Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"8 części prawdy" - na tym filmie nie wypoczniesz

Maria Piękoś
Maria Piękoś
plakat promujący film
plakat promujący film
Pod tym intrygującym tytułem znajdziemy sensacyjny majstersztyk ostatnich kilku lat.

Filmy należałoby oceniać zgodnie z gatunkiem i „8 części prawdy” w swojej klasie jest dziełem świetnym. Najkrócej mówiąc: polityczny thriller sensacyjny osadzony w tematyce terrorystycznej z domieszką moralizatorstwa. Z dodatkiem, acz nie przesadą, co istotne. Akcja bowiem jest najważniejsza.

Oś fabuły toczy się wokół wizyty amerykańskiego prezydenta w Hiszpanii, gdzie przedstawiciele 150 państw zadeklarują chęć walki z terroryzmem. Hiszpański plac jest miejscem spotkania polityków, ekip telewizyjnych, obywateli, protestujących i turystów. Spośród nich najwyraźniej wyłania się postać ochroniarza po przejściach – Thomasa Barnesa (w tej roli Dennis Quaid), wracającego feralnego dnia do służby.

Tempo filmu jest iście zawrotne, nie znajdziemy zbyt wiele czasu na przemyślenia, a z każdej kolejnej klatki atakować nas będą nie tylko strzały i wybuchy, ale co ważniejsze – gwałtowne zwroty fabuły.

Gdyby przyszło nam doszukiwać się jakichś podobieństw do produkcji poprzednich, na myśl przychodzi oskarowe „Miasto gniewu”. Wykonanie jest podobne, jednak proporcje: sensacji i dramatu znacznie się różnią. W „8 częściach prawdy” bowiem terrorysta to jednak głównie wróg, nie starczy nam czasu na rozważania nad jego motywami i pobudkami, i choć gdzieś na dalszym planie dostrzeżemy zwykłych ludzi, to jednak w centrum toczy się prawdziwa wojna i najpierw strzelamy, a dopiero później zadajemy pytania.

Film jest tak przepełniony wydarzeniami i czystą akcją, jakby tworzony był z przekonaniem, iż każda milisekunda taśmy filmowej warta jest miliony i należy widzowi to jednoznacznie przekazać. Pod tym względem „8 części prawdy” przypomina nieco serial „24 godziny”, ale na sporej dawce amfetaminy.

Sama konstrukcja, wielokrotnych powrotów do przedakcji, dająca widzowi możliwość obserwowania sytuacji z różnych perspektyw, czyli zabieg a’la „Efekt motyla” świetnie się w tym wypadku sprawdza. Zamiast tworzyć długą historię (która aby być choć trochę wiarygodną, musiałaby mieć pewne dłużyzny), pokazujemy odbiorcy 15 minut skondensowanych emocji podczas zamachu i dokładnie w momencie, kiedy myśli, że przyszedł czas na jakieś wyjaśnienia, powtarzamy zabieg. Tym razem jednak z pozycji innego bohatera wydarzenia.

Każdy z tytułowej ósemki bowiem na miejscu wydarzeń pojawił się z innych przyczyn, droga jego różniła się od pozostałych, a także w innym miejscu historię zakończy. Każdy z nich również zdradzi nam kolejny element układanki, która to – zupełnie jak z puzzlami – gdy poskładana, już tak nie cieszy.

Pod koniec twórcom nie udało się niestety uniknąć słynnej hollywoodzkiej estetyki pt. „zabili go i uciekł”, wszechmocnych bohaterów i przesadnie podniosłej muzyki w tle. W pewnym momencie rycerskość Barnesa zakrawa wręcz na groteskę i do pełnej kpiny brak nam jedynie męsko-męskiego pocałunku. Więcej nie zdradzę – kto obejrzy, z pewnością ów moment rozpozna.

Powyższe zarzuty są jednak absolutnie do wybaczenia, gdyż poza konkretną porcją dobrej sensacji otrzymamy także solidnie zbudowany obraz. Warto w tym miejscu szczególnie docenić scenariusz i montaż – kolejne zwroty akcji są budowane na poprzednich w takim tempie, że seans kończymy z lekką zadyszką.

W dobie sensacji, tak wielokrotnie już wałkowanych z różnych perspektyw, produkcja, która pozwala nam odsapnąć dopiero na napisach końcowych jest rzadkością i głównie z tego powodu na „8 części prawdy” wybrać się warto.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto