Dodaj zdjęcie profilowe

avatarRoman Trojanow

Polska
Praktyki w Wiadomościach24... Białorusin...

Z pamiętnika podróżnika. Przez granicę polsko-białoruską

2008-12-17 14:12:38

Kuźnica Białostocka jest małym miasteczkiem, które znajduje się około 60 kilometrów od Białegostoku. Niby nie ma tam na czym oka zawiesić, ale przy dworcu kolejowym sytuacja wygląda inaczej. W tym miejscu możemy spotkać wszystkich, którzy zarabiają na handlu przygranicznym. Każdy biega, nikt nie ma na nic czasu i wszędzie słychać tylko głosy: - Masz papierosy? Masz wódkę? Przeciętny człowiek nie znajdzie w tym miasteczku nic ciekawego. Oprócz stojących i żujących bez stresu trawę krów na polu. Romantyk, być może zwróci uwagę na domki, pięknie sąsiadujące z naturą i same lasy, lasy i jeszcze raz lasy dookoła. To ciche i spokojne miasteczko, gdzie każdy każdego zna, i często wieczorami sąsiad zagląda do sąsiada na herbatkę i nie tylko. A jednak…

Przy dworcu kolejowym sytuacja wygląda inaczej. Tu cały czas toczy się życie. Ludzie, „wylewają” się z pociągu relacji Grodno - Kuźnica, Kuźnica - Grodno. W tym miejscu możemy spotkać wszystkich, którzy zarabiają na handlu przygranicznym. I robią to skutecznie. Każdy biega, nikt nie ma na nic czasu i wszędzie słychać tylko głosy: - Masz papierosy? Masz wódkę?

Ale zacznijmy od początku.

Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w Grodnie. Jestem zwykłym studentem, który czterdzieści minut temu spokojnie jadł sobie śniadanie w domu, żegnał się z rodzicami, zabierał bagaż i wybierał się w siedmiogodzinną podróż do Warszawy.

No i jestem na grodzieńskim dworcu kolejowym. Jest 9:15 rano. Zaspany, z wielką nadzieją kupienia biletu do Kuźnicy Białostockiej, podchodzę do kasy i jak zwykle zostaję zrugany, że nie mam drobnych. Do tego akurat już się przyzwyczaiłem, wiec nie zawracam tym sobie głowy. Po udanym zakupie przeważnie mam w zanadrzu około 40 - 45 dodatkowych minut. I właściwie dopiero teraz zaczyna się prawdziwa podróż. Po pierwsze, stoję w kolejce na której końcu zostanie sprawdzony mój bilet, potem stanę w kolejce na końcu której ktoś sprawdzi mój bagaż. Na końcu stanę w takiej, w której zostanie sprawdzony mój paszport. Po trzeciej "odprawie" wejdę do poczekalni, gdzie mogę odpocząć i na jakiś czas z ulgą przysiąść… Albo zrobić zakupy w sklepach bezcłowych.

Jeszcze mniej niż rok temu za ok. 13 dolarów amerykańskich dało się tu kupić litr wódki i karton papierosów „Marlboro”. Miejscowi handlarze jeżdżą z tym towarem, sprzedają „znajomym” w Polsce i wracają z powrotem, też z towarem. Praca niełatwa - same stresy. Ale o tym później.

Na zegarze 10.05. Słychać dźwięk otwierających się drzwi i wszyscy pasażerowie razem, niczym fala tsunami, wylewają się na zewnątrz dworca, na perony. A potem do czekającego na wszystkich, starego, zagrafitowanego pociągu podmiejskiego. Napięcie w poczekalni przy wyjściu jest tak duże, że pracownik straży granicznej, „operujący” wyjściowymi drzwiami po prostu musi błyskawicznie odskoczyć, inaczej zostałby stratowany. Mija kilka minut - jestem w pociągu. Kto zdąży, ten siada. Większość miejsc z przodu od samego początku zarezerwowali handlarze, więc jedyne wyjście to pójść do ostatniego wagonu.

W drodze mam dobrą okazję poznać bliżej trudniących się handlem przygranicznym. To praca niełatwa, wymagająca dużej odporności psychicznej. Z towarem jeżdżą wszyscy - starcy, osoby w wieku średnim, młodzież. Wszyscy oni mają ten sam cel - powpychać jak najwięcej paczek papierosów i alkoholu do swoich spodni, bluz i do wszystkich możliwych miejsc w pociągu, bez zbytniego wysiłku przetransportować to przez granicę i sprzedać. Osoby te często zachowują się po chamsku i są pyskate.

Podróżnik, nie mający pojęcia, że to handlarze, pomyśli że przez przypadek trafił do cudacznego zoo, gdzie stado małp rozmawia, pije, przebiera się, i jedna przez drugą chwali się paszportami. Czytający powie, że brzmi to dziwnie, ale taka jest prawda. Najgorsze jest to, że np. spodnie przywożone już z Polski na Białoruś często są ubierane na spocone nogi starych dziadków, a dopiero później, bez żadnego prania czy czyszczenia, sprzedawane na bazarze.

Mija pół godziny. Pociąg zatrzymuję się. Przez zapoconą od wypitego przez handlarzy alkoholu szybę, ledwo widać budynek straży granicznej. Jest to ostatni przystanek przed Kuźnicą. Trochę stoimy i czekamy. Ludzie w wojskowych ubraniach sprawdzają pociąg, coś krzyczą do maszynisty i ruszamy. Jeszcze trochę, i jesteśmy na miejscu. Od przekroczenia granicy eskortuje nas biały „Range Rover”, polskich służb granicznych. Domyślam się że spowodowane jest to częstym wyrzucaniem z okien towaru przez handlowców. Więc w razie takiej akcji zabierze go nie „znajomy”, lecz strażnik.

Mija jeszcze kilka minut i jesteśmy w Kuźnicy. Sprawdzam zegarek - jest 11.01. Przekręcam strzałki do tyłu na 10.01, na polski czas i spokojnie czekam na strażników. Gdy nareszcie wchodzą, powstaje szmer i zamieszanie. Często pasażerów, wpychających się do pierwszego wagonu na kontrolę, strażnicy wyganiają do ostatnich albo każą znaleźć miejsce i usiąść, a wiadomo, jeżeli pociąg i tak jest wypełniony po brzegi ludźmi, to wolne miejscówki są dopiero na końcu. Kontrola paszportów zwykle nie trwa długo, zwłaszcza jeżeli jesteś z przodu. Zdarzają się przypadki, że strażnicy kogoś nie przepuszczą, zdarza się nawet, że kogoś zabiorą, ale to rzadkość. Daję paszport - strażnik sprawdza go. Nieraz zapyta się o kierunek i cel podróży, potem postawi pieczątkę, i „do widzenia”. Z celnikami też nie mam problemów, bo jak słyszą, że jestem studentem, często nie sprawdzają nawet bagażu. Owszem, istnieją sytuacje, gdy niemal włażą do plecaka, raz musiałem nawet otworzyć paczkę z cukrem, aby celnik „spróbował” ten cukier, ale są to
rzadkie sytuacje.

Wychodzę z pociągu i od tego momentu zaczyna się drugi etap podróży - podróż polska - łatwiejsza.
Jest 10.30 i muszę sobie znaleźć transport do Białegostoku czy Sokółki, skąd mam pospieszny do Warszawy. Szukam autostopu, za który co prawda muszę zapłacić 10 złotych, ale takie tutaj są zwyczaje i jak tego nie szanujesz, to zostaje tylko jedne wyjście - czekać ze trzy godziny na osobowy w tym samym kierunku, a nie zawsze jest czas na takie czekanie. Autostopem łatwiej. Jadący do Białegostoku ludzie zabierają naraz nawet po 5 - 6 osób i przy tym jeszcze i dorabiają, a my się nie spóźniamy.

Na zegarku 11.30. Po godzinnej jeździe wysiadam z samochodu, tuż przy stacji kolejowej z napisem „Białystok”… i zostaje tylko jedno - kupić bilet i wsiąść na pospieszny do Warszawy, co na przykład w czasie świąt nie jest łatwe, ponieważ ludzi jest tak dużo, a wagonów tak mało, że zdarza się nawet stać przez całą drogę w ubikacji. Ale to szczegół. Jeżeli Wam to nie przeszkadza, to zapraszam i życzę przyjemnej podróży.

Jesteś na profilu Roman Trojanow - stronie mieszkańca miasta Polska. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj