W Afryce Północnej tym terminem określa się stare dzielnice arabskich miast. Na ich tle medyna w Fezie wyróżnia się wielkością, to praktycznie osobne miasto zamieszkałe przez 250 tysięcy ludzi.

Dla turysty z Zachodu tutejsza medyna to tętniący życiem skansen, wypełniony przez setki meczetów, medres, grobowców lokalnych świętych i rezydencje możnych rodów. Obok nich w wiekowych domach mieszkają zwykli ludzie, którzy choć są otoczeni przez skarby historii, to na co dzień mają głowy zaprzątnięte tymi samymi sprawami co reszta Marokańczyków. Wrażenie wyprawy do odległych czasów wzmagają osiołki i muły, które ze względu na wąską zabudowę zastępują samochody jako środek transportu przypraw, mięty, skór wielbłądzich, cementu czy Coca-Coli.

Z punktu widzenia Marokańczyków życie w medynie nie wygląda tak różowo. Mieszkańcy zmagają się z przeludnieniem, kiepskim stanem średniowiecznej kanalizacji oraz brakiem szybkiego transportu. Dlatego, kto miał pieniądze, ten uciekał do położonej tuż obok przestronnej dzielnicy Ville Nouvelle (Nowego Miasta), a medynę zamieszkuje obecnie biedota.

Towarzystwo Saida i Mousefa to dla mnie duży plus, bo w gąszczu uliczek łatwo się zgubić, a miejscowi za wskazanie drogi zachodniemu turyście każą sobie słono płacić. Po drodze mijam ludzi, którzy wyszli z nagrzanych domów i próbują przetrzymać upał, wylegując się na bruku. Zwiedzam medresę z XIV w. i mauzoleum Idrisa II, przedstawiciela miejscowej dynastii, który został pochowany prawdopodobnie w tym miejscu w 828 r. Na koniec udaję się do garbarni, gdzie na wejściu dostaję, jak mówią miejscowi, maskę gazową, czyli gałązkę mięty. Przykładając ją sobie do nosa, mogę jakość znieść zapach wydzielany przez koźle, cielęce i wielbłądzie skóry moczące się w dziesiątkach mis.

Rodzina artystów

Wychodzę ze znajomymi z medyny, łapię taksówkę, odbieram swoje rzeczy z hotelu i udaję się do domu Mousefa, który sąsiaduje z Saidem. Ulicę wypełnia ciąg niskich budynków zamieszkałych przez niższą klasę średnią. Co prawda, nie wskazują na to walające się wszędzie śmieci, ale to w Maroku standard.

Mousef przedstawia mi swoją uzdolnioną artystycznie rodzinę. Jego matka i siostrą wykonują prace domowe, w wolnych chwilach pielęgnują wypełniony granatem salon, w którym od razu zapominam o trudach podróży i pogrążam się w relaksie. Z kolei Mousef i jego brat są raperami, na co dzień pracują jako rzemieślnicy. Na koniec poznaję ojca Mousefa, który zarabia na życie jako mechanik. Mężczyzna wyznaje, że jako siedemnastolatek usłyszał w radiu piosenkę "A hard day's night" i od tej pory jest uzależniony od utworów grupy The Beatles. Udaję się do przestronnego salonu i zachęcony przez gospodarzy kładę się na jednej z wygodnych ław, a po chwili zapadam w drzemkę.
Budzę się tuż przed zachodem słońca, na chwilę przed podaniem śniadania. Późna pora posiłku wynika z trwającego właśnie ramadanu. Dla muzułmanów to miesięczny okres postu, podczas którego od świtu do zmierzchu nie jedzą, nie piją, nie palą ani nie uprawiają seksu. W tym roku ramadan przypada na upalny sierpień, co wystawia ludzi na jeszcze większą próbę.

Po śniadaniu, a w moim przypadku raczej kolacji, łapiemy taksówkę do centrum. Mousef i Said prowadzą mnie do kafejki, gdzie zamawiają sziszę i chłodne napoje. Pytam się Saida o samotną dziewczynę ubraną na różowo, która zwróciła moją uwagę. Maroko robi wrażenie dość konserwatywnego kraju, większość kobiet zakrywa włosy i stroni od poznawania mężczyzn w miejscach publicznych. Co zatem może robić samotna dziewczyna w miejscu przeznaczonym do rozrywki, ubrana w taki sposób, by przyciągać uwagę mężczyzn? Said potwierdza moje przypuszczenia – to prostytutka. Dodaje też, że pomimo pozorów ascezy w Maroku jest pełno burdeli, co pewnie mógłby potwierdzić francuski minister oskarżony o udział udział w orgii seksualnej z nieletnimi chłopcami w Marakeszu.

Kończymy sziszę i udajemy się do nowej części miasta. Przez ulice przelewa się fala ludzi, którzy przez cały dzień ograniczali swój wysiłek do minimum i dysponują teraz sporym nadmiarem energii. Obchodzę wszelkiej maści handlarzy i słucham lokalnych zespołów, a następnie wracam z Mousefem do jego domu.

Zbliża się trzecia godzina, ale w czasie ramadanu życie toczy się nocą, więc o tej porze nikt jeszcze nie śpi. Rodzina Mousefa spożywa ostatni posiłek przed wschodem słońca i kolejną turą postu. Tymczasem ja udaję się do salonu, gdzie przygotowuję się do snu. Rezygnuję ze spania na ławie i tak jak reszta domowników, robię sobie posłanie na podłodze.

Arabska wiosna w sierpniu

Wstaję w południe, biorąc przykład z Marokańczyków, którzy starają się przespać jak największą część postu. Mimo że do zachodu słońca jeszcze daleko, matka Mousefa przygotowuje mi śniadanie. Moi gospodarze rozumieją, że jako niemuzułmanin nie muszę przestrzegać zasad ramadanu. W miejscach publicznych lepiej jednak być ostrożnym, bo głodni i spragnieni ludzie niechętnie patrzą na posilających się turystów. Inna sprawa, że w czasie ramadanu przed zachodem słońca wszystkie restauracje są zamknięte, a jedzenie można kupić wyłącznie w sklepach, cukierniach i straganach z owocami.
Razem z Mousefem i świeżo przybyłym Saidem, wyczekujemy w salonie na zachód słońca. Moi znajomi z niecierpliwością odliczają godziny aż w końcu nadchodzi ten moment. Zasiadamy do stołu, a w tym samym czasie tysiące wycieńczonych Marokańczyków przerywa pracę, rozkłada jedzenie na ulicy i odbywa pierwszy tego dnia posiłek.

Postanawiamy spędzić wieczór w centrum. Przez przypadek na jednej z głównych alei trafiamy na manifestację polityczną. Tak jak w Tunezji, Egipcie i innych krajach arabskich, demonstranci domagają się wolności i godnych warunków życia. Na tle tych państw w Maroko panuje umiarkowana swoboda z zachowaniem pozorów demokracji. Faktyczną władzę sprawuje jednak król, który wraz ze swoją świtą żyje w luksusie, w przeciwieństwie do klepiącej biedę większości Marokańczyków. Nad zachowaniem status quo bacznie czuwa policja, która jest brutalna, skorumpowana i niechętna wszelkim ruchom wymierzonym w króla.

Stajemy z boku i przyglądamy się demonstrantom. Większość z nich jest młoda, wśród nich widać również wiele kobiet. Są dobrze zorganizowani, stoją z transparentami w kilkunastoosobowych rządkach oddalonych od siebie o kilka metrów. Tłumem rządzi zapiewajło, który przez megafony wykrzykują hasła powtarzane przez resztę ludzi. Wszystko odbywa się pod nadzorem stojących z boku policjantów. Dalsza część relacji opiera się częściowo na słowach Mousefa, które niezależnie od niego potwierdził Said.

Zapiewajło coraz silniej nakręca tłum, który wykrzykuje obraźliwe hasła pod adresem króla. Mężczyzna opuszcza na chwilę demonstrację, staje tuż obok naszej grupy, łączy się z kimś przez telefon i prosi, by policja nie rozpędzała jeszcze manifestacji. Zapiewajło, a jak się okazało agent policji, wraca na swoje miejsce, ale rozgrzany tłum wykrzykuje już życzenia śmierci dla króla. W tym momencie policjanci ruszają ze swoich pozycji i zaczynają pałować demonstrantów. Przestraszeni ludzie rzucają się do ucieczki prosto w naszą stronę. Spięty Said zarządza odwrót. Podążam za tłumem niesiony strachem przed stratowaniem i policyjną pałką. Dobiegam do barierki, która oddziela miejsce demonstracji od reszty miasta, wdrapuję się na nią i zeskakuję na drugą stronę. Po chwili dołączają do mnie Mousef i Said. Jesteśmy bezpieczni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto