Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Afgańska wojna… o co?

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Afganistan - teren ciągłych, krwawych wojen. Od czasu zakończonej klęską i wycofaniem wojsk rosyjskich inwazji, trwa tam - z różnym nasileniem - dramat kobiet, żyjących w niewyobrażalnych dla nas warunkach terroru i męskiej dominacji.

Po zamachu stanu, podczas którego król Afganistanu abdykował i pozostał we Włoszech, wiodąc spokojne i dostanie życie, po upadku Talibów, którzy rządzili od 1996 do 2001 roku, Amerykanie storpedowali pomysł restytucji monarchii i ostatecznie głową państwa został prezydent, Hamid Karzaj. Świat się zachwycał, a najbardziej zachwycali się nową postacią na salonach dyktatorzy mody, uznając go w jakimś momencie za najlepiej ubranego mężczyznę roku. Elegancja, kultura, nadzieja na polityczne zmiany.

Był pan Hamid Tarzaj w swej karierze wojskowej zarówno sympatykiem, jak i wrogiem talibów. Wojciech Jagielski, dziennikarz i reporter, pisze między innymi o Karzaju: "W rok po obaleniu rządów talibów rozmawiałem w Waszyngtonie z Miltonem Beardenem, który jako oficer CIA dostarczał mudżahedinom broń w czasie radzieckiej inwazji na Afganistanie. Nie ukrywał, że Karzaj zawdzięcza swą pozycję Amerykanom. - To nasz człowiek - mówił". Oraz o stosunku ludności do żołnierzy amerykańskiej: "Tropiąc talibów, Amerykanie polegali na informacjach lokalnych watażków. Ci jednak wykorzystali to jako okazję, by rozprawić się ze swoimi konkurentami. Składali na nich fałszywe donosy, by ściągnąć im na głowy amerykańskie samoloty. Pomyłkowe naloty i pacyfikacje mnożyły Amerykanom wrogów, a przysparzały sympatii talibom".

Bierzemy udział w tej wojnie. Jest to jedna z amerykańskich wojen "o demokrację" w krajach, gdzie dość szybko okazuje się, iż - obca kulturowo demokracja - nie należy do największych marzeń tubylców. Czasem, kojarząc różne doniesienia, można odnieść wrażenie, że miejscowi wolą raczej dusić i smażyć się we własnym sosie, niż być demokratyzowanymi przez amerykańska armię.

Żadna wojna w Afganistanie, jak dotychczas, nie była przez siły zewnętrzne wygrana, a mówi się już otwarcie, że teraz konieczne będzie porozumienie z Talibanem. W świetle tego wszystkiego wydaje się, że szokująca jak na nasze pojęcia o demokracji i cywilizacji decyzja
Karazja jest wstępem do takiego porozumienia. Znajdujemy w prasie: "Utrzymywany przy władzy przez Zachód i jego 80 tys. wojska prezydent Hamid Karzaj podpisał prawo czyniące z kobiet bezwolne zakładniczki ich mężów i ojców... Posłanka Szukria Barakzaj przyznaje, że przyjęte prawo rodzinne i tak jest "o niebo lepsze w porównaniu z tym, co początkowo proponował rząd". A proponował m.in. możliwość wydawania za mąż już dziewięcioletnich dziewczynek. Parlament podniósł tę granicę do 16 lat". Posłanka nie mówi przy okazji, czy i jak długo ona sama, na mocy podpisanego prawa, będzie członkiem zgromadzenia ustawodawczego.

Piszę ten przydługi wstęp po to, aby uprzytomnić sobie i normalnie myślącym ludziom, że w tej wojnie, której ani Europa, ani Ameryka nie wygra (z Afganami nie istnieje taka opcja!), biorą udział polscy żołnierze; wiem, wiem - porozumienia, traktaty, zobowiązania, Wielki Brat za Oceanem, NATO, na złość Ruskim, żeby pokazać im wreszcie "jak zwyciężać mamy", za demokrację. Prócz ginących w Afganistanie żołnierzy, ofiarą tej beznadziejnej wojny padł Polak, pracujący tam cywil. Na razie jeden. Pracował dla kraju, przez który przewalają się od wieków wewnętrzne interesy klanowe, narkotykowe, religijne; dla kraju o obyczajach i kulturze całkowicie obcych cywilizacji europejskiej.
Pisała Oriana Fallaci w jednej ze swych książek: "Spójrzmy prawdzie w oczy. Sowieci są jacy są, ale w tym wypadku powinniśmy im podziękować. Potem zostałam ukrzyżowana, kiedy opisałam, co robią z sowieckimi jeńcami. Że obcinają im ręce i nogi. (Te same okrucieństwa, przypomnij sobie, które popełniali pod koniec dziewiętnastego wieku na ambasadorach królowej Wiktorii i innych europejskich dyplomatach przebywających w Kabulu. Po takim okaleczeniu obcinali żywej jeszcze ofierze głowę i tą obciętą głową grali w buskachi. Rodzaj afgańskiego polo. Co do rąk i nóg, sprzedawali je na bazarze jako trofea...)."

Fragment o tyle interesujący, że mowa jest nie tylko o talibach, bo autorka sięga do wydarzeń grubo wcześniejszych. Mowa jest o Afgańczykach, ludziach gór, partyzantach, bojownikach, których stać na niewyobrażalne okrucieństwa. W takim to kraju, prezydent, utrzymywany przy władzy nakładem kosztów i krwi, podpisuje prawo urągające minimalnym wymogom kultury i cywilizacji.

Oczywiście nasi żołnierze w toczącej się wojnie zapewne lepiej są uzbrojeni i lepiej chronieni; należy mieć nadzieję, że żaden nie dostanie się żywcem do niewoli, ale czy ktokolwiek jest w stanie zagwarantować, że Karzaj po wyborach, o których wygranie zabiega u swych niedawnych wrogów, podpisując to prawo nie zwróci się przeciw tym, który go przy władzy trzymają? Nie ma w życiu rzeczy niemożliwych, a w polityce układów raz na zawsze pewnych. Ameryka już raz pomogła dojść talibom do władzy w sposób celowy i zaplanowany. Teraz, być może pomaga pośrednio, bo nie wykluczone, że pan Karzaj ustawi się z innym wiatrem. Jedno, co jest pewne, to obyczajowość dzikich, górskich plemion, klanowych wojowników i fanatyzm talibów. Resztę dopowie sobie każdy czytający, według własnego rozeznania. Podejrzewam też, a nawet mam nadzieję, że wiele osób zada sobie pytanie – co my tam robimy, i o co my tam i dla kogo, do diabła, walczymy?

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto