Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Arsenal, czyli spotkań z belgijską muzyką ciąg dalszy

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Ten belgijski zespół, nieobecny w polskich mediach, zaintrygował mnie bogactwem dźwięków i różnorodnością albumów. W rozmowie z Hendrikiem znalazłam więcej ciekawostek - ślady Warszawy, Krakowa i Kairu, obalone mity, Kapuścińskiego i Lema...

Ten wywiad będzie pewnie pierwszym śladem Arsenal w polskich mediach. Jak przedstawiłbyś Wasz zespół po latach działalności komuś, kto dopiero Was poznaje?
Hendrik Willemyns: - Arsenal to, bardzo wąsko ujmując, dwóch facetów, których widzisz na okładkach naszych albumów. John Roan i ja, Hendrik Willemyns. Szerzej jednak, Arsenal to tak właściwie całe nasze życie, wraz z muzykami i gościnnymi artystami, którzy przyczyniają się do powstawania kolejnych płyt. A to sporo. I to właśnie oznacza "arsenal" - kolekcję, różnorodność, co z resztą odbija się w naszej muzyce - od czasu pierwszego albumu w 2003 roku wszystkie z nich były różne od siebie, ale wspólnym mianownikiem była właśnie wielość stylów. Nasze koncerty też od początku były niesamowite...

Na Wasze koncerty przychodzą dzikie tłumy, bilety szybko się wyprzedają - czy to oznaka, że można spróbować zasłynąć gdzieś poza Belgią, czy bardziej kręci Was sława raczej lokalna?
Podoba mi się lokalna sława. Pochodzę z małej wioski w Belgii i moją jedyną ambicją, jeśli chodzi o muzykę, było granie w najfajniejszym zespole w mieście. I zdobycie serca tej jedynej! Ale dziewczyna wyszła za palanta, a ja wyprowadziłem się do Brukseli i nagle wszystko stało się o niebo poważniejsze. W życiu bym nie pomyślał, że staniemy się w Belgii tak popularni! W rzeczywistości coraz częściej myślimy o graniu poza krajem, to tak jakby naturalne.... Nie jesteśmy jednak kompletnie naiwni, wiemy, że podbijanie innych terytoriów to ciężka praca, a my jesteśmy straszliwie leniwi...

Chcielibyśmy na przykład zagrać w Polsce. Uwielbiamy Polskę, i mamy wrażenie, że Polska uwielbia muzykę. Kiedy włączysz radio w Polsce, łatwo natrafić na kilka naprawdę niezłych stacji.

Wasz album "Outsides" to jedna wielka historia miłosna, napisana w kilku językach, z różnymi muzycznymi i wokalnymi rozwiązaniami. Efekt jest tak jakby reprezentacyjny dla zróżnicowanej kultury i natury współczesnych wielkich miast zachodniej Europy. Jak wpadliście na pomysł tak interesującej fuzji?
Tak właściwie nie było żadnego konkretnego powodu - po prostu natrafiliśmy przez przypadek na mnóstwo ciekawych muzyków podczas nagrywania w naszym studiu w Brukseli. Choć ta fuzja zaczęła się, właściwie była najwyraźniejsza, na debiutanckim "Oyebo Soul", na której pojawili się muzycy z dobrymi historiami - ludzie z Mali, Kongo, Puerto Rico, Brazylii.

Różnica z "Outsides" polega na tym, że po raz pierwszy zaprosiliśmy do współpracy Amerykanina, Aarona Perrino z zespołu The Sheila Divine, którego jesteśmy wielkimi fanami. Na kolejnych albumach podążaliśmy tym tropem - zapraszaliśmy do współpracy nad "Lotuk" i "Lokemo" muzyków, którzy w jakiś sposób nas ukształtowali - Granta Harta z Husker Du, Johna Garcię z Kyuss i tak dalej.

Jest kilka zespołów (nie tylko muzycznych) z nazwą Arsenal. Co Was skłoniło do wybrania akurat tej nazwy?
Obok naszego studia był skład broni z czasów pierwszej wojny światowej - po francusku to właśnie "arsenal". Ale to nie tylko to. Na początku kariery robiliśmy seksowną, lekką muzykę house, połączoną z brazylijskimi wokalami i pomyśleliśmy, że "arsenal" będzie ciekawym kontrastem. To w końcu nazwa bardziej pasująca do metalowego zespołu albo drużyny futbolowej...

Po 12 latach na scenie, co zmieniło się w Waszym życiu?
Z jednej strony wciąż czujemy się młodzi i głupi, jeśli chodzi o muzykę. Zazwyczaj wynajmujemy jakiś dom w Norwegii albo Francji, zakładamy tam studio i zachowujemy się jak 18-latki. Z drugiej strony obaj zostaliśmy ojcami i nagle zaczęliśmy dostrzegać, że przemysł muzyczny umiera powolną śmiercią. Wiele wytwórni zniknęło, sklepy z płytami zostały zamknięte... Wciąż jednak gramy i stajemy się lepsi niż kiedykolwiek.

Na koniec chciałabym Was zapytać o nowy album - "Lokemo". Czy został on pomyślany jako miejski soundtrack? Cała otoczka - projekt okładki, strona, filmowe zapowiedzi - składają się z dość niesamowitych zdjęć niezbyt urodziwej, za to dość popularnej, modernistycznej i wypranej z tożsamości architektury. Te zdjęcia mogły zostać zrobione gdziekolwiek.
Oprawa wizualna została zrobiona w Warszawie. Chcieliśmy mieć jak najwięcej budynków, które są symbolem wielu historii i ludzkich istnień. I mrocznej, niepewnej przyszłości... Mówiących nie tylko o naszym kraju (Belgia nie jest w najlepszej formie), ale całym świecie. Pierwszy pomysł - chcieliśmy te zdjęcia robić w Kairze, mieliśmy już bilety i akurat wtedy zaczęła się rewolucja i fotografowie ginęli. Więc pojechaliśmy do Warszawy.
Sam kiedyś robiłem serię dokumentalnych filmów o wielkich książkach dwudziestego wieku (a właściwie o tych, które za wielkie uważałem sam). Jeden z dokumentów poświęciłem "Solaris" Lema. Trzeba przyznać, że Polska miała naprawdę znakomitych pisarzy - Conrada, Kapuścińskiego, ale dla mnie Lem to po prostu Szekspir science-fiction. Pojechałem wtedy z Johnem do Krakowa i Warszawy, robiliśmy wywiady z profesorem Jarzębskim i Wojciechem Orlińskim, to było fantastyczne przeżycie.

To wtedy spodobała nam się Warszawa i kiedy Kair odpadł, od razu o niej pomyśleliśmy. Okładka "Lokemo" to zdjęcie zrobione na Bernardyńskiej, niedaleko elektrowni.

Czy ten album, po przejściu wszystkich kamieni milowych w postaci drugiego i trzeciego, dał Wam wreszcie jakąś ulgę?
"Lokemo" to nasze czwarte dzieło i gdybyśmy nie dali sobie całkowitego luzu, nic by z tego nie wyszło. Po prostu utknęlibyśmy w swoim systemie. Udało nam się to. Po "Lotuk" miałem wrażenie, że poznaliśmy swoje limity kreatywności i umiejętności. I nagle okazało się, że jednak wcale tak nie jest - nowa płyta jest jedną z naszych najlepszych, a koncerty jeszcze nigdy nie wyprzedawały się tak szybko. A więc jeśli mit mówi o tym, że zespół powtarza na trzecim albumie sukces drugiego, a przy czwartym się wypala, to go obaliliśmy, tak sądzę.

Z czego wynikały zmiany w stylistyce "Lokemo"? Jesteście o wiele bardziej elektroniczno-popowi, przestrzenni, w Waszej muzyce zrobiło się aż gęsto od brzmień
Tak właściwie - nie mam pojęcia. Ale rzeczywiście słucham coraz więcej popu ostatnimi czasy. I uznałem, że Rihanna ekscytuje mnie o wiele bardziej niż jakieś tam Fleet Foxes! Za dużo jest tych indie-zespołów, które próbują brzmieć poważnie i absolutnie, więc wolelibyśmy być popowymi Ramonesami w tym tłumie. A może to wcale nie tak? Muzyka w końcu rządzi się własnymi prawami...

Zanim doczekamy się Arsenal w Polsce, można będzie ich zobaczyć na festiwalu Dour w Belgii już w połowie lipca - Strona festiwalu

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto