Artur Barciś: "Wolność jest najważniejszą rzeczą jaką człowiek posiada"

2018-06-15 21:07:26

Adam Sęczkowski: Jest Pan absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Jak wraca się Panu do naszego miasta i do łódzkiej publiczności?
Artur Barciś: Na szczęście Łódź jest dosyć blisko od Warszawy więc bywam tutaj dość często. Tę samą uczelnię ukończyła moja żona, a niedawno także mój syn i moja synowa. W Łodzi mam wielu przyjaciół. Zawsze bardzo ciepło wspominam to miasto.

Popularność zyskał Pan dzięki występom w programie "Okienko Pankracego" przeznaczonym dla młodych widzów. Jak Pan wspomina ten program? Pokuszę się o tezę, że dziś brakuje w TV programów dla dzieci, które uczą wyobraźni, wysławiania się, poruszają poważne tematy o stosunkach między ludźmi i dobrych obyczajach. Zgodzi się Pan z tą tezą?
- Zdecydowanie się z nią zgodzę. Brakuje takich programów. Dziecko mogło utożsamić się ze swoim bohaterem jak np. z psem Pankracym, który zadawał takie pytania, jakie dzieci często zadają. Właściciel psa nie odpowiadał dziecku np. "daj mi teraz spokój, jestem zajęty" tylko poświęcał czas swojej latorośli. Dziś niestety często dorośli są tak zaganiani, że nie zauważają, że w tej gonitwie życia codziennego tracą coś najcenniejszego czyli czas spędzony z dzieckiem. Osobiście żałuję, że w telewizji nie ma podobnych programów.

Wasylko w filmie pt. "Znachor" to Pańska pierwsza duża rola kinowa. Reżyser Jerzy Hoffman zaproponował Panu rolę bez zdjęć próbnych. Czy nie miał Pan obawy traktowania Pana na planie przez Pana doświadczonych kolegów jako debiutanta?
- Trochę się obawiałem pracy z osobami, które już były legendami polskiego kina. Wspomnę tutaj chociażby Anię Dymną czy Jerzego Bińczyckiego. Wyznam jednak, że już po pięciu minutach na tym planie moje obawy odeszły w zapomnienie. Wszyscy bardzo ciepło mnie przyjęli i zaakceptowali. Jerzy Hoffman, który był i jest dla mnie wielkim autorytetem, zaangażował mnie do tej produkcji i cieszę się, że dał mi wtedy szansę. Cudownie wspominam tę rolę.

Za co lubi Pan aktorstwo?
- Za to, że mogę robić to, co lubię najbardziej. Lubiłem to od dziecka, a teraz jeszcze mi za to płacą. (śmiech)

Czy są jakieś role, które chciałby Pan zagrać, a które nikt jeszcze Panu nie proponował?
- Jestem już zbyt długo w tym zawodzie żeby sobie marzyć o jakiś konkretnych rolach. Często zdarzało się, że grałem postacie, o których nigdy bym nie pomyślał, że mogę je zagrać. Dla przykładu podam postacie Hitlera czy Lejzorka Rojtszwańca. Właściwie miałem tylko jedną rolę, o której marzyłem. W "Zemście" na deskach Och-Teatru Krystyny Jandy gram Józefa Papkina.

Świetny aktor, wspaniały mąż, bardzo dobry ojciec, mężczyzna, który potrafi szyć, sprzątać i gotować. Czy Artur Barciś ma jakieś wady?
- Oj mam mnóstwo wad. Ale mam je wymieniać? Chce Pan, abym tak tutaj się obnażył? (śmiech)

Zdradzi Pan czytelnikom chociaż jedną?
- Lenistwo. Chociaż chyba radzę sobie z tym bo jestem uznawany za pracoholika. Przyznam, że nienawidzę uczyć się tekstu na pamięć. Uwielbiam stan kiedy już znam tekst i mogę zagrać daną postać na kilkanaście różnych sposobów. Dopóki jednak nie mam tej pewności tekstu to okropnie się męczę. Teraz uczę się bardzo długich monologów Posła i Ministra Kosiubidzkiego ze sztuki Trans-Atlantyk na podstawie powieści Witolda Gombrowicza. To jest bardzo trudny tekst do nauczenia się, ale chyba jakoś sobie radzę i z nauką tej roli.

Dostrzega Pan w synu jakieś swoje cechy? Co odziedziczył po Panu?
- Wyznaczaliśmy z żoną pewne drogowskazy życiowe, które syn wziął sobie do serca. Przyzwoitość, punktualność, rzetelność te cechy mogę od razu wymienić. Zawsze mówiłem: "jeśli coś robisz to albo rób to dobrze, albo nie rób wcale". Ostatnio mój syn powiedział: "nie mogę się oduczyć tego, że mogę sobie pozwolić na jakiś błąd. Teraz się tego uczę.". Bardzo spodobało mi się to stwierdzenie. (śmiech)

Kiedy powiedziałem mojej koleżance w pracy o możliwości przeprowadzenia wywiadu z Panem od razu rzekła: "Adam. Bardzo chętnie dowiedziałabym się skąd u Pana Artura tak silna miłość do zwierząt?" A zatem skąd?
- (śmiech) Chyba większość ludzi lubi zwierzęta. Teraz są u nas jamniczki Gama i Lura. Jestem facetem, który kocha istoty żyjące, a zwierzęta to zaledwie troszkę inne istoty niż my. Myślę, że ta miłość do naszych braci mniejszych wynika z mojej wrażliwości i empatii. Zwierzęta towarzyszyły mi od dziecka.

Czy miał Pan okazję oglądać serial "The Honeymooners", czyli amerykańską wersje "Miodowych Lat"?
- Tak i przyznam, że to było okropne. Gdy obejrzałem kilka odcinków na kasetach VHS i zaproponowano mi udział w "Miodowych latach" to powiedziałem, że nie chcę brać w tym udziału. Reżyser Maciej Wojtyszko, którego bardzo dobrze znałem przekonał mnie do tego, że nie będziemy robić kopii "The Honeymooners". Powiedział, że nie będziemy się tak wygłupiali, że to nie będzie zestaw skeczy. Stwierdził, że będą prawdziwi ludzie w prawdziwych sytuacjach, czasem absurdalnych, ale próbujących się w nich odnaleźć. Im bardziej mieliśmy to robić poważnie, tym bardziej miało to być zabawne dla widzów. To jest rodzaj komedii, którą najbardziej lubię, a zatem się zgodziłem.

Czegoś się Pan nauczył od Tadzia Norka?
- (śmiech) Nie sądzę, ale jest coś co nas łączy, a mianowicie empatia. Ta cecha zawsze była moją mocną stroną, chociaż czasem też słabą. Różnie w życiu bywało.

Jak Pan myśli dlaczego nikt się nie odważył potem zrobić klasycznego sitcomu z publicznością na żywo?
- Na pewno wymaga to ogromnej dyscypliny. To jest naprawdę bardzo trudna sztuka, której realizacji być może inni twórcy bali się podjąć.

W 2018 roku mija dwadzieścia lat odkąd na deskach Teatru Żydowskiego pojawiły się "Miodowe lata" - serial i sztuka teatralna w jednym. Fani przygód rodzin Krawczyków i Norków mają jednak nadzieję, że jeszcze będą mogli zobaczyć ulubionych bohaterów. Czy powrót "Miodowych lat" w formie serialu, filmu czy sztuki teatralnej jest możliwy?
- Jest to bardzo mało prawdopodobne. My w pewnym momencie uznaliśmy, że nie chcemy się powtarzać ze scenami. Dobrych scenariuszy już brakowało, a dodam, że ze 131 odcinków serialu tylko 30 było na podstawie amerykańskich scenariuszy. Pozostałe były na podstawie oryginalnych polskich scenariuszy. Poza tym trzeba by wykupić licencję, która jest droga. Musiałaby być także zgoda aktorów. Możliwe, że kiedyś powstaną np. "Miodowe lata" bez Artura Barcisia i Cezarego Żaka.

Fani serialu na pewno nie pogodziliby się z inną obsadą, ale przejdźmy do innego serialu z Pańskim udziałem. Pamięta pan moment, kiedy po raz pierwszy wziął do ręki scenariusz "Rancza"?
- Konkretnej chwili nie pamiętam, ale pamiętam, że bardzo mi się on podobał.

Chyba nikt nie potrafi wyobrazić sobie "Rancza" bez Artura Barcisia, czyli serialowego Czerepacha. Czy to prawda, że niewiele brakowało, a nie zagrałby Pan w tej produkcji?
- Po serialu "Miodowe lata" nie chcieliśmy z Cezarym Żakiem być dyżurną parą komediowych aktorów w Polsce i postanowiliśmy na jakiś czas rozstać się artystycznie, aby uniknąć tego zaszufladkowania. Czarek miał grać w serialu "Ranczo", a ja miałem grać w serialu "Doręczyciel". Tak się złożyło, że serial "Doręczyciel" nie dostał pieniędzy, a "Ranczo" dostało. Na czas szukania źródeł finansowania "Doręczyciela" zaproponowano mi rolę Arkadiusza Czerepacha. Nie bardzo chciałem, ale w końcu się zgodziłem. Kiedy znalazły się środki na produkcję serialu "Doręczyciel" to moje wcześniej planowane rozstanie z "Ranczem" nie udało się, zresztą tego nie żałuję.

Co jest największym sukcesem Artura Barcisia?
- Zdecydowanie jest to moja rodzina.

Jest Pan piewcą i bojownikiem o czystość naszego języka. Czy nadal, jak Pan kiedyś powiedział, dopóki ktoś jest przy Panu "przekonywujący", to Pan stara się być bardziej "przekonywAjący" od niego?
- Wiem, że ludzie bardzo nie lubią uwag dotyczących ich osoby. Kiedy spotykam się z człowiekiem, który uważa się lub jest uważany za osobę wykształconą i kulturalną, to jeżeli mówi, że coś "włancza" to czasem nie wytrzymuję. Pytam wtedy czy jeżeli do kogoś mówi "włącz" to mówi "włącz" czy "włancz". Zazwyczaj osoba twierdzi, że używa słowa "włącz", a zatem skąd w zasobie słów tego człowieka pojawia się taki twór jak "włancza"? Bardzo wiele osób i to naprawdę wykształconych używa słowa, którego nie ma w języku polskim, a mianowicie "wymyśleć". Najbardziej drażnią mnie błędy językowe w reklamach, gdyż propagują złą polszczyznę. Ludzie uważają, że skoro postacie tak mówią w reklamie to znaczy, że jest to właściwa wymowa. Teraz jest reklama, w której używa się zwrotu "ulubieniec wszystkich brzdący". Nie ma takiej odmiany w języku polskim. Powinno być "ulubieniec wszystkich brzdąców". Szkoda, że tak rzadko zwracamy uwagi na te błędy.

Na Pana stronie internetowej przeczytałem wspomnienie z roku 1968. "Gdy po wigilijnej kolacji tata gasił światło, co było znakiem, że będziemy śpiewać kolędy, te migoczące na choince ogniki, cudowny zapach świerku i topiącego się wosku sprawiał, że byliśmy najszczęśliwszymi dziećmi na świecie." Kultywuje Pan takie tradycje Świąt Bożego Narodzenia, żeby Franek miał podobne wspomnienia?
- Zdecydowanie staram się, aby te dni były wyjątkowe i bardzo rodzinne. Za czasów mojego dzieciństwa nie było lampek elektrycznych na choince tylko świeczki, a więc ten zapach wosku roznosił się po wszystkich pomieszczeniach. Cukierki, jabłka czy łańcuchy, które sami robiliśmy i wieszaliśmy na choince tworzyły cudowny klimat. Pamiętam go bardzo dobrze do dziś.

Jaki jest wymarzony prezent, który chciałby Pan dostać na nadchodzące święta?
- Jakiś czas temu ustaliliśmy z żoną, że nie będziemy sobie robić jakiś niespodzianek jeśli chodzi o główny prezent. Ja w tym roku dostanę nowy telefon komórkowy, a że jestem gadżeciarzem więc wkrótce będę miał nową zabawkę. Od niedawna mam nowy samochód i dzięki funkcji autopilota, który sprawia, że samochód sam jedzie jeśli tylko widzi pas ruchu, miałem okazję w drodze do Łodzi obejrzeć mecz polskich piłkarek ręcznych.

Czego chciałby Pan życzyć czytelnikom na te zbliżające się święta?
- Musiałbym urazić część Pańskich czytelników gdyż chciałbym życzyć aby nie zatracili wiary w to, że wolność jest najważniejszą rzeczą jaką człowiek posiada.

I tym akcentem kończymy naszą rozmowę. Dziękuję za poświęcony mi czas.
- Dziękuję Panu i pozdrawiam czytelników.

Jesteś na profilu Adam Sęczkowski - stronie mieszkańca miasta . Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj